niedziela, 22 marca 2015

Marionetka w zimnych rękach tyrana

          Leżę, przypięty mnóstwem pasków, które wbijają mi się w ciało w okropnie bolesny i niekomfortowy sposób. Ludzie z Kapitolu pastwią się dzisiaj nade mną już od pół godziny i powoli słabnę. Chcą ode mnie informacji, ale ja nic nie wiem. Wiem jednak na pewno, że wydostali Katniss z Areny. Jest cała, zdrowa i bezpieczna. Prezydent Snow referuje, że zaczyna się wojna, a dziewczyna ma być Kosogłosem - twarzą rebelii. Twierdzi też, że ja również w tym uczestniczę, że jestem rebeliantem, ale ja nic nie wiem. Nie jestem przydatny w jego planie.
     Do mojego przedramienia podłączono kilka różnych rurek, które doprowadzają do moich żył różnokolorowe płyny przez cienką igłę. Wiercę się, ale nie krzyczę. Nie mówię nic, bo nie chcę zagrozić Katniss. Nie wiem w jakiej sytuacji jest. Nie wiem w co ją wplątali i czego od niej oczekują. Wciąż chcę ocalić jej życie. Igrzyska Głodowe jeszcze się nie skończyły.
     Ile tu jestem? Nie wiem, chyba kilka dni. Nie mogę tego dokładnie stwierdzić, bo zamknęli mnie w małej celi, dookoła otoczonej kratami, w której muszę spać na ziemi i nigdzie nie ma nawet maleńkiego okna. Po mojej lewej stronie, w podobnej celi, jest Johanna, a po drugiej Annie. Naprzeciwko zamknęli Dariusa, strażnika pokoju w 12 Dystrykcie i tę dziewczynę, która podczas obydwu Igrzysk obsługiwała nas w ośrodku szkoleniowym dla Trybutów. W każdej celi świeci się pojedyncza żarówka, która dostarcza światła tyle, co nic. Na środku ogromnego pomieszczenia znajduje się biały fotel, na którym właśnie siedzę. Człowiek o pomarańczowych, jaskrawych oczach, sięga po strzykawkę z wiaderka, nie przejmuje się sterylnością. Pokazuje mi ją w całej okazałości i obnaża zęby w szatańskim, groteskowym uśmiechu.
- Pamiętasz Katniss? - zaczyna. Oczywiście, że pamiętam. Jakbym mógł o niej zapomnieć. Nikt nie jest w stanie sprawić, że zapomnę o tym, jak bardzo ją kocham. Zaczyna zadawać mi pytania na jej temat, każe mi odpowiadać, ale nie rozumiem dlaczego.  Oczywiście mówię, bo mam wrażenie, że to pomoże dziewczynie. Wbija mi igłę pod skórę i wprowadza odrobinę substancji. Nagle zaczyna ględzić o mojej dziewczynie, która igra z ogniem. Opisuje ją jako potwora, napomyka o morderstwach. Mówi okropne i niewiarygodne rzeczy. To, co próbuje mi uzmysłowić, nie jest prawdą. Plecie androny... Kręci mi się w głowie, świat zaczyna pobłyskiwać, a ja sam czuję się przerażony z niewyjaśnionych przyczyn.
     Tego samego dnia przychodzi do mnie Prezydent. Przynosi mi prezent - farby, ale zdaję sobie sprawę z tego, że to jakiś kolejny chytry plan. Na pewno nie stał się bezinteresowny tak nagle. Gdyby jednak taki był - nie trzymałby mnie tutaj, torturując, zastraszając i przymuszając. Jest ubrany w biały garnitur z przypiętą nad sercem jedną nieskazitelną różą, której listki są idealnie gładkie, jędrne i lśniące. Cuchnie od niego krwią. Mówi, że przychodzi z dobrymi intencjami.
- Musisz udzielić wywiadu. Pokażemy, że żyjesz, żeby Katniss się nie martwiła.
Mam ochotę parsknąć mu śmiechem prosto w twarz,a głos aż sam wyrywa mi się z piersi. Widząc moje rozbawienie, zaczyna mówić innym, lepiej pasującym do niego tonem, nieco syczącym - Jeśli tego nie zrobisz, pojmam ją przy najbliższej okazji. Będę  ją torturował, zamienię ją w bestię, która cię znienawidzi. 
     Przyglądam się jego bladej skórze i zastanawiam się nad powagą tych słów. Przecież może kłamać. Na pewno kłamie. A jeśli nie? Poza tym, co zrobi z nią, jeśli dostanie ją w swoje łapska?
- Dzięki tobie będzie mogła liczyć na łagodniejszy wymiar kary za dopuszczenie się zdrady przeciwko Kapitolowi - odpowiada, jakby czytał mi w myślach. - Ja nigdy nie proszę - przypomina mi. Zaczyna opowiadać mi na temat rebelii, tego co się stało i tego, co prawdopodobnie może się stać, jeśli sprawa nie obierze innego obrotu. Głos ma zimny, wyrachowany, przesiąknięty do cna jadem. Streszcza mi wszystkie wydarzenia i po trzydziestu minutach wiem wszystko, jakbym sam brał w tym udział. Chce, bym ostudził zapał Dystryktów, ale myślę, że mój głos w tym wszystkim ma dotknąć głębszej, znacznie ważniejszej warstwy. Zgadza się, bym przedstawił Katniss jako nic nie wiedzącą, zagubioną, ciężarną kobietę, która została wciągnięta w plan, którego nie rozumie. Inna sprawa, że ja sam nie rozumiem tego konspektu.

     Malują mnie, czeszą, ubierają. Siadam na fotelu, na przeciwko Caesara Flickermana, który jak zwykle wygląda przerażająco, jak wymalowana, kolorowa lalka.
    Wywiad idzie na żywo. Cały się trzęsę. Nie mam pewności co do słów Snowa, ale warto spróbować. Czuję jak pot cieknie mi po twarzy i pokrywa całe dłonie. Co mam powiedzieć, żeby nie pogłębić fatalnej sytuacji? Wiem na pewno, że moim celem póki żyję, będzie uratowanie Katniss.


                                                   ***


        Słyszę kobiecy krzyk. To Johanna, którą kilka godzin temu zabrali co sąsiedniego pomieszczenia. Mimo tego, że oddzielają nas masywne drzwi, słyszę wszystko, o czym rozmawiają. Chcą wyciągnąć z niej informacje, ale ta nie puszcza pary z ust. Jest nieugięta, ale z pewnością wie więcej, niż ja, bo słabym, chrapliwym głosem odpowiada im, że prędzej umrze, niż cokolwiek im powie. Najprawdopodobniej dotyka ją wymiar kary, bo do moich uszu dociera kolejny przenikliwy krzyk dziewczyny. Słyszę, jak woda rozlewa się po podłodze. 
     Jesteśmy tu już całkiem długo. A może nie? Nie orientuję się na jakiej zasadzie działa tu czas, w zasadzie wszystko tu może być na odwrót. Uderzam głową o ścianę, chcąc odepchnąć dziwne wspomnienia, które rodzą się w moim mózgu. Są tak znajome, całkiem realne, ale piekielnie bezsensowne.  Dlaczego Katniss miałaby chcieć mnie zabić?   "Ona tylko grała. Nie kocha cię, nie kochała i nigdy nie pokocha. Potwory jak ona nie mają serca. Chce twojej śmierci, zabiła ci rodzinę i przyjaciół", słyszę głos w głowie, który z echem odbija się od podłogi, sufitu i ścian mojej małej celi. "Musisz ją zabić, zanim ona zabije ciebie!" To dzisiaj powiedział mi mężczyzna w białym fartuchu i gumowych rękawiczkach. Zastanawiam się czy nie ma słuszności.  Ale chyba nie...
     Bluzkę mam rozerwaną, więc mogę uznać, że nie mam na sobie nic, prócz brudnych spodni. Zrzucam koszulkę, przesiąkniętą krwią. W jednym miejscu muszę odrywać materiał od rany, rwąc mięso.
     Kładę się na gołej, lodowatej ziemi, dłońmi zakrywam twarz. Nie zwracam uwagi na chłód, który drażni moją skórę, wywołując ciarki. Marzę, żeby dziewczyna, która igra z ogniem, zjawiła się obok i mnie ogrzała. Albo nie... nie chcę, żeby musiała przechodzić przez takie rzeczy. Dobrze, że to ja tu trafiłem, a nie ona.
     Patrzę na Annie, która skulona w kącie, płacze cichutko, niczym myszka, i dotykam palcem świeżej rany po poparzeniu.

     Chcę wyrwać ręce z kajdan, które mnie krępują. Nogi mam również przywiązane do fotela. Leżę. Do szyi skórzanym pasem przymocowali mi widełki, które, gdy tylko poruszę głową, wbijają mi się w podbródek oraz tors. Uniemożliwia mi to spuszczanie głowy, gdy puszczą mi materiał z Katniss. Krzyczę, żeby mnie zostawili, ale nie słuchają. Na suficie zawieszony jest duży telewizor, na którym pokazują mi różne fragmenty filmów z moich dwóch aren i z Tournée Zwycięzców. Po mojej lewej stronie stoi kilku mężczyzn z notesami. Po mojej prawej jest jakaś kobieta, ubrana w idealnie biały, sterylny fartuch, z diabelnym, złotym uśmiechem. W kilku zębach ma wtopione jakieś drogie kamienie. Sięga po strzykawkę, którą bierze z stoliczka, na którym leżą różne zakrwawione narzędzia. Wbija mi igłę w przedramię i wciska perłową substancję, która natychmiast przenika do krwiobiegu. Nadchodzą zawroty głowy i mdłości, które bez skutku próbuję stłumić. Nagle ekran się włącza i widzę scenę, w której Katniss zrzuca gniazdo os gończych wprost na moją głowę.
- Ona tylko grała. Nie kocha Cię, nie kochała i nigdy nie pokocha. Potwory jak ona nie mają serca. Chce twojej śmierci, zabiła ci rodzinę i przyjaciół - przekonuje mnie mężczyzna, który nachyla się nade mną. Mówi pewnym, twardym głosem i mam wrażenie, że nie kłamie. Zaciskam pięści, ale mimowolnie kiwam głową. Ktoś przykleja mi na tors jakieś okrągłe naklejki, które podłączone są do różnokolorowych kabli. Po sekundzie czuję ból. Rażą mnie prądem. Krzyczę głośno, chociaż wcale tego nie chcę. Nie mógłbym umrzeć, nawet gdybym chciał. Staram się złapać oddech, ale prąd skutecznie mi to uniemożliwia, wypompowując powietrze z moich płuc do ostatniego tchnienia. Wyginam kręgosłup w łuk, waląc unieruchomionymi pięściami w łóżko. Czuję, że oczy za chwile wyskoczą mi z oczodołów. Biję się z ochotą wybuchnięcia płaczem, chociaż po chwili ulegam sytuacji i czuję jak po moich policzkach płyną świeże, gorące łzy.

     Mężczyzna, na oko czterdziestoletni - nie jestem pewny jego wieku, bo w Kapitolu propaguje się operacje plastyczne - trzyma w ręce garnek. Póki nie wylewa substancji na mnie, nie jestem pewien co to jest. Widzę tylko parę, która uchodzi z pojemnika. Żadnego zapachu, ani koloru. Szybko dowiaduję się, że to zwykła woda, doprowadzona kilka sekund wcześniej do wrzenia. Kiedy ciecz styka się z moim ciałem, czuję przenikliwy ból. W miejscach oparzenia, na różowej i gorącej skórze tworzą się bąble. Krzyczę głośno. Sam nie poznaję swojego głosu, który brzmi jak zwierzęcy ryk. Głęboki, niski i chrapliwy. Po policzkach płyną mi łzy. Jedna za drugą, aż mam wrażenie, że uszła ze mnie cała woda i nie mam czym płakać. Zawodzę więc tylko bez łez, krzycząc przez zdarte, prawie niezdolne do wydania dźwięku gardło.
- Musisz ją zabić, zanim ona zabije ciebie. Musisz odebrać życie Katniss Everdeen. 
     Nieznacznie kiwam głową, zaciskając szczękę. Czuję jak pojedyncza łza zwisa z mojego nosa.
      Z boku dochodzi mnie płacz Annie. Wrzeszczy i błaga, żeby mnie zostawili.
      Jeszcze jedna dawka substancji, wpompowanej do moich żył, kolejny film, kilka słów wyjaśnień, elektrowstrząs, głośny wrzask, wychodzący z mojego zmaltretowanego już gardła i tak w kółko.            Czuję się wypompowany z życia. Chcę zamknąć oczy i zasnąć, ale nie pozwalają mi, chcą ode mnie informacji, których nie jestem w stanie im dać. Traktują mnie w taki sposób od co najmniej kilku... kilkunastu dni. Pakują we mnie jakieś płyny, pokazują mi filmy, które, jak sobie później przypominam, wyglądają okropnie - dzięki nim widzę jaka Katniss jest na prawdę. Może starają się mi pomóc? Dają mi szansę na zrozumienie, na połapanie się w tym pogmatwanym świecie?
      Mam ochotę porównać ją ze zmiechem, ale coś w sercu ciągle podsuwa mi wspomnienie dziewczyny, siedzącej w deszczu przed moim domem. Głodnej, słabej, bezbronnej. Wspomnienie Katniss, która za wszelką cenę starała się uratować nas z Areny.

     Biją mnie, rażą prądem, nacinają, podpalają żywym ogniem, wykręcają mi kończyny, parzą wodą albo rozgrzanym do czerwoności żelazem. Złamali mi kilka palców i poobijali żebra. Wypompowałem z siebie już chyba hektolitry krwi. Dziwne, że nie umarłem, ale oni chyba nie chcą mojej śmierci. Torturują mnie - fizycznie i czysto psychicznie. Nie wiem która metoda jest gorsza. Od czasu do czasu, by zapobiec śmierci przez zakażenie, smarują mnie maściami, które goją rany. Bynajmniej nie robią tego z dobroci serca. To tylko daje im czyste pole do popisów kolejnego dnia.
     Nie naruszyli chyba tylko mojej intymnej strefy. Boję się na myśl co mogliby zrobić Katniss. Kilka razy przez otwarte drzwi katowni widziałem zupełnie nagą Johanne, całą w siniakach i ranach. Zdarzyło mi się już słyszeć odgłosy gwałtu. Obnażają ją, robią nie wiadomo co, żeby ją złamać, a później wrzucają jak stary wór do celi -nadal roznegliżowaną. A ona z braku sił zasypia w taki sposób. Jest mi jej żal. Przez szacunek nawet nie patrzę w jej stronę. Czy to samo robiliby Katniss? Rozbieraliby ją i podpalali, żeby przypomnieć jej, że igranie z ogniem nie popłaca? Aż rwie mnie serce na myśl, że mogliby patrzeć na jej nagie ciało i oblizywać cieknącą ślinę z bród i...dotykać ją w taki sposób.
     Kiedy tortury się przedłużają, zaczynam czuć zawroty głowy, przed oczami robi mi się ciemno. Nie mam już siły krzyczeć, płakać, błagać, myśleć. Mdleję.

     Po dwudziestu minutach wrzucają Johanne z powrotem do jej celi. Całą mokrą, bladą i wycieńczoną. Wygląda jak zjawa. Patrzę na nią współczująco, ale ona uśmiecha się do mnie delikatnie. Jest niezwyciężona. Ciekawe czy na prawdę jest taka silna, czy tylko dobrze udaje. W nocy, kiedy nie mogę spać, bo dręczą mnie koszmary, w których Katniss zabija mnie i moich bliskich, albo to ją rozszarpują zmiechy, słyszę, że Johanna płacze cicho, klnąc pod nosem. Nigdy o tym nie wspominam. Torturują nas dzień w dzień.

     Próbują wyciągać informację z Dariusa i Lavinii, ale oczywiście z marnym skutkiem. Odcięte przez Kapitol języki skutecznie uniemożliwiają im mowę. Nie mogą nawet dobrze krzyczeć. Wydają z siebie tylko zwierzęce ryki. Myślę, że w ten sposób próbują mnie zniszczyć.
     Dzisiaj dostajemy jedzenie. Pierwszy raz od kilku dni mamy coś w ustach. To co prawda marny posiłek, ale czujemy się nieco mniej okropnie. Dają nam nawet po butelce wody, którą powinniśmy oszczędzać, a wypijamy na raz. Zawroty głowy ustępują, ale żołądek domaga się więcej. Nie ma nawet po co prosić o dokładkę, wiadomą sprawą jest to, że jej nie dostaniemy. Karmią nas raz na czas tylko po to, byśmy nie umarli z głodu. Mają napisaną dla nas inną historię, niż śmierć przez zagłodzenie. 
     Siadam przy kratach, a prawie łysa dziewczyna po drugiej stronie. Stykamy się zimnymi ramionami. W dłoni trzymam ostatni marny kawałek chleba, który mi został; skórka z zwęglonym wierzchem, praktycznie nie zdatna do jedzenia, ale jednak...                  Wyciągam rękę przed siebie i bez problemu wciskam ja między kraty. Ręka schudła mi do tego stopnia, że widoczne są każde kosteczki. Johanna patrzy na mnie przez chwile, ale w końcu chudą ręką łapie pieczywo. Dostrzegam na jej twarzy łzy, które po chwili ukradkiem ściera. Uśmiecham się do niej pocieszająco.                          Decydujemy się na krótką rozmowę. Nie chcę wypytywać się o to, co jej robią. Domyślam się tylko. To zarówno dla mnie jak i dla niej temat tabu - kategorycznie skreślony z listy tematów do poruszenia przy popołudniowej herbacie.  Poza tym będzie mi się łatwiej żyło, jeśli rażenie jej wątłego ciała w wodzie i gwałcenie jej, pozostaną tylko moimi domysłami.
     Prezydent Snow co jakiś czas nalega, żebym udzielał wywiadów. On nie prosi, nawet się nie stara. On żąda. Wie, że nie mam innego wyboru i jestem mu całkowicie podporządkowany. Niczym marionetka w zimnych rękach tyrana. Pokrótce opowiada mi o tym, co się wydarzyło na przestrzeni kilku ostatnich dni. Sugeruje mi to, co mam powiedzieć, jakby mógł przewidzieć przebieg wszystkich zdarzeń. Nakreśla mi całą sytuację i to dość szczegółowo.
     Znowu malują mnie, czeszą i ubierają. Kiedy spoglądam na siebie w lustrze, wiszącym w małym pomieszczeniu, pilnowanym przez dwóch rosłych mężczyzn, widzę, że schudłem co najmniej z piętnaście kilo. Policzki mam zapadnięte, a pod oczami widnieją czarne koła. Gdzieniegdzie widać przebijające się przez makijaż siniaki i zadrapania. Chwiejnym krokiem idę, otoczony przez strażników. Obawiam się, że za moment się wywrócę. W mojej głowie toczy się wojna, powoli zostawiając tam puste, dymiące się pobojowisko. Nie wiem w co wierzyć; co jest prawdą, a co nie. Taki jest ich cel. Z jednej strony myślę o Katniss jak o zagrożeniu, z drugiej strony jak o ukochanej. Która z tych wersji jest prawdziwa?
    W głowie mam różne słowa, które malują mi obraz Katniss. Ukochana, wróg, Kosogłos, sąsiadka, zwyciężczyni, zmiech, przyjaciółka, sprzymierzeniec, narzeczona, morderczyni ... ciągle się mnożą. Są sprzeczne, więc nie wiem, które uznać za prawdziwe.
   
     W mojej celi podłoga jest szara, ale całkiem czyta, pusta, jednolita i gładka. Jest dobrym płótnem, nie licząc kilku plam krwi koło koca, który służy mi za posłanie. W kącie pomieszczenia jest mała dziura w podłodze, która imituje toaletę. Nie chcę, ale muszę z niej korzystać. Nie ma tu nawet łazienki z prawdziwego zdarzenia. Podmyć mogę się jedynie pod małym kranem, który sterczy ze ściany nad dziurą.  Z tym, że woda płynie w nim raz na kilka dni i to tylko przez chwilę - jeśli ma się na tyle szczęścia, można natrafić na odpowiedni moment i przez pięć minut cieszyć się dodatkowym luksusem. Marne warunki do przynajmniej podstawowego bytowania człowieka. Gdzieś na ścianie wisi jedna żarówka, która co jakiś czas się wyłącza, żeby za chwilę znów się włączyć. I tak nie oświetla zbyt wiele. To tak, jakby jej nie było.
     Sięgam po małe pudełeczko farb, schowanych pod kocem, które dostałem od prezydenta. Od tamtego dnia otwieram je pierwszy raz. Nawet mi ich  nie zabrali, co przez pryzmat czasu wydaje mi się dziwne. Może o nich zapomnieli.
     Przeglądam je wszystkie, oglądając kolory, którymi dysponuję. W środku znajduję dwa skrajne pędzle - bardzo cienki i bardzo gruby. Zdejmuję podziurawione spodnie i rzucam je w kąt.  Kiedy mnie w nie ubierali, były białe, teraz mieszają się w czarny, szary, czerwony i brązowy kolor. Wycieram krew, cieknącą mi z rozcięcia na wardze, pamiątce z dzisiejszej terapii. Lekarze nazywają to, co ze mną robią "terapią". Przekonują mnie, że po kilku kolejnych dniach poczuję się jak nowo narodzony, bez niepotrzebnego chłamu, zaśmiecającego mój umysł. 
     Siedzę w samych majtkach i nie zwracam uwagi na to, że Johanna przygląda mi się z sąsiedniej celi. Wygląda strasznie. Jest jeszcze bardziej chuda, niż była wcześniej, włosy zaczęły jej już dawno wypadać. Jej cera stała się niemalże przeźroczysta. Już nawet nie przypomina człowieka. Tym bardziej kobiety - brak jedzenia i tortury pobawiły ją jej wątpliwych zaokrągleń.
     Sięgam po farby i nakładam odpowiednie na podłogę, tworząc zarys. Dodaje kolejne warstwy, mieszam kolory, jestem już cały brudny. Po nieskończenie długim czasie siadam w kącie i przyglądam się obrazowi, który stworzyłem w swojej celi.                    Przyciągam kolana do brody, kładę na nich czoło i szlocham. Obejmuję ramionami nogi, czując lodowatą metalową protezę oraz niemniej zimną skórę. Kładę się obok prawie wyschniętej postaci, która płasko leży na ziemi. Nogi ma podkulone, nie ma warkocza, proste włosy gładko spływają jej po ramionach na ziemię. Jest ubrana w czerwoną sukienkę w kratę. Obok leży łuk. Twarz ma spokojną, wygląda jak anioł, kiedy śpi.  
     Obraz wyszedł tak rzeczywisty i prawdziwy, że sam siebie nabieram, iż ona tu jest. Chcę złapać ją w ramiona, ale przytulam tylko powietrze. Kładę głowę przy jej głowie, a na policzku odbija mi się ciemnobrązowa farba. Ponownie płaczę, zastanawiając się, co oni mi robią, że tak wariuję. Czy chcą sprawić, że będę obłąkany? 
     Zasypiam, trzymając rękę na ziemi, w miejscu, gdzie na obrazie znajdują się plecy Katniss, niemalże czując ciepło, bijące od jej ognia.


***

        Na środku sufitu katowni jest hak. Masywny, brudny i cały w rdzy. Obok wisi jedna żarówka, emitująca niebieskie światło. Pod ścianą stoi wysokie jednoosobowe szpitalne łóżko. Całe pomieszczenie jest w białych, ubrudzonych krwią kafelkach - nikt nie zadawał sobie trudu, by je umyć, bo i po co? I tak mają nas zastraszać.
     Siedzę na fotelu, unieruchomiony. Przywiązali mnie skórzanymi paskami. Mam nimi skrępowane tylko  nogi, ale jeden pas przechodzi przez cały brzuch. Ręce mam wolne. Głowę też. Nie mam pojęcia po co tu jestem, ale przyprowadzili mnie w to miejsce pierwszy raz. Wcześniej torturowali mnie gdzie indziej. 
     Mam na sobie same majtki. Przetarłem ciuchy wodą, bo dziś płynęła z kranu przez dwie minuty.
     Próbuję wyrwać nogi z potrzasku, ale każda taka próba kończy się porażeniem przez prąd, co prawda dosyć delikatnym, jak na ich upodobania, ale mimo to krzyczę, zaciskając powieki, bo moje wykończone ciało jest na skraju. Moja klatka piersiowa porusza się z bardzo szybką prędkością. Serce obija mi się o żebra. Głowa jakoś mi ciąży i opada na lewą stronę.
     Wprowadzają do pokoju człowieka. Nie wiem kim jest, bo ma płócienny worek na głowie, ale wiem, że to kobieta. Ma na sobie zwykłe, brudne ciuchy, utytłane krwią. Dosłownie ciągną ją za sobą, bo dziewczyna ledwo trzyma się na nogach. Stawiają ją na środku pomieszczenia, tuż pod hakiem. Czuję napięcie, rosnące w gardle, które szybko zamienia się w gulę - usiłuję ją przełknąć, ale na marne. 
     Postać z braku sił pada na kolana, kładzie dłonie na zimnej ziemi i pozostaje w tej pozycji przez kilka następnych minut. Oddech mi przyśpiesza, a umysł szepcze ciche "wiesz co się teraz stanie".
      W pokoju gromadzą się ludzie w białych fartuchach. Umalowani i okropnie wystylizowani. Jest ich pięciu. Przypominają mi potwory lub kolorowe ptaki - osobniki na pozór słodkie i nieszkodliwe, a na prawdę...
      Dwoje z nich podnosi kobietę, zaciskając brutalnie palce na jej ramionach i każą jej stać. Reszta przygląda się z boku z notesami, wlepiając w nich wzrok. Patrzą to raz na nią, raz na mnie.
     Rozrywają jej koszulkę i rzucają ją w moją stronę. Upada mi na kolana, więc jedną ręką kładę ją na ziemi. Ściągają jej spodnie i bieliznę, zostawiając ją zupełnie nagą. Odwracam wzrok, czując zażenowanie i strach. Nagle razi mnie prąc. Zaciskam szczękę i patrzę na mężczyznę, który w ręku dzierży pilot. Przejeżdża palcem po wszystkich guziczkach w pewnej kolejności i coś sobie szepcze pod nosem. Otwieram usta i dochodzi do mnie na czym będzie polegała ta tortura. Musze patrzeć i słuchać. To psychiczna mordęga. 
     Dochodzi do mnie kobiecy stłumiony szloch.
     Jeden z lekarzy przynosi gruby sznur z kajdanami. Przewiązują go przez hak, uwiązują jej nadgarstki i podciągają ją w górę. Chybota się pod sufitem, przyczepiona rekami. Nogi swobodnie jej wiszą.
     Koncentruję wzrok na neutralnym miejscu na jej ciele. Mam zbyt wiele szacunku dla kobiet, by jak doktorzy wygłodniałym wzrokiem pożerać jej kobiecość. Wpatruję się w sam środek brzucha, w pępek. Żebra ma potłuczone, fioletowo-brązowe. Chcę zamknąć oczy, ale wiem, że i tak mi na to nie pozwolą.
     Dziewczyna wydaje z siebie pierwszy gardłowy krzyk, gdy jeden z mężczyzn przykłada do jej boku rozgrzane do czerwoności żelazo. Powtarza tę czynność jeszcze kilka razy, a ona za każdym razem krzyczy nieco głośniej. Wbijam paznokcie w uda. Chcę znaleźć się w innym miejscu i zabrać ze sobą nieznajomą. Zostawiają na jej ciele paskudne rany, ale nie cieknie w nich krew. Wiem jakie to uczucie, więc modlę się do siły wyższej, by jej męczarnie nie trwały długo. Sam z resztą nie wiem ile jeszcze wytrzymam. 
     Sięgają po małe zapalniki i zbliżają je do jej ud i żeber. Włączają ogień. Pomarańczowo-czerwone jęzory liżą i całują jej skórę. Aż czuję zapach palonego ciała. Dziewczyna wyje, niczym zarzynane zwierze. Zaciskam usta w cienka linię i przekręcam głowę. Sekundę później przeszywa mnie ból. Sapię i prostuję się. Nie wytrzymuję i zaczynam krzyczeć, ale nie zwracają na mnie uwagi. Błagam za nią, by ją zostawili w spokoju, ale w odpowiedzi dostaję z otwartej dłoni w policzek. Pluję mężczyźnie w twarz, ale on tylko ściera ślinę ze skóry i naciska guzik,  zadowolony, że go do tego zmusiłem, jakby tylko czekał na okazję do wypróbowania nowej mocy.
     Wyginam kręgosłup w łuk i oddycham ciężko.
     Dziwi mnie, że nie zadają jej pytań. Nie chcą wyciągnąć od niej żadnych informacji. Niszczą ją tylko. Myślę, że chcą w ten sposób zagiąć i mnie. Zamykam oczy, żeby mrugnąć, a kiedy je otwieram, widzę, że mężczyzna zamachuje się i wymierza cios batem w pośladki, piersi i brzuch nieznajomej. Nie słyszę krzyku i zastanawiam się, czy nie umarła. 
Nie, nie umarła, jęczy pod nosem. Cichutko jak myszka. Jest teraz mała, że zastanawiam się czy za jakiś czas kompletnie nie wyparuje... a to byłoby dobrą alternatywą.
     Pastwią się nad nią od dobrej godziny. Parzyli ją, podpalali, wyrwali kilka paznokci, batożyli, wbijali gwoździe w ręce, ranili kostki w nóg i rąk. Robili to z szerokim uśmiechem na twarzy, a ja musiałem na to wszystko patrzeć... z myślą, że nie mogę jej pomóc. Kimkolwiek ta dziewczyna jest...
     Ściągają ją na dół, przysuwają łóżko - bardzo blisko mnie - i kładą na nim jej zmaltretowane ciało. Jej głowa leży tuż obok mnie. W zasadzie jest na mojej wysokości. Jest tak blisko, że wystarczy, że wyciągnę rękę i spokojnie zdarłbym jej worek z głowy. Słyszę jej ciche zawodzenie. Ślamazarnie podnosi się, ale od razu upada. 
Mężczyzna chwyta za worek i ściąga jej go z głowy. W momencie, gdy widzę jej twarz, przeszklone, czerwone od płaczu gałki  i czarne koła pod oczami, zamieram.
     Chcę umrzeć. Tu i teraz. Żadna tortura nie jest gorsza od patrzenia na maltretowaną ukochaną z myślą, że nie jest się w stanie zrobić nic, żeby jej ulżyć. Nie mogę nawet odwrócić głowy, żeby ulżyć samemu sobie i na chwile wmówić sobie, że to wszystko, to jedynie wytwór mojej wyobraźni.
     Patrzy na mnie. Jej warga drży. Nic nie mówi, jej oczy są nieobecne. Zanosi się szlochem. Myślę nad tym, że na pewno mnie nienawidzi, skoro siedzę tu i wszystkiemu się przyglądam. Mężczyzna łapie za koniec jej ciemnego warkocza i ciągnie do tyłu.
     Zaczynam się wyrywać, chcę uderzyć oprawcę, ale jest za daleko, bym mógł go dosięgnąć, w szczególności przywiązany do fotela. Ku mojemu zdziwieniu nie czuję bólu. Nie rażą mnie. Wykorzystuję tę sytuację i staram się zniszczyć paski, które mnie utrzymują. Na marne. Krzyczę, żeby ją zostawili, ale oczywiście nie słuchają. Patrzę na mokrą, przepełnioną bólem twarz Katniss i sam zaczynam płakać, czując swoją bezradność. Decyduję się złapać jej dłoń. Ściskam ją przez dosłownie sekundę, przykładam do ust, żeby zostawić tam pocałunek i puszczam. To był mój znak dla niej, że jestem tutaj z nią.
     Kiedy oprawca kładzie obydwie dłonie na jej szyi i zaciska je, wpadam w szał. Miotam się jak szalony i krzyczę do lekarzy, obrzucając ich wszystkimi znanymi mi przekleństwami. Czuję prąd, przechodzący przez moje ciało, ale nie zwracam już na to uwagi. Odwracam głowę i zanoszę się szlochem. Mężczyzna przyciska guzik, ale ja wciąż zostaje z głową zwróconą w przeciwną stronę. Wgryzam się w swoją dłoń tak długo, aż czuję krew. Każdy kolejny elektrowstrząs jest silniejszy od poprzedniego. Jeśli sytuacja będzie toczyła się w tę stronę, za kilka minut prawdopodobnie umrę, usmażony.
- Kocham cię - mówię szeptem, przysuwając usta do jej ucha. Otwiera oczy, na tyle, na ile może i patrzy na mnie, oczami wypełnionymi łzami. Porusza ustami, ale nic nie słyszę.
     Znowu zaczynam płakać. Przepraszam ją raz za razem, czując się za nią odpowiedzialny. Przepraszam ją za to, że nic nie mogę zrobić, żeby jej pomóc. Że siedzę bezradnie, patrząc się, obserwując jak uchodzi z niej życie, chociaż unikam tej całej sytuacji.
     Dziewczyna leży, wypompowana. Ma zamknięte oczy. Zemdlała? Mężczyźni wychodzą. Zostaje trzech, którzy odpinają mnie. Wstaje i prawie się wywracam. Zaskakuje mnie fakt, że jestem taki słaby. Chcę rzucić się na mężczyzn, którzy z zimną krwią przyglądali się całemu zdarzeniu, ale wiem, że to wcale jej nie pomoże. Zaciskam pięści i rozluźniam je, żeby dać sobie upust. Co prawda średnio pomaga, ale zawsze coś. - Teraz twoja kolej - stwierdza jeden, popychając mnie lufą pistoletu w kierunku roznegliżowanej dziewczyny. Szturcha mnie, więc mimowolnie potykam się i ląduję z dłońmi na jej udach. Automatycznie odskakuję, przyciągając ręce do siebie. Musi minąć chwila, zanim zaczynam pojmować, czego ode mnie chcą, teraz ja mam ją uderzyć. Czuję chłód pistoletu na karku, ale tylko stoję z zamkniętymi oczami i zaciśniętą szczęką. Mogą mnie torturować, upokarzać, grozić i zastraszać, ale nie są w stanie zmusić mnie do skrzywdzenia tak kruchej istoty... na pewno nie w tak bestialski sposób. Odwracam się na pięcie i pewnym tonem mówię "Nie". Mężczyźni wyglądają, jakby mieli mnie wyśmiać. Nagle jeden z nich bierze zamach i uderza mnie w twarz. Jego siła powala mnie na zimną posadzkę, w którą walę głową. Podnoszę się na przedramionach, ale strażnik staje ogromnym butem na moich plecach, przygwożdżając mnie do ziemi. Krzyczę, starając się zaczerpnąć wymarzonego powietrza. Kopie mnie w głowę, a ja czuję ból tak ogromny i przeszywający, że momentalnie robi mi się ciemno przed oczami.
     Potwory, kaci, zboczeńcy, zwyrodnialcy.
- Bierz ją do celi - twardym głosem rozkazuje mi jeden ze strażników. Kiwam głową, niedorzecznie szczęśliwy, że to ja ją zaniosę, a nie oni.  Już nikt prócz mnie nie będzie jej dotykał.                Wstaję jak najszybciej mogę, ale skutecznie uniemożliwiają mi to zawroty głowy i nogi słabe, niczym z waty. - Szybciej - pogania mnie drugi. Podchodzę do łóżka i podsuwam dłonie pod jej kolana i plecy. Podnoszę ją z łatwością. Zawsze była lekka, ale teraz - okradziona z godności - jest jeszcze lżejsza. Przytulam ją mocno do siebie. Czuję, że jest lodowata. Odwracam głowę w kierunku mężczyzn, którzy idą za nami. Patrzą na nią jak na świeże mięso do pożarcia. Przyciągam ją bliżej siebie, żeby przypadkiem mi jej nie zabrali i nie robili znów takich rzeczy. Dziwne, że pozwalają mi ją zanieść. Dziwne, że nie mam kajdan na rękach i kostkach. Pewnie wiedzą, że jestem zbyt słaby, by uciec. Nie w takim stanie, nie z nią na rekach. Przy każdym kroku, moje kolana się uginają. Staram się trzymać prosto, żeby nie upaść. Schylam głowę i patrzę na jej nieobecną twarz. Łzy mimowolnie spływają mi po twarzy i roztrzaskują się na jej torsie. Kiedy dochodzimy do mojej celi, wchodzę z nią do środka. Mężczyzna dobrodusznie rzuca w moje plecy dodatkowy koc oraz maleńką tubkę maści, i odchodzi bez słowa. Cóż za uprzejmość.             
     Kładę Katniss na kocu. Smaruję wszystkie rany na jej ciele, a ona sapie - nie wiem czy z bólu, czy może z ulgi. Sięgam po koszulkę, która już prawie wyschła, chociaż wciąż jest trochę wilgotna, i zakładam ją dziewczynie przez głowę. Nie będę czuł się w porządku, przytulając się do niej, gdy jest taka naga i nie wie co się dzieje, a chcę ją ogrzać. Biorę dodatkowe okrycie i siadam obok niej, po czym przykrywam nas oboje. Przez kilka godzin leży płasko, w bezruchu. Od czasu do czasu jęczy, kiedy rusza którąś częścią ciała. Z frustracji uderzam ręką w ścianę, rozwalając sobie kostki. 
     Wygląda źle. Na prawdę źle. Jest sino- biała. Półnaga, bezbronna.
     Otwiera oczy. Powoli i z trudnością. Znów zaczyna płakać. Nie winie jej za to. Ciągle stara się być silna, więc chwila słabości, w dodatku w takich okolicznościach, nie jest niczym złym. Obejmuję ją delikatnie, nie chcąc sprawić jej dodatkowego bólu, i całuję w głowę. Ponownie przepraszam, że nic nie mogłem zrobić.      Odpowiada mi niejednoznacznie, niewyraźnie. Z trudem wspina się na moje kolana i siada na mnie. Wtula policzek w moją szyję. 
     Całuję ją raz w usta. Kiedy próbuję przyciągnąć ją bliżej swojego ciała, wydaje z siebie piekielne jęki. Do oczu podchodzą mi łzy, których nie jestem w stanie opanować. Wstrzymuję oddech, żeby nie sprawiać jej bólu przez ruchy klatki.
- Zostań ze mną - mówi, jakby obawiała się, że ją zostawię w tym złym miejscu, ale nie mam takiego zamiaru. Nigdy jej nie opuszczę. Nawet za milion lat.
-Zawsze.

     Budzę się i rozglądam dookoła. Nie potrafię złapać oddechu ani poruszyć kończynami. Jestem sparaliżowany.
     Widzę puste, zimne ściany, podłogę z malunkiem na środku, kran i dziurę w podłodze. Wszystko wygląda normalnie, wszystko jest na swoim miejscu. Nie ma Katniss. Nigdy jej tu nie było. Nikt nic jej nie zrobił. Oddycham z ulgą i przecieram mokrą twarz. Płakałem przez sen. 
     Siadam na kocu, opieram się o ścianę, podkurczam nogi i siedzę w takiej pozycji przez resztę nocy. Jednocześnie przerażony i szczęśliwy. Męczę się przez długie godziny, słuchając zawodzenia Johanny.


***
     Zamykam oczy i sapię głośno, nie zważając na to, w jakich warunkach właśnie się znajduję. Ktoś dźga mnie w bok szpiczastym butem, sprawiając, że zginam się w pół. Ślamazarnie rozchylam powieki, ale od razu żałuję i zaciskam je z podwójną siłą, bo jakieś jaskrawe światło wbija mi się w gałki oczne, niczym małe igiełki. 
     Czaszka mi pęka, skóra nieznośnie piecze, a żebra promieniują takim bólem, że zastanawiam się czy mi ich nie połamali. 
-Wstawaj- słyszę znad głowy. Zmuszam się do ponownej próby otworzenia oczu i popatrzenia na osobę, do której należy głos.              Wysmukła, wysoka kobieta o kościstej sylwetce, jak u kościotrupa, świeci mi po twarzy latarką. Ponownie szturcha mnie w biodro, więc z wysiłkiem podnoszę się z mokrej ziemi. Przez chwilę mam szansę na rozejrzenie się po pomieszczeniu i dochodzę do wniosku, że jestem w miejscu, w którym mnie torturują. Prawdopodobnie zemdlałem. Wszechobecna władcza ciemność, ciągnie mnie w swoją stronę, zagarnia niewidzialnymi rekami i kusi słodkimi obietnicami. Chcę ponownie zasnąć. W tym momencie to jedyne moje marzenie.
     Tracę równowagę i prawie upadam, ale w ostatniej chwili zdążam chwycić się jakiejś szafki, stojącej przy ścianie. Ludzie wkoło biegają w niesamowitym chaosie. Przepychają się, panikują, wariują i przekrzykują się, mówiąc coś o odcięciu prądu.
     Zostaję przetransportowany do jakiegoś pomieszczenia w pałacu prezydenckim, w którym czeka na mnie sztab ludzi. Z wysiłkiem oddycham, gdy kładą mnie na czystym łóżku, ale czuję ulgę. Moja cielesna powłoka już dawno zapomniała jak to jest czuć się komfortowo. Kiedy czuję miękki materac pod plecami, mimowolnie jęczę. Kobieta z wytatuowanymi łuskami na rękach, piersiach i szyi, obmywa moje obolałe, pokaleczone ciało. Zaciskam szczękę, gdy czyści rany na dłoniach i torsie. Zastanawiam się dlaczego to robią.
     Nagle czuję zawroty głowy tak silne, że nie pozostaje mi nic innego, jak oddać się ochocie odpłynięcia. Z sekundy na sekundę świat kręci się coraz szybciej, a żołądek podchodzi do gardła. Na próżno staram się to stłumić.  Jednak zanim mdleję, słyszę "bombardowanie Trzynastego Dystryktu jest zaplanowane na za dwie godziny, Panie Prezydencie. Chcemy uderzyć w ich słabe punkty i pozbawić ich przede wszystkim broni i niezbędnych do przeżycia artykułów. Poza tym... mały ptaszek, uwięziony w podziemiach, może tego nie przetrwać".

     Siedzę na wysokim krześle w gabinecie prezydenta. Na jasną, gładką ścianę narzucono z projektora obraz mapy kraju. Prezydent Snow stoi na zamontowanym tu specjalnie na dzisiejszą okazję podium.
     Pamiętam, że kiedy tylko wszedłem do pokoju, pozamykali drzwi na dziesięć spustów, jakby ktokolwiek mógł przedrzeć się przez tłum ochroniarzy, rozstawionych po całym pałacu. 
Stoi dumnie, wyprostowany, niczym strzała. W butonierce trzyma typową dla niego białą różę w rozkwicie, której zmutowany, słodko - duszący zapach wdziera mi się do płuc. Mam wrażenie, że ten odór wyżera moje organy, zatruwa je i kaleczy.
     Przede mną stoi spory telewizor kontrolny. Kilka kroków za nim bardziej z lewej strony jest mężczyzna z kamerą. Pierwsze ujęcie ma przedstawiać Prezydenta w pełnej krasie, który twardym głosem pozdrawia zebrany przed telewizorami naród. Kamera cofa się i pokazuje mnie. Ręce i twarz mentalnie zlewają mi się potem. Serce bije mi jak szalone, więc robię kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Opieram nogi na metalowym szczeblu. Kątem oka zerkam na podgląd programu, który leci na żywo. Spod grubej warstwy pudru na twarzy, którą aplikowali mi przed programem, przenikają kropelki potu. Marny makijaż udolnie stara się zakryć moje liczne siniaki na skórze.
  Chcę sięgnąć do wargi, żeby wytrzeć z niej niechciany pot, ale w ostatniej chwili przypominam sobie, że jestem na wizji i muszę zachować spokój, chociaż w środku czuję ogromną ochotę, by skorzystać z okazji minimalnej wolności i rzucić się na wszystkich ludzi, którzy pastwią się nade mną. Gdybym chciał, pozabijałbym ich wszystkich co do nogi! Tu i teraz.
     Patrzę w samo oko kamery wzrokiem przesiąkniętym wrogością i nienawiścią. Nie jestem pewien do kogo wymierzam to spojrzenie. W pewnym sensie mam nadzieję, że Katniss patrzy i zda sobie sprawę z tego, że trzeba się mnie bać.
     Przypominam sobie po co tu jestem i zaczynam mówić. Dopiero kiedy słyszę swój głos, przekonuję się jak bardzo sfrustrowany jestem.
-Musimy zawiesić broń! Nie widzę innej opcji. Jeśli sytuacja się nie zmieni, Panem przestanie istnieć i nie będzie już nikogo, kto podtrzyma nasz gatunek. Za sprawa rebeliantów doszczętnie zniszczone zostały kluczowe elementy infrastruktury rozmaitych dystryktów! Zburzona tama w Siódemce. Wykolejony pociąg oraz jezioro toksycznych substancji, wylewających się z rozszczelnionych cystern- wyliczam w nieskończoność. Widzę, że na mapie za mną pokazują się zdjęcia danych zrujnowanych miejsc. -To wszystko niezaprzeczalna wina rebeliantów.
     Słyszę pisk zza kadru, więc machinalnie spoglądam na ekran, na którym widzę Katniss w samym środku jakiś ruin. Czuję się kompletnie zdezorientowany. I tak też wyglądam, gdy wracam na wizję. Zbieram w głowie wszystkie informacje przekazane mi przez Snowa i wyskubuję kolejną, by obwieścić ją krajowi. 
- Wysadzony w powietrze został również zakład uzdatniania wody.
Znowu znikam z ekranu i widzę Finnicka, który mówi o małej Rue. Wbijam paznokcie w udo i na krótką chwilę zamykam oczy, by odpędzić dziwne, świecące się wspomnienia, których nie rozumiem. Wzbiera we mnie agresja i nieistniejąca nienawiść do Katniss.
     Pokazuję się na ekranie na kilka sekund tylko po to, by wydusić z siebie dwa czy trzy słowa i zniknąć z wizji, ustępując miejsca ludziom, którzy próbują zniszczyć program. Specjaliści z Kapitolu nie są w stanie odeprzeć ataku składającego się z kilku sekundowych filmów o rożnym przekazie.
    Ponownie pojawia się emblemat Kapitolu, a wraz z nim jednostajny dźwięk. Znikamy z wizji na dobre dwadzieścia sekund, a w tym czasie ekipa reżyserska stara się sprowadzić wszystko do normy, ale z marnym skutkiem.
Chcę płakać, ale wiem, że to nie jest najlepsze miejsce do tego. Pocę się jeszcze bardziej.
Z głowy nie chcą wyjść mi słowa, obwieszczające zgubę dla Trzynastego Dystryktu. I dla niej... 
Zaraz... nie powinienem się nią przejmować. Zamiast współczucia, w mojej głowie powiniem rodzić się plan zniszczenia Kosogłosa.
     Chociaż czuję do niej ogromną nienawiść, spowodowaną bóg wie czym, chcę ją ostrzec. Chcę ostrzec cały Trzynasty Dystrykt.
     Kiedy wracamy na wizję, Prezydent mówi dalej, oznajmiając, że rebelianci najwyraźniej usiłują zakłócić przekazywanie informacji, które uważają za obciążające dla siebie. 
    Wsłuchuję się w ogarniający nas chaos - w krzyki, płacz i przekleństwa, jednocześnie starając się znaleźć niejednoznaczne słowa, które pomogą mi w przekazaniu informacji, które znają nieliczni. W tym ja, ale prawdopodobnie przez przypadek.
     Prezydent pyta się mnie czy chcę przekazać coś Katniss Everdeen na pożegnanie, więc wyznaczam sobie to pytanie jako idealny moment na przeciwstawienie się Kapitolowi. Kiedy słyszę głośne i wyraźnie wypowiedziane imię dziewczyny, która tak namąciła mi w głowie, napinam mięśnie i zaciskam szczękę. Staram się skupić, odprężyć i zakryć wysiłek, który maluje mi się na twarzy.
-Katniss... Jak twoim zdaniem to się skończy? Co pozostanie? Nikt nie jest bezpieczny, ani w Kapitolu, ani w Dystryktach. A ty... W Trzynastce...- oddycham nerwowo. Brakuje mi powietrza.
-Martwa przed światem!
-Dość tego - rozlega się głos Snowa spoza kadru.
     Widzę jak rebelianci emitują zdjęcia Katniss przed szpitalem. To wcale nie pomaga, bo mam wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje z natłoku sprzecznych myśli i uczuć. Usiłuję mówić dalej, ale kamera przewraca się. Jakiś mężczyzna podchodzi do mnie, zrzuca mnie z krzesła, podnosi na kilkanaście centymetrów ponad ziemię i uderza moją głową o twarde kafelki na podłodze. Krzyczę, niczym zarzynane zwierzę, a w ustach czuję metaliczny smak krwi, którą widzę również na ziemi. Ból z tyłu głowy pozwala mi przypuszczać, że spora rana na potylicy znów się otworzyła, zalewając wszystko wokół czerwienią. Na moment nie widzę nic poza ciemnością. Głęboką, przerażającą i głuchą. Moja głowa uderza o podłogę jeszcze kilka razy, zanim tracę kontakt ze światem.


***
    

     Wrzeszczę w duchu. Myślę o swoim życiu, ale nie dostrzegam w nim najmniejszego sensu. Wszystko w mojej głowie błyszczy. Gdzie ja jestem? Skąd się tu wziąłem?  Nie wiem, to jak cała reszta pozbawione jest sensu, ale może tutaj jestem bezpieczny? Kiedy się obudziłem już po prostu tu byłem. Gdzie jest zmiech, który odebrał życie mojej rodzinie? Gdzie potwór, który chce odebrać życie i mnie? Dalej dziewczyno, która igrasz z ogniem, jestem tu i nie boję się ciebie. Lepiej uważaj, bo ogień jest niebezpieczny, możesz się nim sparzyć. Moje ręce są gotowe, by cię skrzywdzić, tak jak ty zrobiłaś to mnie.
     Ludzie w fartuchach stoją nade mną, mierzą mi ciśnienie, mówią do mnie miłe słowa i świecą latarkami po czach. Jest ich trzech. Od razu dostrzegam różnicę. Na pewno nie jestem w Kapitolu. Ci ludzie są normalni i nie starają się zrobić mi krzywdy.
      Siedzę zgarbiony i staram się opanować myśli, które biją się ze sobą w mojej głowie. Przyglądam się jedynie ludziom, którzy przewijają się przez pomieszczenie, nikt nie kojarzy mi się z Katniss, więc jestem spokojny.
     Drzwi pokoju otwierają się i widzę w nich ją... Katniss, zmiech, Katniss, Z M I E C H...
     Patrzę na nią z niedowierzaniem. Czy to na prawdę ona? Z środka mnie wyrywa się uczucie gniewu... wściekłości! Jestem gotowy rzucić się na nią w tej chwili. Przez kilka kolejnych sekund po prostu się na nią patrzę, chcąc zbadać, czy moje oczy nie płatają mi figli, aż w końcu odsuwam lekarzy, którzy nawet nie protestują - może wspierają mnie w moich czynach i zamiarach. Wstaję, ruszam prosto do niej, a ona biegnie ku mnie. Rozkłada ramiona. Dostrzegam długie palce z ostrymi pazurami. Widzę krwiożercze kły, które jest gotowa zatopić w mojej szyi. Wygląda przerażająco, gdy w końcu ściągnęła maskę uroczej dziewczyny, którą znałem. Ale... nie boję się jej. Biegnę jak najszybciej mogę, by zabić ją gołymi dłońmi. Unoszę gotowe do ataku ręce. Obdarza mnie jednym krzywym, gardzącym uśmiechem. Otwiera spękane usta, żeby coś powiedzieć, zanim zaciskam palce na jej gardle. Wbijam wzrok w jej twarz. Chcę widzieć cierpienie w tej zmutowanej twarzy. Z każdą sekundą jej oczy robią się coraz bardziej czerwone. Czekam aż zupełnie wypadną jej z oczodołów.
     Wiem na pewno, że póki żyję, moim celem będzie zabicie Katniss Everdeen.



 


Witajcie. Siedzę od godziny nad samą notką od autora i nie przychodzi mi do głowy nic inteligentnego, co mogłabym napisać.
Chcę przede wszystkim poprosić Was o to, żebyście pamiętały/li, że to, co piszę nie jest zwykłym ff (przynajmniej ja tak uważam). To mój własny projekt "Po Igrzyskach", o którym więcej w osobnej zakładce! W mojej głowie narodziły się sceny, które mogłyby się wydarzyć w życiu Katniss i Peety po powrocie do 12 Dystryktu, więc z przekonaniem, że nie doczekam się napisania czegoś podobnego od Collins, sama zabrałam się za przekładanie obrazów z wyobraźni na papier. Nie będę pisała ciągnącej się, rozdziałowej historii. Uznałam, że to spowszechniałe i prawdopodobnie nudne. Będę publikowała tu epizody, pojedyncze sceny. Nie będę ich udostępniała chronologicznie, tylko tak, jak będę uważała za poprawne :)
Mam nadzieję, że nie zniechęciliście się po przeczytaniu tego epizodu. Kolejny w niedzielę! 
Jeśli Ci się spodobało, napisz mi swoją opinię w komentarzu. To duży kopniak pozytywnej energii.
Roksana!