niedziela, 28 czerwca 2015

Oczy ma czarne, niczym noc, puste, niczym trup

Koniecznie przeczytaj notkę pod epizodem! :)
 *
     Nabieram garść białej substancji i celuję nią w twarz chłopaka, po czym rzucam. Peeta śmieje się do rozpuku i odpowiada mi tym samym, więc w rezultacie jesteśmy cali utytłani mąką, właściwie zanim zaczęliśmy piec. Uparłam się, że chcę, by pokazał mi jak się robi chleb. Może dlatego, że chleb mimo, iż jest zwyczajnym wypiekiem, dla mnie ma wartość sentymentalną. Kiedyś dwa bochny chleba ofiarowane mi przez dobrą osobę, uratowały życie mnie i mojej rodzinie.  Wcześniej nie miałam okazji z nim piec zbyt wiele razy - jak już, jedynie się przyglądałam.
    
     Ciasteczka leżą już w piekarniku, słodkie i wykrojone przez Peetę. My wyrabiamy ciasto na pieczywo.
     Mąż podbiega do mnie i chwyta w pasie. Nie umiem się ruszyć, chociaż ze śmiechem próbuję się wyrwać. Peeta postanawia obsypać mnie kolejną porcją mąki, która skutecznie zakrywa dotychczas czyste miejsca. Nigdy nie kwestionuje siły chłopaka. Pozostawia jeszcze jednego całusa w kąciku moich ust i puszcza mnie wolno. Patrzę na niego wilkiem, ale jego ubrudzone oblicze, sprawia, że kiwam tylko głową i cicho się śmieję. Staję przy blacie, a on za mną. Przywiera do mnie swoim ciałem. Wyciąga przed siebie ręce, ale nie po to, by mnie przytulić, tylko po to, aby ugnieść ciasto. Czuję jego ciepło na plecach i żałuje, że nie jesteśmy całkiem nadzy, bym mogła poczuć je w stu procentach.  Przechylam głowę w bok i wtulam policzek w jego ramię. Z uwagą obserwuję jego zwinne palce. Postanawiam położyć na jego dłoniach swoje. Zapewne mu przeszkadzam, ale nie narzeka. Biodrami przysuwa mnie bliżej blatu. Czuję chłód na bosych stopach i wiatr, który delikatnie owiewa moje łydki. Jest ranek i mam na sobie wyłącznie koszulę Peety, znalezioną na podłodze w sypialni. Kiedy się obudziłam, go nie było. Kuchnia była pierwszym miejscem, który przyszedł mi do głowy, gdzie należy go szukać.
     Dwa razy całuje mnie w szyję, a ja czuję łaskotanie w miejscach, gdzie jego ciepłe wargi zetknęły się z moją skórą. Dziś zachowujemy się zupełnie jak dzieci, ale kiedy mieliśmy się tak zachowywać, skoro dzieciństwo zostało nam tak okrutnie odebrane?
     Kiedy ciasto jest gotowe i uformowane w idealny kształt, Peeta wkłada je do pieca. Nastawia minutnik, żeby o nim nie zapomnieć. Może ma jakieś plany wobec mnie.
- Uważaj, żeby go nie spalić - przypominam mu żartobliwie. Peeta nagle odwraca się ode mnie i chwyta oparcia krzesła. Dobrze wiem co to oznacza. Wypuszczam powietrze z ust i podchodzę do pieca, żeby go wyłączyć. Powoli kroczę w jego kierunku. Jego ręce są tak mocno zaciśnięte na drewnie, jakby kurczowo trzymał się życia. Obawiam się, czy nie połamie krzesła.
     Nieśmiało dotykam jego pleców, a on napina mięśnie i jeszcze mocniej zaciska palce.
     Na samym początku, gdy wróciliśmy do Dwunastki i zaczęliśmy powoli żyć normalnie, starając się zapomnieć o tym, co przeżyliśmy, Peeta miewał te ataki znacznie częściej. Z czasem zaczął sobie z tym radzić w lepszy sposób, niż rozwalanie wszystkiego na swojej drodze. Kiedyś bałam się go, mając w pamięci epizody jego szaleńczych napadów z przeszłości, skulałam się w kącie jak najdalej od niego i przeczekiwałam. Z biegiem dni, miesięcy... zaczęłam się do niego zbliżać, ponieważ dochodziłam do wniosku, że oddalanie się od niego w takich chwilach wcale nie przyniesie dobrego rezultatu. Jestem pewna, że on na moim miejscu postąpiłby zupełnie inaczej - starałby się do mnie zbliżyć. Najpierw tylko do niego mówiłam, później podchodziłam coraz to bliżej, aż w końcu dotykałam jego ciała, które okazywało się wrzeć. Zauważyłam, że mój dotyk pomagał mu dojść do siebie, a więc stawał się coraz spokojniejszy. Jego przebłyski  wspomnień traciły na sile. Bardzo skuteczne okazały się również długie i nużące rozmowy na błahe tematy. To i tak jedno z najciekawszych rzeczy, jakie mogliśmy wtedy robić. Nie było łatwo, ale jakoś szło. Teraz, po kilku latach miewa ataki bardzo rzadko. Zwykle wiedziałam co robić - on na moim miejscu zrobiłby to samo. Wtulam się więc w jego plecy z całej siły i kciukiem kreślę nieokreślone kształty na jego karku. Każdy włosek na jego ciele staje na baczność. Z jednej strony jest lodowaty, a z drugiej gorący. Mijają minuty, a jego przebłyski wspomnień nie przemijają. Wbija paznokcie w mebel.
- Spokojnie mój chłopcze z chlebem - mówię miękko, chcąc go ukoić, tak samo, jak on mnie, gdy w nocy zrywam się z wrzaskiem.  Chcę mówić dalej, ale mąż odwraca się, zamachując się i uderza mnie w twarz z taką siłą, że jednym ruchem powala mnie na ziemię. Grzmocę się głową w kafelki i czuję nadchodzące zawroty głowy oraz mdłości. Peeta w szaleńczym tańcu rzuca wszystkim co nawinie mu się pod ręce. Przedmioty spadają koło mojego ciała, ale ani jedna rzecz nie uderza we mnie. Nie wiem czy robi to specjalnie, czy po prostu źle celuje. Chcę skulić się na ziemi w pozycji embrionalnej, ale jedyne co robię, to leżę sztywno z oczami wbitymi w męża. Talerze i szklanki tłuką się na ziemi, odłamek naczynia trafia mnie rykoszetem. Oddech, który uciekł z moich płuc przy okazji upadku, długo nie wraca.
     Siada na mnie okrakiem, przygwożdża mnie całym ciężarem swojego ciała. Doskonale widzę znajomą różnice w jego oczach. Nie chodzi o to, iż wygląda, jakby postradał zmysły, tylko o to, że jego źrenice powiększyły się do tego stopnia, że zakrywają prawie całe błękitne tęczówki. Oczy ma czarne, niczym noc, puste, niczym trup. Widywałam go już w takim stanie.
     Podtrzymuje moje nadgarstki przy swoich pośladkach. Wpatruję się w jego czarne jak smoła oczy, nie mogąc się poruszyć.
- Pieprzony zmiech - zaczyna głębokim głosem, pełnym pogardy. Przerywam mu.
- Peeta - mówię błagalnie. - Peeta, kocham Cię.
     Przygląda mi się przez sekundę, jakby szukał we mnie prawdy, ale w drugiej sekundzie wpija się agresywnie w moje usta. Pocałunek nie jest dla mnie nawet trochę przyjemny. Wpycha mi język do gardła, przyciskając potylicę do podłogi. Powoli nie mogę oddychać, ale oddaję pocałunek z taką samą intensywnością, wierząc, że to pozwoli mu wyzdrowieć. Kiedy odrywa się ode mnie, oboje potrzebujemy zaczerpnąć powietrza. Wygląda prawie normalnie. Kiedy się odzywa, słyszę, że jego głos wrócił do normy.
- Jesteś moją żoną. Prawda czy fałsz? - pyta.
- Prawda. Poprosiłeś mnie o rękę na polanie.
- Mamy dziecko. Prawda czy fałsz?
-Prawda. Córeczkę. Kochasz ją  jak nikogo innego - odpowiadam.
- Kocham ją jak ciebie - stwierdza. - Nienawidzisz mnie. Prawda czy fałsz?
- Fałsz! Peeta, jesteś najwspanialszym człowiekiem, jakiego znam.To nie twoja wina.
Nagle jego oczy zachodzą łzami, wali pięścią w podłogę, koło mojej głowy. Wzdrygam się, ale wciąż leżę sztywno, przygniatana jego ciężarem, odbierającym mi tchnienie.
- Katniss, przepraszam cię. Nie mogłem się kontrolować - mówi, a łzy wielkości grochu pływają z jego policzków na mój dekolt.
- To nic - zapewniam go - To nic. Kocham cię.
     Ze mną w porządku. Boję się tylko o dziecko Peety, które rośnie we mnie od kilku tygodni.    Uśmiecham się blado, a on całuje mnie jeszcze raz, tym razem z delikatnością, taką samą, z jaką obchodzi się z naszą córeczką. Przywiera policzkiem o mój policzek i przez chwile chlipie. Jest mi go żal, ponieważ wiem, że to nie jego wina, a on obwinia się za każdym razem. Pomaga mi wstać i niesie mnie na górę do łóżka, jakbym była dzieckiem, które zasnęło wieczorem na kanapie. Kładzie się razem ze mną, odpina guziki koszuli, którą mam na sobie i zaczyna obcałowywać całe moje ciało  Pomiędzy cichymi westchnieniami, zastanawiam się czy robi to dla mnie czy dla siebie.
     Ciepłymi rękami gładzi moje biodra, uda, pośladki. Całuje mnie w szyje, do ucha szepcze mi piękne słowa. Wolną ręką sięgam pod jego koszulkę, dotykam ciepłego brzucha. Czuję jak się rusza, gdy oddycha. Czuję wdzięczność za to, że zwrócili mi dawnego Peete, mojego chłopca z chlebem. Miłość to ciągłe poświęcenia, więc postanawiam dzielnie przetrwać każdy jego wybuch.
    Leżę od kilku godzin w jednej i tej samej pozycji, starając się zasnąć. Peeta całował mnie jeszcze przez dwadzieścia minut i padł ze zmęczenia. Przytulił się do mnie, niczym dziecko. Owinął mnie szczelnie silnymi ramionami, cicho łkając i po prostu zasnął, przytulony do mojego nagiego brzucha.
Dochodzi wieczór, więc musieliśmy leżeć bardzo długo. Co dziwne, nasza córka wcale nie była niespokojna. Spała przez ten cały czas.
     Czuję nadchodzące mdłości, więc z wyrzutami sumienia zrzucam chłopaka z siebie - tak słodko spał, że aż szkoda było go budzić. Nie zwracając uwagi na brak ubrań, biegnę do małej łazienki, którą mamy w pokoju. Kucam przy ubikacji i zwracam resztki tego, co zjadłam rano. Kątem oka dostrzegam zaspanego Peete, który siada na łóżku i pociera zaspane oczy. Zerka na mnie i chwile później jest już przy mnie z kocem, którym mnie okrywa, zważywszy na to, że mam na sobie tylko majtki. Z oczu mimowolnie płyną mi łzy, spowodowane silnymi spazmami. Chłopak nachyla się nade mną i je scałowuje. Patrzy na mnie miękkim, litościwym wzrokiem i czuję nadchodzącą falę wstydu przez to, że musi widzieć mnie w takim stanie.
- Co się dzieje? - pyta, kiedy mój stan powoli wraca do normy. Siadam na kafelkach, czując chłód w pośladki. Opieram się plecami o ścianę i szczelnie owijam kocem. Czerwonymi, spuchniętymi oczami patrzę na męża. Tylko patrzę. Nic nie mówię. Chłopak siada naprzeciwko i pociera moje zimne stopy.
- Peeta, opowiedz mi o czymś - proszę. - O czymś wesołym - dodaję pośpiesznie. Przypominam sobie sytuacje, gdy na naszej pierwszej arenie Peeta poprosił mnie o to samo. Przez chwilę boję się, że znów wpadnie w szał, ale on patrzy się na ziemię, jakby szukał w pamięci jakieś historii. 
- Pamiętasz, kiedy w zeszłym tygodniu nie było mnie kilka godzin w domu? Miałem być w piekarni, ale poszedłem w inne miejsce. Wtedy była u Ciebie Annie ze swoim dzieckiem. Nie mówiłem ci o tym, bo nie wiedziałem, czy będziesz miała w ogóle ochotę o tym słuchać.
     Kiwam głową, przypominając sobie ten dzień. Było ładnie i słonecznie. Kosogłosy były wtedy bardzo ożywione, podśpiewując nam różne piosenki przez całe popołudnie. Annie przyjechała z Czwartego Dystryktu, żeby nas odwiedzić. Została u nas przez dwa dni. Wybrałyśmy się na łąkę nieopodal, żeby urządzić sobie mały piknik. Jej dziecko jest już duże, do złudzenia przypomina tatę. Ma ten sam błysk w zielonym oku i uśmiech, niczym całe niebo gwiazd. Nasza córeczka miała dwa latka.
     - Byłem w przedszkolu. Malowałem z dzieciakami. To było wspaniałe uczucie. Chciałbym, by nasze dziecko kiedyś powiedziało " tatusiu, opowiedz mi o malowaniu ". Wtedy wziąłbym je na strych i pokazał wszystkie obrazy, które stworzyłem. Opowiedziałbym jej o ich znaczeniu, o mojej muzie - patrzy na mnie.
      Doskonale wiem, że większość obrazów przedstawia mnie.
Ja w ciąży, ja, kiedy przyozdabiam kwiatami martwe ciało Rue, ja, kiedy śpiewam z mnóstwem kosogłosów dookoła, ja strzelająca z łuku, ja, kiedy zgadzam się wyjść za Peetę, ja w białej sukience w dniu naszego ślubu. Ma jeszcze kilka obrazów przedstawiających nasze Igrzyska. Maluje też nas...
- Gdyby powiedziała "tato, naucz mnie malować", czułbym się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nigdy w życiu nie zmuszałbym jej do malowania, jeśli nie miałaby ochoty, bo może będzie chciała strzelać z łuku jak mama, ale...
- Jest jeszcze szansa -  przerywam mu, patrząc się na swoje dłonie. - Masz racje, może będzie chciała robić i to i to - uśmiecha się delikatnie, pocierając moją dłoń.
- A co z drugim dzieckiem? - pytam. Patrzy na mnie jak na szaloną, nie wiedząc o czym mówię. - Z drugim dzieckiem? - pyta, wpatrując się we mnie uważnie.
 - Peeta, jestem w ciąży - oświadczam spokojnym tonem, przenosząc wzrok z rąk na oczy chłopaka.
     Mam nadzieję, że ucieszy się na tę wiadomość, chociaż przez ostatnie dwa lata nie wspominał o kolejnym dziecku. Słuchając jakim tonem mówi o dzieciach, czuję, że nawet gdybym miała mieć z nim milion potomków, byłabym szczęśliwa. Wyczekująco patrzę na jego twarz, szukając jakiś oznak emocji, ale on nie mówi nic, wyraz twarzy ma neutralny. Widocznie jeszcze nie przetrawił moich słów. Obracam obrączkę i zaczynam się bać, że Peeta będzie zły.
     Oczywiście, że nie jest. Uśmiecha się szeroko i rzuca się na mnie, żeby mnie pocałować.  - Tak się cieszę! - mówi. - Pragnąłem nowego dziecka, ale nie chciałem naciskać, Katniss.
     Instynktownie gładzę mój całkiem płaski brzuch, pozbawiony ukształtowanego dziecka. Wiem, że maluszek, którego nosze w sobie, jest dopiero zalążkiem człowieka, ale za osiem miesięcy będziemy mogli go tulić do siebie.
     Peeta podaje mi dłoń, a kiedy wstaję, otula mnie szczelniej kocem i przez chwile ściska w objęciach. Całuje mnie w rozczochrane włosy, które później wygładza dłonią i owija mnie ramieniem.
     Idziemy do łóżka. Peeta ściąga ze mnie koc, przez chwile pociera moją zziębnięta skórę, ubiera mnie w swoją koszulkę, zakłada mi ciepłe skarpety i każe siedzieć na skraju materaca. Na chwilę mnie zostawia, ale po kilku sekundach wraca z mokrą ściereczką, którą wyciera mi  klejącą się od potu twarz, brudne kąciki ust, i ze szczotką, którą rozczesuje moje włosy. Na końcu zaplata warkocz, którego końcówkę zabezpiecza gumką, i którą przez moment jeździ mi po nosie.
    Już ma mnie kłaść do łóżka,  ale kiedy zauważam jego dłonie - pokryte starymi bliznami od pieczenia oraz po wojnie, i usłane nowymi ranami, zrywam się z miejsca. Całe ręce ma pozdzierane i pocięte przez swój poranny wybuch. Przecięcia posklejane są strupami,  z kilku jeszcze sączy się świeża krew, z kilku innych, zaślimaczonych, ropa.
- Peeta - szepczę i zaciskam palce na jego nadgarstku, który podsuwam sobie pod oczy. - Peeta...
     Wstaję i mimo jego próśb kieruję się do łazienki, ażeby zabrać z szafki małą apteczkę.
Siadam naprzeciwko niego i wyciągam zawartość pudełka.
      Na watę nalewam preparat odkażający i przecieram brudne zranienia na jego gorącej skórze. Chłopak zaciska szczękę, ale się nie odzywa. Przygląda mi się tylko z wyraźną konsternacją na twarzy. Na chwile odrywam oczy od jego dłoni i patrzę na niego. Pochyla się ku mnie i całuje.
- Zawsze o mnie dbasz, co? - pyta i od razu na myśl przychodzą mi nasze pierwsze igrzyska, kiedy opiekowałam się nim w jaskini.
     Śmieję się cichutko pod nosem i wracam do poprzedniej czynności.
     Nie potrafię się oprzeć myśli o wycałowaniu jego ran, więc w rezultacie składam całusy na jego dłoniach - na palcach, śródręczu, nadgarstku. Przenoszę usta nawet na jego przedramiona i ramiona. Z oczu płynie mi kilka łez. Sama nie potrafię stwierdzić dlaczego tak się dzieje, ale Peeta przytula mnie mocno do siebie i nie puszcza długo. Kiedy w końcu decyduję się od niego oderwać, bandażuję jego ręce, więc na końcu chłopak może dokończyć swój pierwotny zamysł i kładzie mnie do łózka, ówcześnie poprawiając poduszkę. Otula mnie kołdrą i całuje w czoło. Układa się obok mnie i obydwoje wtulamy się w swoje ciała. Jest mi dziwnie zimno, więc przysuwam się bliżej Peety, chociaż jestem już tak blisko, że bardziej się nie da. Mąż na chwile wstaje i ściąga bluzkę, więc kiedy wraca do tulenia mnie, jest mi nieco cieplej.
     W głowie rodzi mi się myśl - jak piękna jest nasza relacja... dbamy o siebie, wybaczamy i ufamy sobie. Niczego więcej nie trzeba, by się kochać.

➳➳➳
To ostatni epizod, ale spokojnie, nie na zawsze, ale na miesiąc. 
Lecę do Irlandii i nie wiem jak tam będzie z internetem i z komputerem. Obstawiam też, że klawiatura zagranicą nie posiada polskich znaków, więc to już w ogóle odpada. Nie będę się jednak szalenie leniła!  Wezmę zeszyt i będę pisała, więc kiedy wrócę, dodam epizod! Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnicie, bo mam zamiar wrócić. Robię sobie tylko przymusowe, małe wakacje od bloga. W zeszłym tygodniu mnie nie było, bo po tygodniowych praktykach na stadninie, nie miałam sił do czegokolwiek. Moje życie po godzinie 16 ( po powrocie z praktyk ) sprowadzało się do zjedzenia i spania.
+ dodaję epizod wcześniej, więc mam nadzieję, że sobie nieco zapunktuję.
Jeśli macie ochotę, dodajcie mnie na snapchacie "evellark", będziecie wiedzieć, że jednak nadal żyję.
Więc do 28/ 29 lipca, 
ad. A jednak nie dałam rady...
Roksana. 

niedziela, 14 czerwca 2015

(...) początki mają to do siebie, że wymagają dużego nakładu wysiłku cz. 2

      Słyszę donośny wrzask z sąsiedniego pokoju, automatycznie budzę się i podnoszę na przedramionach. Widzę,  że Katniss ślamazarnie przeciera oczy, ale ma już rozbudzony umysł, bo odkrywa się i chce wstawać. Ma tak steraną twarz, że aż serce kraja mi się na myśl, że mógłbym pozwolić jej wstać.
     Łapię ją za dłoń i ciągnę z powrotem do łózka. Patrzy na mnie pytająco, gdy otulam ją pościelą, niczym dziecko, i całuję ją w czoło.
- Śpij, czasem warto odpocząć. Ja do niej pójdę - mówię i siadam na krańcu naszego łóżka po czym po omacku szukam swojej protezy. Przypinam ją do kikuta i zeskakuję na ziemie. Przecieram twarz dłonią i czym prędzej gnam do córki. Jej krzykom nie ma końca, więc gdy wchodzę do pokoju, od razu biorę ją na ręce i przyciskam do klatki piersiowej, szczelnie owiniętą ciepłym kocykiem w zwierzęce wzory. Włączam małą lampkę.
     Automatycznie wyczuwam ciepło, bijące od jej małego ciałka, więc mając w głowie złe myśli, przytykam usta do jej czoła. Ta czynność sprawia, że przekonuję się do moich domysłów. Ma gorączkę. Pierwszy raz w życiu.
     Odwijam ją i ściągam skarpetki i ciuszki, pamiętając, że to właśnie należy zrobić, by częściowo zbić temperaturę Pozostawiam ją w samej pieluszce. Przykrywanie dziecka w stanie podgorączkowym czy gorączkowym tylko nasili objawy.
     Wiele nauczyła nas mama, która po porodzie zafundowała nam długą lekcję, postępowania z dziećmi. Ja w zasadzie słuchałem, zafascynowany. Katniss tylko przyglądała się naszej kruszynce i tylko od czasu do czasu, kiedy mama zwracała się bezpośrednio do niej, na chwilę odrywała wzrok od Prim.
     Pamiętam ile bólu i wysiłku sprawiło mi pierwszy raz nazwanie mamy Katniss własną matką, kiedy moja biologiczna zmarła podczas bombardowania Dwunastego Dystryktu. Nie miałem z nią szalenie dobrych relacji, ale kochałem ją.
     Ręką sięgam do szafki, stojącej naprzeciwko łóżeczka córki i odszukuję specjalny termometr, który kupiliśmy przy okazji wyprawki. Delikatnie wkładam jej do ucha i odczekuje odpowiedni czas.
     Kiedy sprawdzam wynik na brzegu urządzenia, widzę, że wynosi trochę ponad 38 stopni, co u niemowlaka jest gorączką.
     Kładę dziewczynkę na swoich kolanach i staram się ją uspokoić, więc po jakimś czasie płacze nieco mniej, ale mimo wszystko wciąż zawodzi. Wycieram jej zapłakaną twarzyczkę i całuję w czoło.
     Szczelnie owijam jej ciałko ramionami i idę z powrotem do sypialni, gdzie biję się z myślą o obudzeniu Katniss. Myślę, że chciałaby wiedzieć co dzieje się z naszym dzieckiem. Kiedy jednak dochodzę do pokoju, widzę, że żona leży, ale nie śpi.
- Ma gorączkę - mówię i podaję jej Prim, a kiedy dostaje ją do rąk, przytula do siebie. Przez chwilę stoję nad nimi i myślę o tym, jakim szczęściarzem jestem, mając przy sobie te dwie kobiety. Następną myślą, która rodzi się w moim umyśle jest to, ile Katniss wkłada serca w wychowanie dziecka. Bywają dni, kiedy panikuje, gdy dziecko zaczyna płakać, lub trzęsą się jej ręce, bo musi ją przewinąć, ale wiem, że jest silna. Myślę też, że te wszystkie nowe sytuacje troszkę ją przerażają, a córka przypomina jej utraconą siostrę. Zapewne boi się stracenia dziecka, chociaż to mniej prawdopodobne. Katniss niestety ma zakodowane w głowie, że Prim jest w niebezpieczeństwie, chociaż teraz żyjemy w wolnym kraju. W państwie wolnym od Głodowych Igrzysk i trynii Snowa. Musi dojrzeć do tych myśli.
Jednak początki mają to do siebie, że wymagają dużego nakładu wysiłku.
      Słyszę cichy, ale melodyjny głos Katniss, wyśpiewujący jedną z kołysanek. Od zakończenia wojny dużo śpiewa, ale po porodzie tym bardziej. Dziewczynka śpiewa z nią w swoim języku. To uspokaja naszą córkę, ale też zapewne ją samą.
     Chwytam telefon i wykręcam numer mamy, by upewnić się, co robić. Jest środek nocy, ale jestem pewien, że odbierze.
     Po dziesięciu minutach wywodu i przyswojeniu sobie kilku rad, dziękuję jej i przepraszam za obudzenie. W odpowiedzi słyszę tylko, uprzedzone ziewnięciem "zawsze tu jestem, Peeta " i rozłącza się.
     Kieruję się do kuchni. Po drodze biorę czystą pieluchę tetrową. Moczę materiał chłodną wodą i wracam do sypialni, gdzie zastaję Katniss, przytulającą dziewczynkę, która płacze, a gorące łzy spływają jej po policzkach strumieniami. Dostrzegam również jedną czy dwie łzy, które wypływają z oczu i wędrują aż do brody.
     Proszę dziewczynę, by położyła dziecko na plecach i sam układam okład na udach córki.
Układam się obok żony, a ona kładzie głowę na moim ramieniu. W takiej pozycji spędzamy kolejne piętnaście minut, gładząc główkę, rączki i brzuszek dziecka. Po tym czasie ściągam okład z jej ciałka i podaję syrop, który dostaliśmy od lekarza na nagłe wypadki.
     Po godzinie okładów oraz uspokajania i dziecka, i Katniss, temperatura nieco spada.
     Kładziemy się na łóżku. Twarz w twarz, ramię w ramię. A między nami układamy córkę, którą obejmujemy, tuląc się do siebie. Dziewczynka śpi i widać, że czuje się o wiele lepiej. Polecam Katniss zasnąć, bo potrzebuje regeneracji. Obiecuję jej też, że wszystko będzie w porządku, bo dziecko dostało lek, który dobrze działa.
     Sam nie zasypiam przez dłuższy czas, zdając sobie sprawę, że właśnie trzymam w ramionach cały sens swojego życia.

*

     Dotykam stópki dziecka i uśmiecham się jak szaleniec, gdy ona śmieje się w głos, wyrywając mi nogę, ale zaraz potem podsuwając mi ją z powrotem. Katniss całuje mnie w ramię i wychodzi z łazienki, zostawiając mnie sam na sam z dzieckiem. 
     Mama kiedyś uznała, że mężczyźni często lepiej sobie radzą z kąpaniem, a na dodatek to pomoże mi wytworzyć większą więź z dzieckiem. Może nie taką dużą, jak Katniss podczas karmienia, ale to zawsze coś.
     Kładę ją na przebijaku i rozbieram. 
Upewniam się, że wszystko, co potrzebuje, znajduje się w zasięgu ręki. Najpierw łokciem sprawdzam ciepłotę wody, a kiedy uznaje, że jest w porządku, rozbieram się do majtek i koszulki, po czym ściągam protezę i wchodzę z dzieckiem do wody.
     Układam ją sobie na przedramieniu i zanurzam w wodzie. Dziewczynka przytula policzek do mojej dłoni i nieznacznie porusza kończynami. Uśmiecham się, widząc tę czynność. Pierwszy raz myję moje dziecko i nie wiem czego się spodziewać.
      Polewam delikatnie jej plecki wodą, gładząc różową skórę, a dziewczynka zamyka oczy i jakby zasypia, ale wciąż wydaje z siebie te typowe dla dzieci dźwięki.
     Prim zapłakuje, ale uspokaja się, gdy zaczynam do niej mówić i łaskotać po rączce. Polewam ją powoli i wcale się nie śpieszę, by dać dziecku się zrelaksować.
     Drzwi do łazienki się otwierają, a Katniss wychyla zza nich głowę. Uśmiecham się do niej, a ona nieśmiało wkracza do środka, jakby było to zakazane. 
- Woda jest jeszcze ciepła - mówię zachęcająco, co dziewczyna jednoznacznie interpretuje jako zaproszenie. Ściąga spodnie i wślizguje się za mnie, będąc w samej koszulce i bieliźnie. Owija mnie rękami i odchyla się na bok, by patrzeć na dziecko i moje dłonie zza mojego ramienia.
     Wracam do poprzedniej czynności i oblewam jej główkę ciepłą wodą, uważając, by ciecz nie dostała się do jej oczek. Sięgam po czystą watę i przecieram jej skórę za uszami i miejsce pod szyją, gdzie często się jej ulewa. Prim patrzy na nas szeroko otwartymi oczami.
     Katniss wtula policzek jeszcze mocniej w moje ramię, a ja odkręcam głowę w jej kierunku, by złożyć pocałunek na jej policzku.

     Owijam dziecko w miękki i nagrzany ręcznik, by nie uciekło z niej ciepło. Delikatnie wycieram jej skórę i schylam się by pocałować ją w nosek. Słyszę cichy chichot Katniss, przyklejonej do mojego boku i ciepły oddech na policzku, który delikatnie łaskocze mnie w skórę, pozostawiając tam gęsią skórkę.
     Biorę gazę i przegotowaną wodę, by wytrzeć jej maleńką twarzyczkę i ponownie fałdki na szyi. 
Na dłoń wylewam sobie odrobinę oliwki i wcieram w suche miejsca na jej ciele.
Podnoszę ją i kładę na brzuchu, by nasmarować ją i tam. Maleńka udolnie próbuje podnieś główkę.
Kiedy wraca do pierwotnej pozycji, podsuwam pod nią pieluszkę i zajmuję się nałożeniem kremu na pośladki i na pachwinach, by profilaktycznie zapobiec odparzeniom. Na koniec przecieram jej pępek i biorę się za ubieranie jej. Najpierw białe body, a na to zielone pajacyki z motywami kwiatowymi. Zakładam jej również bawełnianą czapeczkę, by się nie przeziębiła.
     Jeszcze przez moment bawimy się córką. Ja dotykam jej kończyn, dziewczynka odpowiada lekkim kopnięciem, a Katniss zaciska palce na moim przedramieniu. Głowę trzyma na moim ramieniu, a ustami prawie dosięga mojej szyi.
     Ściskając żonę za rękę, idziemy do pokoju małej. Na chwilkę siadamy na fotelu. Ściana na której stoi łóżeczko jest wymalowana od podstawy do sufitu.
     Którejś nocy, kiedy nie mogłem zasnąć, na palcach wymknąłem się z łóżka. Zmierzałem wówczas udać się na strych, by zatracić się w malowaniu. Przeszedłem jednak obok praktycznie pustego wtedy pomieszczenia, zatrzymałem się w drzwiach i po prostu stałem przez chwilę, patrząc na gładką, jasną ścianę. Kiedy moje nogi wystrzeliły do przodu, trafiłem na strych, ale tylko po to, by zabrać farby i pędzle.
     Odsunąłem łóżeczko i szafę, wyłożyłem na podłodze mnóstwo gazet po czym zabrałem się za szkice. Najpierw przy pomocy ołówka delikatnie naprowadziłem granice mojego obrazu, a następnie nakładałem odpowiednie kolory,  aż po całej nocy pracy na ścianie znalazła się łąka w różnych odcieniach zieleni. Łąka rozciągająca się od jednego końca ściany do drugiej, bogato usłana różnorodnymi kwiatami. Z lewej strony namalowałem drzewo - jedno z wielu, bo z tyłu jest las. Na jego gałęzi umieściłem samotnego kosogłosa, do którego leci kolejny. Na przeciwnej gałęzi siedzi wiewiórka. Przy samym suficie lata stado czarnych ptaków, zmierzających w stronę zachodzącego słońca. Pod drzewem jest lis, a z tyłu sarna. Zaraz obok niej ryś i dzik. Całość wyszła mi sielankowa i myślę, że w sam raz do pokoju dziecięcego.
     Pamiętam też, że tamtej nocy Katniss wstała, wystraszona brakiem mojej obecności. Krzątała się po domu, ale jak później mi mówiła, pokój dziecka był ostatnim miejscem, do którego zajrzała. Kiedy zobaczyła w połowie skończony obraz, zasłoniła ręką usta i trochę się wzruszyła. Do końca nie wiem dlaczego. To może kobiece hormony, a może rzeczywiście spodobał się jej ten gest? Nie wiem do dziś.
    
 
      Stawiam Prim na ziemi pomiędzy sobą, a żoną. Dziecko przez chwile stoi na nogach, ale po kilku sekundach upada, raczkuje w moim kierunku i łapie swoją nóżkę i podciąga do twarzy, co wywołuje u nas cichy śmiech.
     Patrzę na Katniss, która wbija wzrok w dziecko. Nawet minimalizuje ilość mrugnięć, żeby nic nie przegapić, ale przecież na kanapie siedzi nasza rodzina, uzbrojona w kamery.
     - Dalej, Prim - zaczynam. - Chodź do tatusia.
     Wstaję i stawiam ją na nóżki po czym siadam na swoim pierwotnym miejscu. Dziewczynka przez moment chwieje się i znów upada, a ja powtarzam czynność kilkukrotnie, stawiając ją na nóżki, aż w końcu robi jeden niepewny krok, ale nie upada. Katniss aż podskakuje, kiedy to widzi. Robi kolejne dwa chwiejne kroki i w końcu jest w moich ramionach, chociaż pod koniec jej marszruty muszę ją łapać. Całuję ją w czoło i czuję dumę. Moja córka!
- Ona idzie, idzie! - Katniss krzyczy i widzę, że ta mała czynność, bo bardzo związała się z córeczką przez ponad rok, odkąd ją mamy. Może początki były dla niej trudne, ale teraz idzie jej coraz łatwiej i bez problemu czerpie przyjemność z wszystkich małych rzeczy. I to garściami! - podobnie jak ja.
     Z powrotem stawiam ją na ziemi, tym razem twarzyczką do Katniss.
- Idz do mamusi - polecam jej, a ona wywraca się, ale za drugim razem, kiedy znów stoi, z werwą rusza przed siebie,wymachując rękami.
     Katniss wyciąga do niej dłonie, uśmiechając się szeroko, ale przyciska je do ust, gdy słyszy " ma - ma". 
    Wystrzela w górę, zatrzymując powietrze w płucach. Szybko wypuszcza je z głośnym świstem, gdy przypomina sobie o potrzebie oddychania. Odkrywa rozchylone wargi i chce coś mówić, ale przychodzi jej to z trudem, bo zapomina języka w ustach.
- Ona - mówi. - Ona powiedziała...
      Widzę jej rzęsiste łzy i sam ronię jedną, która roztrzaskuje się na dywanie. Wstaję i siadam z żoną, którą przyciskam do swojej piersi. 
- Ona powiedziała... - powtarza się, ale nie potrafi dokończyć zdania, bo za każdym razem zalewa się łzami. Scałowuję tylko ciecz z jej policzków i przepełniony szczęściem, patrzę na córkę, która czołga się po ziemi i uparcie usiłuje wstać na nogi. 

*

Nazywam się Peeta Mellark. Jestem synem piekarza, który zmarł w bombardowaniu mojego miasta.
 Wraz z moją piękną żoną mieszkam w 12 Dystrykcie. W życiu nie miałem łatwo. Namordowałem się dla swojej miłości. Teraz żyje nam się lepiej. Katniss nazywa mnie swoim żółtym mniszkiem na wiosnę. To chyba przez to zdarzenie sprzed wielu lat... Nadal nie jestem pewien co do moich wspomnień, ale wierzę, że Katniss jest dobrym człowiekiem i nie chciałaby mnie skrzywdzić. Wciąż uczę się radzić sobie z atakami, ale Katniss jest ze mną. Bez niej nie dałbym sobie rady.
Mamy śliczną córeczkę, którą kocham nad życie. Jest jedną z dwóch najważniejszych dla mnie osób. O dziecko prosiłem Katniss bardzo długo. W końcu zgodziła się, ale było jej trudno. Teraz radzi sobie o niebo lepiej. Jest dobrą matką, dobrą córką, dobrą żoną. 


➳➳➳
Witajcie, witajcie, witajcie!
Dziękuję Wam. Tak o!, za wszystko, bo na serio czuję się wdzięczna za każdą opinię. Może tego bloga nie czyta mnóstwo osób, ale wiem, że mam swoich stałych czytelników, którzy czekają na niedzielę. To na prawdę napawa mnie szczęściem.
     Mam wielką nadzieję, że zostaniecie ze mną jeszcze jakiś czas :) Przypominam, że w zakładce "pomysły i spamownik" można podsuwać mi swoje pomysły! 
Chciałabym też Was prosić, by osoby komentujące z anonimowego, podpisywały się. 
+ O cholera! To już 12 epizod. Ale to leci. 
Do niedzieli, Roksana :) 





niedziela, 7 czerwca 2015

Bez pomocy Peety, dawno bym oszalała cz. 1

Nazywam się Katniss Everdeen... Katniss Mellark. Mam 28 lat. Mieszkam w Dwunastym Dystrykcie razem z moim mężem. Po kilku latach zgodziłam się na dziecko. Nie chciałam potomków, ale Peeta tak bardzo ich pragnął.  Mamy śliczną dziewczynkę. Peeta jest wspaniałym ojcem. Wiedziałam, że taki będzie. Zawsze powtarzał, że ja również będę dobrą matką. Chyba się mylił. Nie potrafię poradzić sobie nawet z najmniejszymi rzeczami. Płacz dziecka mnie przeraża i przypomina tylko o bólu. Uczę się życia z nowym człowiekiem. Nie wiem jak dobrze zadbać o dziecko. Przecież nie potrafię nawet zadbać o siebie...
Próbuję zapanować nad tymi wszystkimi małymi - pięknymi momentami, ale przychodzi mi to z trudnością. Bez pomocy Peety, dawno bym oszalała.

~ * ~

     Głaszczę dziecko po ciemnych włoskach i przyciskam je bliżej do siebie, przygotowując się na to, co mam zaraz zrobić. Córeczka owinięta w kocyk, porusza energetycznie rączkami. Gaworzy, przypominając mi o swoich potrzebach. Tylko nie mieści mi się w głowie, jak mam nakarmić ją własną piersią.
     Przed nami jest kominek, czyli jedna z moich ulubionych rzeczy w tym domu. Ogień, wirujący w drewniano - kamiennej konstrukcji, promieniuje ciepłem do mojej skóry. Patrzę na moje małe zawiniątko i odkrywam jej tors, myśląc, że może być jej zbyt ciepło.
     Patrzę na Peetę, który siedzi naprzeciwko - zastygnął w tej pozycji kilka minut wcześniej- i wpatruje się w nas jak w obrazek. Uśmiechem i skinieniem głowy, zachęca mnie do kontynuowania.
- Jest głodna, Katniss - przypomina mi i całuje w czoło. Chcę powiedzieć mu, że się do tego nie nadaję, że nie nadaję się do macierzyństwa, ale daruję sobie, gdy widzę jego oczy - pełne ojcowskiej miłości i dumy. Muszę sprawić, że zacznie być i ze mnie dumny.
     Zrzucam ramiączko koszuli i odsłaniam pierś, którą drżącymi rękami podsuwam pod twarz dziecka. Dziewczynka z zapałem odnajduje ustami moją brodawkę i zamyka na niej maleńkie wargi, ale w początkowej fazie sprawia jej to kilka problemów. Kiedy czuję, jak usiłuje ugniatać moją pierś, wzdrygam się, ale przyciskam ją bliżej siebie, żeby czuć większą więź.
      Bezzębnymi dziąsłami gryzie mój sutek i zaczyna ssać. Czuję ból, ale uczucie to jest zdecydowanie do wytrzymania.
- Nie musisz jej tak przyciskać. Daj się jej samej wygodnie ułożyć.
Kiwam głową i nieco poluźniam uścisk. Puszczam swoją pierś, gdy przypominam sobie słowa mamy. Wiem, że Peeta więcej wyniósł z lekcji mojej mamy o postępowaniu z dziećmi.
     Wbijam wzrok w córkę, która je. Mimowolnie uśmiecham się i czuję nieznane ciepło na sercu. Może i kiedyś nie chciałam dziecka, ale teraz czuję, jak Prim staje mi się coraz bliższa.
     Mąż stawia łokieć na oparciu kanapy i kładzie policzek na dłoni. Kiwa głową, patrząc na nas jak zaczarowany. Wiem, że te wszystkie pierwsze razy i nowe rzeczy związane z córką, szalenie go cieszą. Mnie zresztą też, tyle, że czuję się nieco przerażona.
- I jak się czujesz? - pyta miękkim głosem. - Wszystko w porządku?
- Czuję się dobrze - odpowiadam, oddychając głęboko przy nerwowym ruchu główki dziecka.
- Myślę, że to zbliży cię do Prim - stwierdza, jakby zauważył mały dystans między mną, a córką.
     Kiwam głową i gładzę kciukiem delikatny, mały policzek dziewczynki. - Chciałabym iść dziś z nią na spacer do lasu.
- Oczywiście, możemy iść. Świeże powietrze dobrze robi.
- Chciałabym iść z nią sama - mówię i zaczynam się trząść, jakby ta prośba była najbardziej szaloną i niedorzeczną rzeczą, o którą nie powinnam wspominać, a jak już, to liczyć się z odmową. Podnoszę wzrok na Peetę, a moje policzki pieką czerwienią. Chłopak uśmiecha się do mnie ze zrozumieniem. - Oczywiście, zabierz ją na spacer.

     Peeta ubiera dziecko, a ja sznuruję brązowe buty. Zarzucam tylko na górę sweter i biorę od męża otuloną córeczkę. Chłopak wynosi przed drwi wózek, do którego ją wkładam. Peeta ostatni raz mnie całuje i schyla się ,by złożyć pocałunek również na główce dziecka. Zaciskam ręce na uchwycie i pcham go przed siebie. Zerkam za ramię i widzę męża, który nadal stoi z rękami założonymi na piersiach, odprowadzając nas wzrokiem. Wraca do domu zapewne dopiero wówczas, gdy znikamy za rogiem, ale możliwe jest również to, że stał tam jeszcze przez chwilkę, gdy stracił nas z pola widzenia.
     Szczelniej otulam ją kocykiem i idę przed siebie. Kieruję się do ogrodzenia, które wyremontowane, wciąż stoi na swoim starym miejscu. Ma takie samo zadanie, jak przed laty, ale przechodzenie za nie nie jest surowo zabronione. W zasadzie w pobliżu starej dziury w metalowej konstrukcji, postawiono drzwi, ułatwiające przedostanie się do lasu. Zachęca się ludzi do spędzania czasu na łonie natury, więc nie dziwę się, gdy wkraczając na ścieżkę, spotykam Effie, wracającą z dzieckiem. Ucinam z nią krótką rozmowę i wracam do marszu.
     Idę przed siebie i w ciszy obserwuję ptaki, przysiadające na gałęziach wysokich drzew. Bez problemu rozpoznaję w nich kosogłosy, które jednoznacznie kojarzą mi się z czasami Igrzysk. Nie mam do nich żalu. W zasadzie wzruszam się, gdy jeden młody osobnik podlatuje bliżej i staje na daszku wózka. Z uśmiechem podsuwam mu krótką pieśń o dolinie, którą znam jeszcze z dziecięcych lat. Patrzę na dziecko, które z uśmiechem mi się przygląda. Wiem, że słucha mojego śpiewu, bo nagle jakoś się ożywia.
     Kiedy kończę piosenkę, ptak ją podłapuje i przez następne kilkanaście minut towarzyszy nam w spacerze, ale w końcu odlatuje. - To był kosogłos, piękne stworzenie. Kiedyś dowiesz się jak ważne w moim życiu - zaczynam jedno zdanie, a zaraz po nim z moich ust wypływa kolejne, niemniej prawdziwe.
- Boję się momentu, w którym zaczniesz zadawać pytania - przyznaję się dziecku, które wlepia we mnie dwoje niebieskich oczu. Robię chwilową przerwę. - Nie wiem jak opowiem ci o tamtych czasach. Pewnie tata to zrobi. Jest lepszy w mówieniu.
     Otacza nas sielankowa cisza. Słyszę tylko szelest liści i co jakiś czas śpiew ptaka, który leci nad nami.
      Pchając przed siebie wózek, zaczynam mieć nieodpartą ochotę, wyrzucenia z siebie wszystkiego, co kłębiło mi się w głowie od jej narodzin, a nawet wcześniej, bo w czasie trwania ciąży i przez całe moje życie, gdy w głowie pojawiał się chociaż cień myśli o potomku.
 - Nie wiem jak się tobą zająć - mówię, stając. - Uważasz, że dam sobie radę? - pytam, ale rzecz jasna, nie doczekuję się konkretnej odpowiedzi. Dziewczynka wydaje z siebie tylko typowe dla dzieci dźwięki, wymachując delikatnie piąstkami. - Myślisz, że tatuś będzie ze mnie dumny? Zawsze uważałam, że byłaby kiepska ze mnie matka. Co mam ci przekazać? Nie potrafię nic, czego mogłabym cię nauczyć. Tatuś nauczy cię piec, nauczy cię malować. Zapewne odziedziczysz po nim dar pięknej mowy - stwierdzam i wzdycham, zagryzając wargę.
     Rozglądam się po lesie i napawam pięknym, częściowo zapomnianym już dla mnie, widokiem. Ostatnio rzadko tu bywałam.
      Patrzę na zielone liście na drzewach, na cienie na konarach, na kamienie, porośnięte mchem. Wdycham świeże powietrze i czując znajome podłoże pod nogami, uśmiecham się sama do siebie. Odżywa we mnie promyczek nadziei, radości i dumy z samej siebie
     - Może będziesz chciała nauczyć się strzelać z łuku? - znów idę prosto, zagarniając do siebie całą dobrą energię tego miejsca. - Możemy razem powspinać się na drzewa, zbierać różne rośliny, zakładać pułapki i śpiewać przy tym. Mój ojciec nauczył mnie wszystkiego, co umiem, albo chociaż ważnych podstaw, a ja mogłabym przekazać to tobie.
     Śmieję się sama do siebie. Mój monolog przynosi mi nieco ulgi, ściągając z serca ciężki głaz. Może jednak nie będzie tak źle.
     Dotykam jej maleńkiej stópki, delikatnie łaskocze jej podbicie samym koniuszkiem palca.Dziecko wydaje z siebie zabawny dźwięk - ni to śmiech, ni to gaworzenie. Zakrywam usta, czując szczęście. Następnie dotykam swojego wciąż lekko zaokrąglonego brzucha. Tę stópkę czułam jeszcze niedawno w sobie, myślę. Co wieczór kopała mnie w ścianę brzucha, kiedy wraz z Peetą graliśmy z nią w zabawną grę.
     Nosiłam ją pod sercem przez dziewięć miesięcy. Ja. Nikt inny. JA.
     - Wiesz, że przypominasz mi swoją ciocię, od której odziedziczyłaś imię? Opiekowałam się nią, gdy była maleńka. Nie wiem, jak nadałam sobie radę, ale dałam. Z tobą też muszę dać sobie radę, maleńki aniołku - mówię miękko i aż rozglądam się dookoła, jakbym powiedziała coś dziwnego. Często boję się, że okazywanie uczuć jest dla ludzi słabych. A ja taka nie jestem.
Później przypominam sobie, że to moje dziecko, a je, jak najbardziej, mam prawo kochać ponad życie.
     - Nigdy nie chciałam dziecka, ale teraz jesteś moim największym skarbem. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.
      Słyszę kroki za sobą, więc automatycznie odwracam się w stronę sprawcy tego hałasu. Widzę Peetę, zaledwie metr od nas, który wolnym krokiem zbliża się do nas. Twarz ma błogą, a usta wygięte w uśmiechu. Zagryzam wargę i zastanawiam się czy słyszał moje słowa. Chłopak jakby czytając mi w myślach, mówi.
- Piękne słowa, kochanie. Cieszę się, że to usłyszałem. Cieszę się, że zbliżasz się do Prim, to ważne.

*

     Przyciskam do siebie małą istotę, która zawzięcie krzyczy i uderza mnie w piersi małymi piąstkami. Dziecko wydaje z siebie tak przenikliwe i głośne dźwięki, że zaczynam panikować. Mam ją niedługi okres czasu i taka sytuacja zdarzyła mi się po raz pierwszy. Na dodatek wszystkiego jestem zupełnie sama, ponieważ mąż jest w pracy, więc nie jest w stanie mi jakkolwiek pomóc.
- Cichutko, już jest dobrze - mówię i całuję ją w główkę, usłaną ciemnymi włosami.
     Zaczynam się obawiać o córkę, ale również o swój własny stan psychiczny.
     Ściągam ramiączko koszulki, układam ją w zgięciu łokcia i usiłuję ją nakarmić, ale najwidoczniej nie jest głodna, bo ani nie chwyta brodawki, ani nie przestaje płakać.
     Drżącymi rękami kładę córkę na dywanie, a sama klękam przed nią, siadając na piętach.
Zatykam swoje usta, gdy zaczyna wrzeszczeć jeszcze głośniej.
- Błagam, przestań.
     Gorące łzy zaczynają spływać po mojej twarzy i czym bardziej staram się przestać płakać, szloch wzbiera na sile.
     Zaciskam ręce na włosach i staram się być na tyle delikatna, by nie rwać ich wraz z cebulkami, chociaż w tym momencie graniczy to z cudem, bo nie wiem co robić z własnymi rękami.
- Błagam, przestań - powtarzam, ale głos mam tak słaby, że sama ledwo słyszę ciche słowa.
     Wyciągam do niej dłoń, ale dotykam jej nogi jedynie wskazującym palcem, z obawy, że zadziała to jak domino - dotknę ją, a ona w rezultacie wybuchnie jeszcze głośniej.
     Wycieram jej mokrą od łez, malutką twarz i usiłuję uregulować niespokojny oddech. Ślinę przełykam z dużą trudnością, bo w jakiś niewiarygodny sposób w moim gardle wyrosła gula wielkości mojej własnej pięści.
      - Dlaczego po prostu nie przestajesz płakać? - pytam podniesionym głosem i zaczynam szlochać. Obie płaczemy i w obydwu przypadkach nie wiadomo z jakiej przyczyny. Chociaż myślę, że mnie najzwyczajniej męczy bezsilność, a ona płacze, bo nie lubi przebywać w moim towarzystwie.
     Mam ochotę uciec od niej jak najdalej, a może zapaść się pod ziemie lub zniknąć. Nie istotne gdzie, ważne, żebym nie słyszała jej płaczu.
      Dziecko robi się całe czerwone i momentami krzyczy bez dźwięku, a ja wybucham jeszcze większym płaczem, bo wydaje mi się, że stanie się jej krzywda.
     Po prostu kładę się obok niej, twarz przyciskam do jej maleńkiej rączki, którą niespokojnie wymachuje, uderzając mnie tym samym po policzku, ale nie przeszkadza mi to, bo jej dotyk jest lżejszy od muśnięcia skrzydeł motyla.
     Kiedy w końcu odzyskuję resztki zdrowego rozsądku, wstaję, wierzchem dłoni wycieram mokre od łez oczy i podnoszę dziewczynkę, która przyciśnięta do mnie, wtula mi się w szyję, ale nie ustępuje. Zaciskam wargi w jedną, ciasną linię i kieruję się na przedpokój, gdzie otulam swoim swetrem dziecko. Zapominam o samej sobie, bo gdy staję na chodniku przed domem, czuję zimno kamienia pod swoimi nagimi stopami. Nie zwracam na to większej uwagi i idę przed siebie, tuląc dziewczynkę, która cichnie, ale zapewne za sprawą zmęczenia.
      Przebieram nogami szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej, bo po niedługim czasie stoję przed piekarnią Peety.
     Wspinam się po schodach i otwieram drzwi, które otwarte do połowy, wydają z siebie dźwięki ptasiego gwizdu. Odszukuję Peetę, który stoi za ladą i z uśmiechem obsługuje klienta. Kiedy wręcza mu woreczek bułek, kątem oka patrzy w moim kierunku. Jego mina automatycznie rzednie, gdy widzi mnie całą mokrą od łez, i gdy słyszy zawodzenie swojej córki.
     Oczy wszystkich automatycznie kierują się na nas. Są zdezorientowani, ale słyszę ich ciężkie oddechy.
     Peeta przeprasza ludzi, stojących w długiej kolejce i podchodzi do nas. Pośpiesznie całuje mnie w skroń i zabiera rozhisteryzowane dziecko. O nic nie pytając, ciągnie mnie do drzwi, za którymi znajduje się maleńki pokój, wyposażony w kanapę, niski stolik z ustawionymi na nim dwoma zdjęciami, lampę i mały ekran z obrazem piekarni, żeby móc ją kontrolować.
     Siada i kładzie sobie dziecko na kolanach. Ustawia dłoń na jej brzuszku i delikatnie masuje kolistymi ruchami, co wyraźnie pomaga Prim, bo powoli przestaje płakać.
     Czuję łzy, cisnące mi się do oczu, więc wychodzę z pomieszczenia i ukradkiem przecieram twarz.
     Myślę, że jestem niepotrzebna. Zwyczajnie zbędna. Moje własne dziecko mnie nie kocha, co wydaje mi się istną katorgą, zważywszy na to, że nosiłam ją przez dziewięć miesięcy.
     Podchodzę do kasy i obsługuję klientów. Ich twarze nie są gniewne przez to, że musieli czekać, więc nieco się uspokajam. Szybko sobie z nimi radzę, więc jestem zmuszona, by wrócić do Peety.
     Kiedy wchodzę do środka, zastaję miły widok. Prim już prawie nie płacze - zawodzi tylko co jakiś czas, a mój mąż całuje ją w rączkę i przyciska jej nóżki do brzucha. Z pewnością dowiedział się tych rzeczy od mojej mamy. Uśmiecham się pod nosem, ale czuję ukłucie żalu. Peeta zauważa moją osowiałość, więc skinieniem głowy zaprasza mnie do siebie. Podnosi dziecko i wysuwa jedno, zdrowe kolano, żebym mogła usiąść. Podaje mi córkę, którą nakazuje położyć, jak on wcześniej. Robię to bez zbędnych komentarzy.
- Pomasuj jej brzuszek - mówi i nakierowuje moją dłoń na odpowiednie miejsce, na jej ciele. Wykonuję polecenie i śmieję się, gdy dziewczynka przestaje płakać
- Ma kolkę. Podczas karmienia nałykała się powietrza.
     Kiwam głową, ale boleśnie zagryzam wargę.
- To nie twoja wina, kochanie. To jest normalne, więc nie przejmuj się - stwierdza, jakby czytał mi w myślach. - Nie powinnaś się tak stresować. Przytul ją do siebie, ciepło i bliskość twojego ciała może jej pomóc.
     Przytulam dziewczynkę do piersi, a ona zamyka oczy i zaczyna miarowo oddychać. Podtrzymuję jej główkę i całuję we włosy. Peeta ciągnie mnie do tyłu, żebym oparła się o jego klatkę i szczelnie owija nas ramionami. Mam chwilę na głębszy oddech. Odwracam głowę do chłopaka i całuję go w usta, a on ściera z mojej twarzy resztki łez.



➳➳➳
Witajcie!
Od razu chciałabym podziękować Wam za nie zlinczowanie mnie przez ostatni epizod. Dziękuję za zrozumienie i wsparcie.
Chciałabym też podziękować Natalii za całą pomoc :) 
Postanowiłam podzielić ten epizod na dwie części, bo nie miałam czasu, żeby napisać wszystko, a nie chcę później niepotrzebnie się śpieszyć, gdyż to nie sprzyja dobremu pisaniu. Ale spokojnie, w przyszłym tygodniu dostaniecie resztę! :) x 
Więc do niedzieli i jeszcze raz dziękuję! 
Roksana.