niedziela, 28 czerwca 2015

Oczy ma czarne, niczym noc, puste, niczym trup

Koniecznie przeczytaj notkę pod epizodem! :)
 *
     Nabieram garść białej substancji i celuję nią w twarz chłopaka, po czym rzucam. Peeta śmieje się do rozpuku i odpowiada mi tym samym, więc w rezultacie jesteśmy cali utytłani mąką, właściwie zanim zaczęliśmy piec. Uparłam się, że chcę, by pokazał mi jak się robi chleb. Może dlatego, że chleb mimo, iż jest zwyczajnym wypiekiem, dla mnie ma wartość sentymentalną. Kiedyś dwa bochny chleba ofiarowane mi przez dobrą osobę, uratowały życie mnie i mojej rodzinie.  Wcześniej nie miałam okazji z nim piec zbyt wiele razy - jak już, jedynie się przyglądałam.
    
     Ciasteczka leżą już w piekarniku, słodkie i wykrojone przez Peetę. My wyrabiamy ciasto na pieczywo.
     Mąż podbiega do mnie i chwyta w pasie. Nie umiem się ruszyć, chociaż ze śmiechem próbuję się wyrwać. Peeta postanawia obsypać mnie kolejną porcją mąki, która skutecznie zakrywa dotychczas czyste miejsca. Nigdy nie kwestionuje siły chłopaka. Pozostawia jeszcze jednego całusa w kąciku moich ust i puszcza mnie wolno. Patrzę na niego wilkiem, ale jego ubrudzone oblicze, sprawia, że kiwam tylko głową i cicho się śmieję. Staję przy blacie, a on za mną. Przywiera do mnie swoim ciałem. Wyciąga przed siebie ręce, ale nie po to, by mnie przytulić, tylko po to, aby ugnieść ciasto. Czuję jego ciepło na plecach i żałuje, że nie jesteśmy całkiem nadzy, bym mogła poczuć je w stu procentach.  Przechylam głowę w bok i wtulam policzek w jego ramię. Z uwagą obserwuję jego zwinne palce. Postanawiam położyć na jego dłoniach swoje. Zapewne mu przeszkadzam, ale nie narzeka. Biodrami przysuwa mnie bliżej blatu. Czuję chłód na bosych stopach i wiatr, który delikatnie owiewa moje łydki. Jest ranek i mam na sobie wyłącznie koszulę Peety, znalezioną na podłodze w sypialni. Kiedy się obudziłam, go nie było. Kuchnia była pierwszym miejscem, który przyszedł mi do głowy, gdzie należy go szukać.
     Dwa razy całuje mnie w szyję, a ja czuję łaskotanie w miejscach, gdzie jego ciepłe wargi zetknęły się z moją skórą. Dziś zachowujemy się zupełnie jak dzieci, ale kiedy mieliśmy się tak zachowywać, skoro dzieciństwo zostało nam tak okrutnie odebrane?
     Kiedy ciasto jest gotowe i uformowane w idealny kształt, Peeta wkłada je do pieca. Nastawia minutnik, żeby o nim nie zapomnieć. Może ma jakieś plany wobec mnie.
- Uważaj, żeby go nie spalić - przypominam mu żartobliwie. Peeta nagle odwraca się ode mnie i chwyta oparcia krzesła. Dobrze wiem co to oznacza. Wypuszczam powietrze z ust i podchodzę do pieca, żeby go wyłączyć. Powoli kroczę w jego kierunku. Jego ręce są tak mocno zaciśnięte na drewnie, jakby kurczowo trzymał się życia. Obawiam się, czy nie połamie krzesła.
     Nieśmiało dotykam jego pleców, a on napina mięśnie i jeszcze mocniej zaciska palce.
     Na samym początku, gdy wróciliśmy do Dwunastki i zaczęliśmy powoli żyć normalnie, starając się zapomnieć o tym, co przeżyliśmy, Peeta miewał te ataki znacznie częściej. Z czasem zaczął sobie z tym radzić w lepszy sposób, niż rozwalanie wszystkiego na swojej drodze. Kiedyś bałam się go, mając w pamięci epizody jego szaleńczych napadów z przeszłości, skulałam się w kącie jak najdalej od niego i przeczekiwałam. Z biegiem dni, miesięcy... zaczęłam się do niego zbliżać, ponieważ dochodziłam do wniosku, że oddalanie się od niego w takich chwilach wcale nie przyniesie dobrego rezultatu. Jestem pewna, że on na moim miejscu postąpiłby zupełnie inaczej - starałby się do mnie zbliżyć. Najpierw tylko do niego mówiłam, później podchodziłam coraz to bliżej, aż w końcu dotykałam jego ciała, które okazywało się wrzeć. Zauważyłam, że mój dotyk pomagał mu dojść do siebie, a więc stawał się coraz spokojniejszy. Jego przebłyski  wspomnień traciły na sile. Bardzo skuteczne okazały się również długie i nużące rozmowy na błahe tematy. To i tak jedno z najciekawszych rzeczy, jakie mogliśmy wtedy robić. Nie było łatwo, ale jakoś szło. Teraz, po kilku latach miewa ataki bardzo rzadko. Zwykle wiedziałam co robić - on na moim miejscu zrobiłby to samo. Wtulam się więc w jego plecy z całej siły i kciukiem kreślę nieokreślone kształty na jego karku. Każdy włosek na jego ciele staje na baczność. Z jednej strony jest lodowaty, a z drugiej gorący. Mijają minuty, a jego przebłyski wspomnień nie przemijają. Wbija paznokcie w mebel.
- Spokojnie mój chłopcze z chlebem - mówię miękko, chcąc go ukoić, tak samo, jak on mnie, gdy w nocy zrywam się z wrzaskiem.  Chcę mówić dalej, ale mąż odwraca się, zamachując się i uderza mnie w twarz z taką siłą, że jednym ruchem powala mnie na ziemię. Grzmocę się głową w kafelki i czuję nadchodzące zawroty głowy oraz mdłości. Peeta w szaleńczym tańcu rzuca wszystkim co nawinie mu się pod ręce. Przedmioty spadają koło mojego ciała, ale ani jedna rzecz nie uderza we mnie. Nie wiem czy robi to specjalnie, czy po prostu źle celuje. Chcę skulić się na ziemi w pozycji embrionalnej, ale jedyne co robię, to leżę sztywno z oczami wbitymi w męża. Talerze i szklanki tłuką się na ziemi, odłamek naczynia trafia mnie rykoszetem. Oddech, który uciekł z moich płuc przy okazji upadku, długo nie wraca.
     Siada na mnie okrakiem, przygwożdża mnie całym ciężarem swojego ciała. Doskonale widzę znajomą różnice w jego oczach. Nie chodzi o to, iż wygląda, jakby postradał zmysły, tylko o to, że jego źrenice powiększyły się do tego stopnia, że zakrywają prawie całe błękitne tęczówki. Oczy ma czarne, niczym noc, puste, niczym trup. Widywałam go już w takim stanie.
     Podtrzymuje moje nadgarstki przy swoich pośladkach. Wpatruję się w jego czarne jak smoła oczy, nie mogąc się poruszyć.
- Pieprzony zmiech - zaczyna głębokim głosem, pełnym pogardy. Przerywam mu.
- Peeta - mówię błagalnie. - Peeta, kocham Cię.
     Przygląda mi się przez sekundę, jakby szukał we mnie prawdy, ale w drugiej sekundzie wpija się agresywnie w moje usta. Pocałunek nie jest dla mnie nawet trochę przyjemny. Wpycha mi język do gardła, przyciskając potylicę do podłogi. Powoli nie mogę oddychać, ale oddaję pocałunek z taką samą intensywnością, wierząc, że to pozwoli mu wyzdrowieć. Kiedy odrywa się ode mnie, oboje potrzebujemy zaczerpnąć powietrza. Wygląda prawie normalnie. Kiedy się odzywa, słyszę, że jego głos wrócił do normy.
- Jesteś moją żoną. Prawda czy fałsz? - pyta.
- Prawda. Poprosiłeś mnie o rękę na polanie.
- Mamy dziecko. Prawda czy fałsz?
-Prawda. Córeczkę. Kochasz ją  jak nikogo innego - odpowiadam.
- Kocham ją jak ciebie - stwierdza. - Nienawidzisz mnie. Prawda czy fałsz?
- Fałsz! Peeta, jesteś najwspanialszym człowiekiem, jakiego znam.To nie twoja wina.
Nagle jego oczy zachodzą łzami, wali pięścią w podłogę, koło mojej głowy. Wzdrygam się, ale wciąż leżę sztywno, przygniatana jego ciężarem, odbierającym mi tchnienie.
- Katniss, przepraszam cię. Nie mogłem się kontrolować - mówi, a łzy wielkości grochu pływają z jego policzków na mój dekolt.
- To nic - zapewniam go - To nic. Kocham cię.
     Ze mną w porządku. Boję się tylko o dziecko Peety, które rośnie we mnie od kilku tygodni.    Uśmiecham się blado, a on całuje mnie jeszcze raz, tym razem z delikatnością, taką samą, z jaką obchodzi się z naszą córeczką. Przywiera policzkiem o mój policzek i przez chwile chlipie. Jest mi go żal, ponieważ wiem, że to nie jego wina, a on obwinia się za każdym razem. Pomaga mi wstać i niesie mnie na górę do łóżka, jakbym była dzieckiem, które zasnęło wieczorem na kanapie. Kładzie się razem ze mną, odpina guziki koszuli, którą mam na sobie i zaczyna obcałowywać całe moje ciało  Pomiędzy cichymi westchnieniami, zastanawiam się czy robi to dla mnie czy dla siebie.
     Ciepłymi rękami gładzi moje biodra, uda, pośladki. Całuje mnie w szyje, do ucha szepcze mi piękne słowa. Wolną ręką sięgam pod jego koszulkę, dotykam ciepłego brzucha. Czuję jak się rusza, gdy oddycha. Czuję wdzięczność za to, że zwrócili mi dawnego Peete, mojego chłopca z chlebem. Miłość to ciągłe poświęcenia, więc postanawiam dzielnie przetrwać każdy jego wybuch.
    Leżę od kilku godzin w jednej i tej samej pozycji, starając się zasnąć. Peeta całował mnie jeszcze przez dwadzieścia minut i padł ze zmęczenia. Przytulił się do mnie, niczym dziecko. Owinął mnie szczelnie silnymi ramionami, cicho łkając i po prostu zasnął, przytulony do mojego nagiego brzucha.
Dochodzi wieczór, więc musieliśmy leżeć bardzo długo. Co dziwne, nasza córka wcale nie była niespokojna. Spała przez ten cały czas.
     Czuję nadchodzące mdłości, więc z wyrzutami sumienia zrzucam chłopaka z siebie - tak słodko spał, że aż szkoda było go budzić. Nie zwracając uwagi na brak ubrań, biegnę do małej łazienki, którą mamy w pokoju. Kucam przy ubikacji i zwracam resztki tego, co zjadłam rano. Kątem oka dostrzegam zaspanego Peete, który siada na łóżku i pociera zaspane oczy. Zerka na mnie i chwile później jest już przy mnie z kocem, którym mnie okrywa, zważywszy na to, że mam na sobie tylko majtki. Z oczu mimowolnie płyną mi łzy, spowodowane silnymi spazmami. Chłopak nachyla się nade mną i je scałowuje. Patrzy na mnie miękkim, litościwym wzrokiem i czuję nadchodzącą falę wstydu przez to, że musi widzieć mnie w takim stanie.
- Co się dzieje? - pyta, kiedy mój stan powoli wraca do normy. Siadam na kafelkach, czując chłód w pośladki. Opieram się plecami o ścianę i szczelnie owijam kocem. Czerwonymi, spuchniętymi oczami patrzę na męża. Tylko patrzę. Nic nie mówię. Chłopak siada naprzeciwko i pociera moje zimne stopy.
- Peeta, opowiedz mi o czymś - proszę. - O czymś wesołym - dodaję pośpiesznie. Przypominam sobie sytuacje, gdy na naszej pierwszej arenie Peeta poprosił mnie o to samo. Przez chwilę boję się, że znów wpadnie w szał, ale on patrzy się na ziemię, jakby szukał w pamięci jakieś historii. 
- Pamiętasz, kiedy w zeszłym tygodniu nie było mnie kilka godzin w domu? Miałem być w piekarni, ale poszedłem w inne miejsce. Wtedy była u Ciebie Annie ze swoim dzieckiem. Nie mówiłem ci o tym, bo nie wiedziałem, czy będziesz miała w ogóle ochotę o tym słuchać.
     Kiwam głową, przypominając sobie ten dzień. Było ładnie i słonecznie. Kosogłosy były wtedy bardzo ożywione, podśpiewując nam różne piosenki przez całe popołudnie. Annie przyjechała z Czwartego Dystryktu, żeby nas odwiedzić. Została u nas przez dwa dni. Wybrałyśmy się na łąkę nieopodal, żeby urządzić sobie mały piknik. Jej dziecko jest już duże, do złudzenia przypomina tatę. Ma ten sam błysk w zielonym oku i uśmiech, niczym całe niebo gwiazd. Nasza córeczka miała dwa latka.
     - Byłem w przedszkolu. Malowałem z dzieciakami. To było wspaniałe uczucie. Chciałbym, by nasze dziecko kiedyś powiedziało " tatusiu, opowiedz mi o malowaniu ". Wtedy wziąłbym je na strych i pokazał wszystkie obrazy, które stworzyłem. Opowiedziałbym jej o ich znaczeniu, o mojej muzie - patrzy na mnie.
      Doskonale wiem, że większość obrazów przedstawia mnie.
Ja w ciąży, ja, kiedy przyozdabiam kwiatami martwe ciało Rue, ja, kiedy śpiewam z mnóstwem kosogłosów dookoła, ja strzelająca z łuku, ja, kiedy zgadzam się wyjść za Peetę, ja w białej sukience w dniu naszego ślubu. Ma jeszcze kilka obrazów przedstawiających nasze Igrzyska. Maluje też nas...
- Gdyby powiedziała "tato, naucz mnie malować", czułbym się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nigdy w życiu nie zmuszałbym jej do malowania, jeśli nie miałaby ochoty, bo może będzie chciała strzelać z łuku jak mama, ale...
- Jest jeszcze szansa -  przerywam mu, patrząc się na swoje dłonie. - Masz racje, może będzie chciała robić i to i to - uśmiecha się delikatnie, pocierając moją dłoń.
- A co z drugim dzieckiem? - pytam. Patrzy na mnie jak na szaloną, nie wiedząc o czym mówię. - Z drugim dzieckiem? - pyta, wpatrując się we mnie uważnie.
 - Peeta, jestem w ciąży - oświadczam spokojnym tonem, przenosząc wzrok z rąk na oczy chłopaka.
     Mam nadzieję, że ucieszy się na tę wiadomość, chociaż przez ostatnie dwa lata nie wspominał o kolejnym dziecku. Słuchając jakim tonem mówi o dzieciach, czuję, że nawet gdybym miała mieć z nim milion potomków, byłabym szczęśliwa. Wyczekująco patrzę na jego twarz, szukając jakiś oznak emocji, ale on nie mówi nic, wyraz twarzy ma neutralny. Widocznie jeszcze nie przetrawił moich słów. Obracam obrączkę i zaczynam się bać, że Peeta będzie zły.
     Oczywiście, że nie jest. Uśmiecha się szeroko i rzuca się na mnie, żeby mnie pocałować.  - Tak się cieszę! - mówi. - Pragnąłem nowego dziecka, ale nie chciałem naciskać, Katniss.
     Instynktownie gładzę mój całkiem płaski brzuch, pozbawiony ukształtowanego dziecka. Wiem, że maluszek, którego nosze w sobie, jest dopiero zalążkiem człowieka, ale za osiem miesięcy będziemy mogli go tulić do siebie.
     Peeta podaje mi dłoń, a kiedy wstaję, otula mnie szczelniej kocem i przez chwile ściska w objęciach. Całuje mnie w rozczochrane włosy, które później wygładza dłonią i owija mnie ramieniem.
     Idziemy do łóżka. Peeta ściąga ze mnie koc, przez chwile pociera moją zziębnięta skórę, ubiera mnie w swoją koszulkę, zakłada mi ciepłe skarpety i każe siedzieć na skraju materaca. Na chwilę mnie zostawia, ale po kilku sekundach wraca z mokrą ściereczką, którą wyciera mi  klejącą się od potu twarz, brudne kąciki ust, i ze szczotką, którą rozczesuje moje włosy. Na końcu zaplata warkocz, którego końcówkę zabezpiecza gumką, i którą przez moment jeździ mi po nosie.
    Już ma mnie kłaść do łóżka,  ale kiedy zauważam jego dłonie - pokryte starymi bliznami od pieczenia oraz po wojnie, i usłane nowymi ranami, zrywam się z miejsca. Całe ręce ma pozdzierane i pocięte przez swój poranny wybuch. Przecięcia posklejane są strupami,  z kilku jeszcze sączy się świeża krew, z kilku innych, zaślimaczonych, ropa.
- Peeta - szepczę i zaciskam palce na jego nadgarstku, który podsuwam sobie pod oczy. - Peeta...
     Wstaję i mimo jego próśb kieruję się do łazienki, ażeby zabrać z szafki małą apteczkę.
Siadam naprzeciwko niego i wyciągam zawartość pudełka.
      Na watę nalewam preparat odkażający i przecieram brudne zranienia na jego gorącej skórze. Chłopak zaciska szczękę, ale się nie odzywa. Przygląda mi się tylko z wyraźną konsternacją na twarzy. Na chwile odrywam oczy od jego dłoni i patrzę na niego. Pochyla się ku mnie i całuje.
- Zawsze o mnie dbasz, co? - pyta i od razu na myśl przychodzą mi nasze pierwsze igrzyska, kiedy opiekowałam się nim w jaskini.
     Śmieję się cichutko pod nosem i wracam do poprzedniej czynności.
     Nie potrafię się oprzeć myśli o wycałowaniu jego ran, więc w rezultacie składam całusy na jego dłoniach - na palcach, śródręczu, nadgarstku. Przenoszę usta nawet na jego przedramiona i ramiona. Z oczu płynie mi kilka łez. Sama nie potrafię stwierdzić dlaczego tak się dzieje, ale Peeta przytula mnie mocno do siebie i nie puszcza długo. Kiedy w końcu decyduję się od niego oderwać, bandażuję jego ręce, więc na końcu chłopak może dokończyć swój pierwotny zamysł i kładzie mnie do łózka, ówcześnie poprawiając poduszkę. Otula mnie kołdrą i całuje w czoło. Układa się obok mnie i obydwoje wtulamy się w swoje ciała. Jest mi dziwnie zimno, więc przysuwam się bliżej Peety, chociaż jestem już tak blisko, że bardziej się nie da. Mąż na chwile wstaje i ściąga bluzkę, więc kiedy wraca do tulenia mnie, jest mi nieco cieplej.
     W głowie rodzi mi się myśl - jak piękna jest nasza relacja... dbamy o siebie, wybaczamy i ufamy sobie. Niczego więcej nie trzeba, by się kochać.

➳➳➳
To ostatni epizod, ale spokojnie, nie na zawsze, ale na miesiąc. 
Lecę do Irlandii i nie wiem jak tam będzie z internetem i z komputerem. Obstawiam też, że klawiatura zagranicą nie posiada polskich znaków, więc to już w ogóle odpada. Nie będę się jednak szalenie leniła!  Wezmę zeszyt i będę pisała, więc kiedy wrócę, dodam epizod! Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnicie, bo mam zamiar wrócić. Robię sobie tylko przymusowe, małe wakacje od bloga. W zeszłym tygodniu mnie nie było, bo po tygodniowych praktykach na stadninie, nie miałam sił do czegokolwiek. Moje życie po godzinie 16 ( po powrocie z praktyk ) sprowadzało się do zjedzenia i spania.
+ dodaję epizod wcześniej, więc mam nadzieję, że sobie nieco zapunktuję.
Jeśli macie ochotę, dodajcie mnie na snapchacie "evellark", będziecie wiedzieć, że jednak nadal żyję.
Więc do 28/ 29 lipca, 
ad. A jednak nie dałam rady...
Roksana.