niedziela, 2 sierpnia 2015

Kochała Cię na taki sposób, w który nigdy nie kochałaby mnie


- Mam zaszczyt zaprezentować wam, drogie dzieci, osoby, które rozpoczną nasz cykl spotkań z osobami bezpośrednio związanymi z głodowymi igrzyskami. - zaczyna starszy mężczyzna, a wtóruje mu niska kobieta z mnóstwem zmarszczek na uśmiechniętej twarzy. - Oraz wojny. Tych dwoje ludzi odegrało dużą rolę w historii Panem. To oni szczególnie przyczynili się do wyzwolenia kraju spod panowania tyrana. Katniss i Peeta Mellark!
     Gestem ręki zapraszają nas do siebie. Uśmiecham się delikatnie, łapię męża za rękę i idę przed siebie aż do dwóch krzeseł, na których mamy usiąść.
     Główny pomysłodawca tych spotkań zadzwonił do nas kilkanaście dni temu z "gorącą prośbą", namawiając nas, byśmy wzięli w tym udział w tym projekcie. Mężczyzna wówczas uznał, że dzieci powinny wiedzieć o przeszłości kraju - nie historii utajnionej, zmienionej i ocenzurowanej, jak za czasów Głodowych Igrzysk, ale prawdziwej! Powiedział nam, że musimy ich uświadamiać, a najlepszym sposobem na to jest " bezpośrednia konfrontacja z aktywistami " - cytując. Najpierw byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tego konspektu, ale nawet Peeta poparł tego mężczyznę, więc po krótkiej chwili namów, zgodziłam się, albowiem obydwoje twierdzą, że dzieciaki są w takim wieku, że zrozumieją. A przede wszystkim, że mają prawo to wiedzieć. W końcu wiele opowiadamy Prim, która jest aż głodna wiedzy.
     Mieliśmy opowiedzieć i o Igrzyskach, i o wojnie, ale raczej skupić się na tym pierwszym, gdyż następnego dnia ma zawitać dwoje gości, którzy będą mówili o bitwie.
     Siadamy na wyznaczonych miejscach, a ja wycieram w spodnie swoje spocone dłonie.
- Już macie jakieś pojęcie o tym, jak wyglądały Igrzyska, kogo na nie posyłali, co to dożynki, kto tym kierował. Ale nie słyszeliście nigdy o tym, jak to było na prawdę brać w tym udział. Dlatego też zaprosiliśmy dziś Katniss i Peetę, dwóch trybutów, którzy przetrwali Igrzyska dwa razy! Teraz opowiedzą wam nieco. Na końcu możecie zadawać pytania.
     Oboje odchodzą na tył sali. Siedzi tam również kilkanaście innych dorosłych ludzi.
     Cisza, która zapadła, dała nam znak, że mamy zacząć mówić. Tyle, że ani ja ani Peeta nie wiedzieliśmy od czego zacząć - w szczególności ja, bo zawsze miałam problem z przemawianiem.          Wbijaliśmy więc tępo oczy w dziewięcioletnie dzieci, które cicho, wpatrują się w nas, oczekując. Słyszymy chrząknięcie, więc mężczyzna zaczyna pierwszy.
- Idąc na Igrzyska, musiałeś pogodzić się z wizją nieuchronnej śmierci - a w szczególności, gdy pochodziłeś z biedniejszych Dystryktów. Teraz taki podział nie istnieje, ale kiedyś im Dystrykt był bardziej oddalony od Kapitolu, tym był biedniejszy. Prawdę mówiąc w jedynce, dwójce i czwórce szkolono się do osiemnastego roku życia,by potem, mając już zabójcze umiejętności, zgłosić się jako ochotnik. Oni nie bali się śmierci. Byli zbyt pewni siebie - mówi i nagle wstaje, jakby ten bezruch krępował jego słowa. - Reszta kraju raczej nie była zadowolona i dumna z faktu, że wysyłają nas na arenę, byśmy pozabijali się aż do ostatniego żyjącego trybuta - na chwilę zamilkł i spojrzał na biały sufit. - Do tej pory zastanawiam się nad prawdziwym sensem Głodowych Igrzysk...
- Podobno miały przypominać Dystryktom, że nie warto przeciwstawiać się Kapitolowi - mówi jakieś dziecko z widowni, ale szybko cichnie i zakrywa usta dłońmi, kiedy spotyka się z surową twarzą nauczyciela. Szepcze pod nosem słowa przeprosin, jakby to, że się w ogóle odezwało i przerwało Peecie, było jakimś karygodnym występkiem. Ten tylko posłał chłopcu uśmiech. Wiem, że to wcale mu nie przeszkadzało, bynajmniej! Ponadto myślę, że ta interakcja nawet go ucieszyła.
- Otóż nie - odpowiada. - No może na samym początku. Nie wiem jak wyglądało kilkanaście pierwszych Igrzysk, ale odkąd pamiętam... były one zwykłym pokazem, rozrywką dla mas.
- Ludzie mordowali się ku uciesze Kapitolu - słyszę kolejny głos z widowni i aż mam ochotę pacnąć się w głowę, gdy przypominam sobie, że nasza córka również tu jest. Nasze dziecko nie zwraca uwagi na krzywe spojrzenie nauczyciela i kontynuuje.
- Bo przecież gdyby miało to być tylko nauczką, wysyłaliby ludzi na tę arenę, ale darowaliby sobie tyle kamer, wywiady, ekipy przygotowawcze, parady trybutów, malowanie, strojenie, pokazy, talenty, upiększanie, styliści. Zorganizowali sobie rozrywkę kosztem ludzkiego życia!
     Kiedy słyszę jak Prim się tym przejmuje, a co więcej, jak wszystko dobrze rozumie, zaczynam zastanawiać się, czy słusznie postąpiliśmy, uginając się pod jej prośbami. Czasem wieczory spędzaliśmy na odpowiadaniu na jej pytania związane z Igrzyskami. Udostępniliśmy jej naszą książkę wspomnień, której stronice wertowała już niejednokrotnie.
- Masz racje. Też tak uważam - stwierdza Peeta i przez chwile milczy. Zastanawiam się czy myśli o tym samym, co ja - o tym, że nasza córka jest bardzo inteligentna i dojrzała.
- Kiedy wylosowano moje nazwisko, wiedziałem, że nie mam żadnych szans. Najmniejszych. Byłem jednak pewien tego, że chcę pomóc Katniss wrócić do domu. Ona  przecież potrafiła wspinać się po drzewach, zastawiać pułapki, znała jadalne rośliny, i co chyba najważniejsze wówczas, strzelała z łuku. A takie dodatkowe umiejętności były mile widziane podczas indywidualnych występów, za które dostawało się punkty. Punkty natomiast gwarantowały sponsorów.
- Ty jesteś silny - przerywam mu, kiedy na moich dłoniach nie zostałyjuż żadne paznokcie do obgryzienia. Uśmiecha się do mnie. Pamiętam, że zaistniała podobna sytuacja, podczas rozmowy z Haymitchem podczas naszych pierwszych głodowych Igrzysk.
- Nigdy nie wiadomo kogo wylosują. Były biedniejsze osoby, które miały prawo zgłaszać się po dodatkowe racje żywnościowe w zamian za kolejną karteczkę w kuli. Prawda była taka, że mogłeś mieć jeden wpis, a i tak nie mogłeś być spokojny o swoje życie, bo może nagle przypadek zechce, żeby opiekun dystryktu wyłowił twoje nazwisko spośród morza tysiąca innych. Los nigdy nie był po naszej stronie. Na Igrzyska szły dzieci nawet w wieku dwunastu lat. Nieco starsze, niż wy.
Jeśli osoba miała do osiemnastu lat, miała prawo zgłosić się na ochotnika. To był nasz jeden z niewielu przywieli.
- Czy to prawda, że oboje się zgłosiliście na ochotnika? - pada pytanie.
W końcu postanawiam się odezwać.
- Tak, to prawda. Ja na pierwszych Igrzyskach za swoją młodszą siostrę. Peeta na drugich za naszego mentora Haymitcha.
- A jakie to uczucie być na arenie?
- Wszyscy ludzie, którzy cię otaczają, usiłują cię zabić. Musisz mieć cały czas oczy szeroko otwarte, musisz nadstawiać ucha. Nawet podczas snu. Chwytasz się każdego możliwego wyjścia, jak tonący brzytwy. Trzeba było też dużo myśleć, zastanawiać się i rozważać. Przecież na arenie nawet garść jagód mogła zabić. Czasem trzeba było zaciskać zęby, drżąc z zimna czy oszukiwać samego siebie, że się nie jest głodnym, gdy żołądek nie był napełniony od dawna. Najbardziej przerażająca myśl to ta, że przetrwa tylko jedna osoba. My stanowiliśmy wyjątek, ale i tak musieliśmy na to pracować do końca.
     Kiedy kończę, przenoszę wzrok na Peetę, który siedzi na miejscu. Wygląda prawie normalnie, gdyby nie ręce miażdżące drewniane podłokietniki, zaciśnięta szczęka i szczelnie zamknięte oczy. Kosteczki na dłoniach mu zbielały, twarz ma czerwoną. Na przedramionach i szyi widać mu żyły. Jedna kropelka potu spływa mu po skroni.
      Wstaję i kucam obok niego, przytulam policzek do jego ramienia i na moment aż zapominam o obecności innych ludzi. Kilka sekund później czuję drobną dłoń córki, której palce zamknęły się na moim ramieniu, przypominając mi, że jesteśmy w miejscu publicznym.
      Mówię głośno, że potrzebujemy chwili, więc mężczyzna, ten sam, który na samym początku nas przedstawiał, zaprowadza nas do sąsiedniej klasy. Proszę go o moment samotności, więc opuszcza salę, mierząc nas przy tym wzrokiem.
      Peeta automatycznie chwyta się oparcia krzesła, a ja staję za nim, żeby, jak zwykle, przytulić się do jego drżących pleców. Mężczyzna prosi córkę, by wróciła, bo nie chce, żeby widziała go w takim stanie. Bez słowa wykonuje jego polecenie, choć zanim wyjdzie, szybko całuje go w policzek, a Peeta odprowadza ją zapłakanymi oczami. Kiedy słyszy trzask zamykanych drzwi, rozkleja się jak dziecko. Rzadko miewa te ataki, im starsi jesteśmy, tym ma ich mniej, ale wspomnienia nadal bolą go tak samo. Teraz, po wszystkich latach małżeństwa coraz trudniej mu znosić te wszystkie sprzeczne obrazy w głowie, które przedstawiają mnie, bo przecież jesteśmy razem, kochamy się, mamy dzieci, dom, wspólne plany, a on czasem myśli, że jestem potworem - tak powiedział mi podczas ostatniej rozmowy i rozumiem go, choć nigdy nie zdołam do końca pojąć jego sytuacji. I tego wszystkiego co siedzi mu w głowie.
     Kiedy wracamy po dziesięciu minutach, Peeta jest już prawie normalny. Nawet uśmiech wrócił na jego twarz.
      Peeta najpierw musi wytłumaczyć przyczynę swojego ataku, ale robi to w skrócie. Jednak zaczyna się lawina pytań i spora część dotyczy jego pobytu w Kapitolu, osaczania i tortur, a przy okazji wojny. Musimy również tłumaczyć dlaczego trafiliśmy drugi raz na arenę, skoro wygrana miała gwarantować nam dobre życie. Szczególnie ciekawe wydały im się również zmieszańce i różne dziwne i misterne pułapki na arenie. Omawialiśmy każde zadane nam pytanie  - po kolei, aż przeznaczony nam czas, upłynął.

     
*

    Rozglądam się w poszukiwaniu dziewięcioletniej dziewczynki. Przed chwilą robiła wianki z mniszków, siedząc na kremowym kocyku u moich stóp, ale jak to dzieci - w jednej sekundzie jest w jednym miejscu, w drugiej w innym. Nie martwię się jednak, bo wiem, że daleko nie odeszła i nic jej nie grozi. Siedzę na drewnianym krześle za domem z synkiem na rękach. Peeta poszedł na chwilę do domu. Dziewczynka zapewne pobiegła za nim. Minutę później widzę, jak idzie do mnie, uśmiechając się. Uśmiech ma po tacie. Odziedziczyła po nim również dar mowy. Zastanawiająco szybko nauczyła się mówić. Krótko po swoich czwartych urodzinach zaczęła posługiwać się pełnymi zdaniami.
     W ręce ściska kartkę.
    Peeta biegnie za nią, w ręku trzymając butelkę z sokiem, o którą go prosiłam.
Myślę, że nasza córka narysowała coś dla niego, co często robi i z czego Peeta cieszy się jak szaleniec. Zapewne chce, żebym i ja to zobaczyła, bo wciska mu papier do ręki dopiero wówczas, gdy mąż do nas dołącza.
      Okazuje się, że to coś, o czym nawet bym nie pomyślała.
Zanim Peeta rozkłada list, dziewczynka pyta "znacie żołnierza Gale'a Hawthorne'a?". Otwieram szeroko oczy, zastanawiając się, skąd o nim słyszała, bo przecież nie wspominałam jej o nim. Może w telewizji? Ostatnio często o nim mówią, odkąd brał udział w ważnej misji, która okazała się sukcesem.
- Dał mi tę kartkę dla tatusia - wyjaśnia. Czyli Gale tu był? Spotkał przed domem naszą córkę i wykorzystał ja jako posłańca?
- Dał mi ją w szkole. Dziś on opowiadał o wojnie.
 Jestem ciekawa co znajduje się na kartce, więc gdy mąż wlepia w nią wzrok, proszę go, by czytał na głos. Przytulam do piersi synka, któremu podaję butelkę i wsłuchuję się w słowa, które płyną z ust Peety.

Drogi Peeto,
     Postanowiłem napisać ten list, ponieważ zrozumiałem swój błąd. Pojąłem to dopiero wówczas, gdy zobaczyłem Was w szkole, kiedy mówiliście o tamtych czasach.

      Chcę Cię przeprosić za te wszystkie oskarżenia i za każde złe słowo, które wyszło z moich ust przeciwko Tobie. Jednocześnie chcę Ci podziękować za uratowanie Katniss. Dopiero teraz, po tych wszystkich latach wiem, co dla siebie zrobiliście. Próbowałem napisać ten list już wcześniej, ale nigdy nie potrafiłem ubrać w słowa tego, co siedzi mi głowie. Nigdy też nie wiedziałem w jakich okolicznościach mogę Wam go przekazać. 
     Myślę, że los był zawsze po mojej stronie, skoro to właśnie Ty trafiłeś na arenę z Kotną. 
     Boli mnie jedna rzecz... Przecież mogłem zgłosić się za Ciebie. Dlaczego tego nie zrobiłem?           Myślałem, że to nie sprawiedliwe, że byłem zawsze obok niej, kiedy tego potrzebowała, a ona wybrała Ciebie, ale teraz wiem, że to słuszna decyzja. Od waszych pierwszych Igrzysk słyszałem w jej głosie nutę kłamstwa, kiedy mówiła, że tylko grała - co oczywiście rozjuszało mnie jeszcze bardziej, bo często miała w zwyczaju mnie potem całować, żeby załagodzić mój ból.
     Kochała Cię od początku, chociaż może sama tego nie rozumiała. Kochała Cię na taki sposób, na który nigdy nie kochałaby mnie. Uratowałeś ją i jestem Ci za to wdzięczny. Przeżyłeś tyle dla niej. Przeszedłeś przez te wszystkie okropieństwa, a ja miałem czelność mówić o Tobie źle. Nie powinienem robić jej takich wymówek. Przecież gdyby nie postanowiła "grać", prawdopodobnie nigdy bym już jej nie zobaczył, a to, że po powrocie z areny mogłem wziąć ją w ramiona było najlepszym, co mogło się stać. Przecież mogła wrócić... Mogła, ale zimna, blada i w obskurnej drewnianej trumnie.
      Kiedy przebywałeś w Kapitolu, Katniss była wrakiem. Uczucia  promieniowały z niej wtedy tak widocznie... Nie musiała manifestować miłości do Ciebie, żebym wiedział, że jest szaleńczo zakochana, choć pewnie sama się w tym zgubiła. Ale przecież wystarczyło na nią spojrzeć... Chyba właśnie to mnie zabijało.
     Widziałem ją z dziesięć lat temu. Powiedziała mi wtedy, że staracie się o dziecko. Zachowałem się jak kretyn, odchodząc. Byłem wściekły. Teraz jednak mam nadzieję, że Wy i Wasze dzieci miewacie się dobrze. Kiedy Was wczoraj widziałem, wyglądaliście na zakochanych.

      Ja również zaczynam nowy rozdział w życiu u boku kobiety, którą pokochałem tak, jak kochałem Twoją żonę za młodu.
           Pozdrowienia, Gale.


     Przez chwilę wszyscy milczymy, wpatrując się w kawałek papieru w rękach Peety. Biorę list z jego dłoni i jeszcze raz, w myślach, czytam starannie zapisane słowa.
W oczach zbierają mi się łzy i choć nie chcę, żeby ktokolwiek je zauważył, zaczynam po cichu łkać. Mąż przytula mnie do siebie. Myśli aż kłębią mi się w głowie. Czyli widział nas wczoraj. Czyli dziś on występował... Widziałabym go, gdybym pomyślała kto może mówić o wojnie, i gdybym nie uparła się dziś nie iść.
I czyli... ma kogoś? Nie jestem zła, mineło tyle czasu, że nie sposób być złym, zbyt za nim tęsknię. Już dawno wybaczyłam mu wszystko. Nie jestem zazdrosna. Wydaje mi się tylko, że oboje straciliśmy wiele etapów w swoim życiu - przecież jesteśmy przyjaciółmi i wiele powinniśmy przeżywać razem.
A teraz czytam to, co napisał. A napisał to, bo tak czuje i jest mu głupio.
Czytamy to, choć powinniśmy to usłyszeć.
     Nagle włącza mi się lampka w głowie.
Skoro jest w 12 Dystrykcie, musi być u mamy.
     Ściągam z siebie rękę chłopaka i wstaję. Peeta przygląda mi się pytająco, ale wiem, że dobrze rozumie, co zamierzam zrobić. Wie, i nie ma nic przeciwko, bo również staje i bierze z moich rąk dziecko. Prim dopiero teraz zaczyna zadawać pytania. Kim jest Gale, dlaczego nigdy go nie poznała, jakie relacje nas łączyły. Opowiadam jej o nim po drodze do domu jego matki.
Z Hazelle mam dobre kontakty, więc dziwi mnie, że nic mi nie powiedziała o wizycie syna. Zapewne została o to poproszona, więc nie mam jej za złe.
     Kiedy pukamy do drzwi, czuję dreszcze, a w brzuchu mnie ściska z nerwów. Co mam powiedzieć mu na przywitanie?
     Nie muszę zaprzątać sobie tym głowy, ponieważ otwiera mi starsza kobieta, a zapytana o Gale'a, mówi, że jeszcze nie wrócił. Obiecała jednak, że przekaże mu zaproszenie na kolację i zanim zamknęła, przyjacielsko ścisnęła moją dłoń, a Peetę obdarzyła ciepłym uśmiechem.
     W drodze powrotnej zastanawiałam się czy Gale przyjmie nasze zaproszenie. Postanowiliśmy jednak od razu zabrać się do przyrządzania jedzenia w razie gdyby jednak przyszedł. W głębi duszy wierzyłam, że nie zawiedzie mnie po raz kolejny. Nie po tych słowach, które starannie wypisał na czystej kartce. Widać, że nad nim myślał długo i zależało mu na szczerości. Oboje to doceniamy.

     Wieczorem, gdy dochodzi godzina dwudziesta, a w domu unosi się zapach świeżego chleba i ciasta upieczonego przez Peetę i dzieci, oraz potrawki z dzikiego mięsa, które kojarzy mi się z dawnymi wyprawami do lasu, oczekujemy gości. Mięsa co  prawda nie upolowałam  sama, ale kupiłam u rzeźniczki.
     Wygładzam materiał sukienki, którą założyłam za namową Peety i patrzę na moje dzieci, które ganiają się po pokoju. Synek ledwo nauczył się chodzić, ale jakoś daje sobie radę, gdy o wiele starsza siostra przed nim ucieka.
     Staję przed mężem i wspinam się na palce, by zawiązać mu krawat. Przez chwilę usiłuję sobie przypomnieć jak to się robiło, ale szybko sobie przypominam. Peeta uśmiecha się pod nosem, a gdy kończę, zakłada mi naszyjnik z perłą, który podarował mi lata temu.
Podnosi końcówkę mojego warkocza i odsuwa, żeby zrobić sobie miejsce. Na koniec całuje mnie za uchem.
     Oby przyszedł, proszę, proszę, proszę.
     W domu rozlega się dzwonek do drzwi, a ja aż na sam jego dźwięk podskakuje na krześle. Wciągam powietrze ustami i lokuję go w płucach, gdzie trzymam je zbyt długo, bo aż brakuje mi tchu. Patrzę na męża, który skinieniem głowy zachęca mnie do otworzenia. Wstaję i idę przed siebie, ale wkrótce biegnę, bo boję się, że goście pójdą. Słyszę ciężkie kroki Peety za sobą, więc przez kilka sekund czekam aż do mnie dołączy.
     Naciskam na klamkę i otwieram drzwi.
Stoi tam. Ubrany w garnitur, ogolony i uśmiechnięty. Radość w jego oczach jest przejrzysta.
Zza jego boku wyłania się dziewczyna. Aż nadto znajoma. Cressida.
Przez moment tylko na nich patrzę, jakby nic do mnie nie dochodziło, i jakbym nie wierzyła, że po tych wszystkich latach nareszcie go widzę i nie ma między nami żadnej niezręcznej atmosfery.
      Próbuję zachować spokój. Usiłuję też być dojrzała. Odsuwam się więc, otwieram szerzej drzwi i gestem ręki zapraszam ich do środka. Jednak kiedy przekraczają próg domu, nie wytrzymuję i rzucam się na nich oboje, a oni odwzajemniają uścisk. Kobieta patrzy na mnie przepraszająco, ale ja tylko kręcę głową i jeszcze raz ją przytulam podczas gdy Gale ściska dłoń mojego męża.
      Siadamy do stołu i w końcu dajemy upust słowom, które aż zakorzeniały się nam w ustach,bo zbyt długo ich nie wypowiadaliśmy.
      Gale mówi, że kilka lat temu do jego ekipy dołączyła Cressida, która towarzyszyła im z kamerą. Czyli to dzięki niej widzimy go w telewizji.
     Zakochali się w sobie, choć trwało to długo. Na początku poznawali się, później zaprzyjaźnili aż wszystko przerodziło się w miłość. Odwzajemnioną.
Opowiadamy sobie wszystko to, czego nie wiedzieliśmy, co wydarzyło się w ciągu kilkunastu lat. Cieszymy się swoim szczęściem, bo co innego możemy robić?
     Siedzę przy stole z przyjaciółmi, z mężem i z dziećmi. Jem, piję. Żyję w wolnym kraju, mam życie, o którym nigdy nie marzyłam, bo nie mogło być to możliwe.
Siedzę i zastanawiam się jak to się stało, że jestem dorosła i mam życie, na które zasługuję. Jak to się stało, że straciłam przyjaciela, już zapomniałam jak wygląda, zapomniałam jego śmiechu, jego głosu. Zastanawiam się jak to się stało, że życie podsunęło mi go z powrotem. I siedzę z nim przy jednym stole. Z własną rodziną, którą on szanuje.

➳➳➳
Przepraszam! Wiem, że miałam dodać epizod zaraz po przyjeździe, ale "nic" nie jest namacalne, więc nie mogłam go tu dodać, a przez miesiąc wakacji napisałam "nic". Miałam pustkę w głowie, zapomniałam słów. Miałam jakiś dołek literacki, nie wiem... Ale teraz już znów mam wenę i sam koniec pisałam, "nie odrywając" palców od klawiatury. Mam nadzieję, że się Wam spodoba i, że nie macie mi za złe tego opóźnienia.
Kolejny epizod jak zawsze, za tydzień w niedzielę!:) Roksana