niedziela, 26 kwietnia 2015

Jesteś moją ostoją, dobrym duchem, świeżym powietrzem. Jesteś słońcem na deszczowym niebie (...)

      Kilka dni po tym jak przyjęłam oświadczyny Peety, chłopak zaczął budować małą altankę z łukiem ozdobionym śniedkami i ostróżkami, w lesie, kilka metrów od jeziora, w którym pływałam z tatą. Stoję za zakrętem, więc jedynie kilka drzew dzieli mnie od zebranych.
     Wygładzam materiał koronkowej, delikatnej, prostej sukienki, wycierając przy okazji spocone od stresu dłonie. Kreacja jest długa do ziemi, zwiewna, odcinana w talii i podkreślająca krągłości, z subtelnym wycięciem na plecach. Co prawda nie jest to sukienka w stu procentach Cinny, ale cieszę się, że mam szansę założyć ją w tak ważnym dla mnie dniu, bo czuję, jakby był tu ze mną, a pewnie jest... duchem. Brakuje mi jeszcze sztucznych płomieni, które otulałyby mnie jak jego ramiona, myślę.
"Cinna powiedział, że chce, abyś nosiła jego sukienkę w dniu ślubu - nie ważne kiedy to miałoby się stać. Był pewny jednak, że to się stanie. Znał cię mimo wszystko lepiej, niż ty sama. Chciałabym, żeby tu był i zobaczył jak pięknie wyglądasz", powiedziała Effie, kiedy przyszła do mnie rano. Sukienka jest świetna, bardzo do mnie pasuje. Delikatna, nie przesadzona. W ogóle nie przypomina tych, które zaprojektował na pierwszy, wymuszony ślub. Ta jest prawdziwa, ale niemniej wspaniała.
     Haymitch, ubrany schludnie - w ciemny garnitur - z uczesanymi włosami i z ogoloną brodą, stoi u mojego boku i ściska moją dłoń. Jest całkiem trzeźwy i wydaje się szczęśliwy.
- Ostatnia rada? - pytam, śmiejąc się nerwowo.
- Tak - mężczyzna łapie mnie za ramię. - Nie zemdlej. Odruchowo zagryzam wargę, ale posyłam mu jeden nieśmiały uśmiech, który odwzajemnia.
     Razem wchodzimy na ścieżkę. Jeśli myślałam, że ucisk w żołądku, który czułam dziś rano, był nieznośny, to teraz jest istną męczarnią. Staram się stawiać pewne kroki, ale nogi mam jak z waty i trudno jest mi nimi kierować. Głowę trzymam prosto, jakby ktoś przyczepił na czubku mojej czaszki niewidzialną linkę, by za nią ciągnąc Kątem oka dostrzegam cztery długie ławki, które stoją przed altanką. Są ozdobione białymi kwiatami i wstążkami, a siedzą na nich nasi przyjaciele i rodzina, którzy przyjechali z całego kraju, by świętować nasz szczególny dzień.
     Wstają i zwracają swoje twarze ku mnie, zaciskając pięści na chusteczkach lub zakrywając usta.
     Peeta czeka na mnie. Uśmiecha się tak mocno, że wydaje mi się to aż groteskowe. Wygląda pięknie - ubrany w biały, prosty garnitur z przypiętym nad sercem mniszkiem. Śmieję się pod nosem, widząc ten szczegół i wiem, że zrobił to, bym się rozluźniła.
     Krajobraz za jego plecami jest oszałamiający. Słońce chowa się za jeziorem, już prawie go nie ma, ale zostawia na horyzoncie kolorowe smugi. Niebo zlewa się w pomarańczowy, czerwony, niebieski, żółty i fioletowy kolor, a wygląda to tak pięknie, że mam ochotę stanąć i przez kilka minut po prostu się popatrzeć, nasycając wzrok czymś tak sielankowym. Nastrój dopełniają wiszące z gałęzi drzew białe lampiony i maleńkie lampki. Nic nie jest sztucznie "piękne", jak to zawsze uważali w Kapitolu.
Jest po prostu P I Ę K N I E.
      Kroczę powoli, chociaż graniczy to z cudem, bo najchętniej pobiegłabym do chłopaka. Ale opanowuję się i uważnie stawiam każdy krok oraz spokojnie oddycham. A przynajmniej staram się najmocniej jak potrafię.
     Z całych sił ściskam ramię mentora, wdzięczna, że nie porzucił mnie na pastwę losu, bym sama przebyła tę wydawałoby się krótką, ale dla mnie okropnie trudną drogę.
     Pozwalam sobie szybko przelecieć wzrokiem po zebranych. Dostrzegam Johanne, ubraną w fioletową, krótką ale klasyczną sukienkę, która stoi w odległości kilku kroków od mojego przyszłego męża, a obok niej... nikt. To miejsce miał zająć Gale i byłam stu procentowo pewna, że jednak przyjdzie. Wciąż mu ufałam, chociaż nie widziałam go, w moim mniemaniu,  całe wieki, ale zawiódł mnie. Peeta mówił, żebym wybrała kogoś innego, ale uparłam się, wierząc, że się jednak zjawi. Przekazałam zaproszenie dla Gale'a Plutarchowi, który ma znajomości w wojsku.
Myślałam, że znam mojego przyjaciela.
Mina mi rzednie. Przez chwile ściskam wargi, czując rozczarowanie, ale przypominam sobie w jakiej sytuacji jestem i ponownie wzbiera we mnie podekscytowanie.
     W pierwszej ławce po lewej stronie siedzi  mama, Hazelle, Śliska Sae i Effie. W drugim rzędzie jest Delly i rodzeństwo Gale'a. Po przeciwnej stronie zasiedli Plutarch, Annie z synkiem na kolanach, Beetee, Flavius, Octavia, Vienia oraz kilkoro nowych, dobrych znajomych z Dwunastego Dystryktu.
     Gdzieś z boku stoją Pollux i Cressida, których zadaniem jest nagranie całego wydarzenia.
Instynktownie odgarniam długie loki i oddycham z ulgą, uśmiechając się do obiektywu. Dobrze, że moja była ekipa przygotowawcza pod bystrym okiem Effie, zaaranżowała mój wygląd dzisiejszego ranka.
     Dochodzimy do schodków altanki. Haymitch odprowadza mnie do narzeczonego, podaje mu moją rękę i klepie w ramię. Szepcze mu coś, a on kiwa głową i przyciąga mnie do siebie. Przez moment kojąco ściska moją dłoń.
    Stajemy twarzami do siebie pod kwiecistym łukiem, a  do moich nozdrzy wkrada się słodki zapach. Wpatruję się w niebieskie oczy Peety i uspokajam się nieco. Rozluźniam mięśnie i pozwalam sobie na głęboki oddech oraz na oczyszczający wydech.Trzymam jego rękę mocno, nie chcąc, by puścił, ale w głowie włącza mi się czerwona lampka, która nakazuje mi rozluźnić uścisk, bo pewnie nie dopływa mu krew do tej kończyny. Całuje moje knykcie, a zebrani głośno wzdychają. Dostrzegam w jego oczach przezroczystą ciecz. Jedna łza spływa po jego policzku, więc szybko wycieram ją kciukiem. Sama staram się nie okazywać słabości.
     Dołącza do nas Mistrz Ceremonii, który staje przed nami.

***
Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, mieliśmy zaledwie po pięć lat i posiadaliśmy nikły bagaż doświadczeń oraz uczuć. Co mogliśmy wiedzieć o świecie?
Miałaś wtedy dwa warkocze i czerwoną sukienkę w kratkę. Zaśpiewałaś, ptaki zamilkły, a ja? Zakochałem się w tobie bez pamięci, miłością czystą i najprawdziwszą.
Kochałem cię całe dwanaście lat, a później... zatraciłem się w tym aż do zapomnienia. I wtedy już po prostu nie wiedziałem nic o miłości. Widziałem w głowie zniekształcony obraz ukochanej. 
Jednak, gdy w końcu mieliśmy czas na chwilę wytchnienia... zakochałem się w tobie od nowa. Uczucie odrodziło się jeszcze silniejsze. Pokochałem cię mocniej, niż mogłem kiedykolwiek wcześniej. Poznałem cię na prawdę; bez natarczywych gapiów, ułudy, bez kamer, bólu, bez sztucznej czułości i bez wymuszania. 
Doskonale wiem jak pachniesz, wiem jak się rumienisz, gdy się zawstydzisz. Znam na pamięć twój śmiech. Pamiętam każdy centymetr twojego ciała, jakbym studiował je latami. Są noce, gdy obserwuję cię podczas snu - wyglądasz wówczas jak anioł w ludzkim przebraniu.
Uwielbiam sposób, w który na mnie patrzysz, gdy jesteś zła, ale zaraz potem odpuszczasz i mnie całujesz. Uwielbiam też momenty, gdy zachowujemy się jak dzieci, ganiając się po lesie. 
Znam każdą twoją minę. Tę radosną i smutną. Tę skupioną i rozkojarzoną. Tę rozmarzoną, stęsknioną, pełną nadziei, pełną miłości Mogę czytać z nich jak z nut, bo znam cię zapewne lepiej, niż ty sama. Wiem też na pewno, że gdy śpiewasz - ptaki milkną.
 I kocham twój głos. 
Jesteś moją ostoją, dobrym duchem, świeżym powietrzem. Jesteś słońcem na deszczowym niebie, wyłaniającym się zza szarych chmur. Jesteś moją perłą z morza, przyjaciółką, pierwszą i jedyną miłością, sprzymierzeńcem, dziewczyną igrającą z ogniem. A teraz także i żoną.
To, że cię poznałem, było moim przeznaczeniem.
To, że zostałem twoim przyjacielem, było moim wyborem.
To, że się w tobie zakochałem było poza kontrolą.

    Myślę o słowach Peety, które wypowiedział z pamięci, ciągle wpatrując się w moje oczy. O tym jak dopracowane i idealne były. O tym, że musiał pracować nad tym długimi godzinami. Czuję się fatalnie z myślą, że ja nie napisałam nic. Z tą przysięgą miałam tak samo jak z przemową w Jedenastym Dystrykcie, gdy podczas Tournée Zwycięzców miałam stanąć przed rodziną Rue. Siedziałam wówczas przez długi czas i starałam się zapisać kartkę chociaż częściowo. Wszystko na nic. Wyszło to ze mnie dopiero, gdy stanęłam przed kamerą, a brązowe oczy siostry mojej sojuszniczki przeszyły moją duszę, wyrywając ze mnie słowa.
     Próbowałam napisać tę przysięgę miesiącami. Jednak kartka do dziś pozostała pusta. 
     Wycieram łzę, która samotnie błąka się po mojej twarzy i obdarzam Peetę jednym uśmiechem. Chłopak nachyla się i całuje mnie błyskawicznie. Wypowiadam nieme "kocham cię", a on odpowiada to samo. Czuję buzujące emocje, które popychają mnie do tego, bym zaczęła mówić. Postanawiam więc obrać taką samą taktykę jak zawsze, w końcu to wychodzi mi najlepiej - jak w Jedenastym Dystrykcie, jak na arenie, jak na wojnie. Zaczynam mówić, a słowa wypływają ze mnie płynnie, chociaż początek przychodzi mi z trudem. Początki mają to do siebie, że wymagają wysiłku, ale kiedy się już zacznie, reszta przychodzi łatwiej.
      - Nie wiem kiedy się w tobie zakochałam. W zasadzie nie mogę jednoznacznie stwierdzić, kiedy zorientowałam się, że to miłość. To było albo bardzo nagłe i niespodziewane lub... długie i... W każdym razie do ostatka. Być może to uczucie kiełkowało we mnie już na naszej pierwszej arenie i rosło we mnie przez te lata. Wiem, że i tak by do tego doszło. Wtedy chyba chciałam zwyczajnie o tym nie myśleć, bo w tamtym świecie nie było na to miejsca. Na pewno nie w naszej sytuacji. A może... bałam się obdarzyć uczuciami kogoś z obawy przed utratą? - mówię, a Peeta łapie mnie za dłoń.
- Od zawsze uważałam, że nigdy nie zapomina się twarzy osoby, która była twoją ostatnią nadzieją. Twojej twarzy nie zapomniałabym nawet po śmierci, mój żółty mniszku na wiosnę. Uratowałeś mnie... nie raz, nie dwa. I zawsze, kiedy bierzesz mnie w ramiona, wiem, że pragniesz ustrzec mnie od zła. Jesteś dla mnie jak kołysanka, która utula dziecko do snu. Jesteś łapaczem snów, nocnym strażnikiem - odganiasz zło, które czai się w ciemnościach i w krainie sennej. Podziwiam cię za twoje oddanie. Peeta, zostań ze mną - kończę, bo niechciane łzy zaczynają pchać mi się do oczu, a w spojrzeniu chłopaka dostrzegam błysk, który mówi wszystko. Wiem, że to, co powiedziałam mu wystarczy, chociaż nie było szalenie długie.
     Zdaję sobie sprawę, że moje słowa nie są tak piękne, romantyczne i dobitne, ale płyną z serca.
-Zawsze - odpowiada i ściska moje palce jeszcze mocniej.
     Kątem oka patrzę na publiczność, która nagle pojawia się z powrotem pod altanką. Wydaję się, że przez ostatnie minuty wszyscy ludzie zniknęli. Liczyliśmy się tylko my. Wszyscy są wzruszeni do cna. Widzę uśmiech mamy, który sprawia, że i ja czuję się jeszcze szczęśliwsza. Kładę czoło na klatce piersiowej Peety i daję sobie chwilę, by pooddychać z nim jednym powietrzem. 
    Wsuwamy sobie wzajemnie na palce obrączki. Mąż ujmuje moją dłoń i całuje palce. Później, na pozwolenie mistrza ceremonii, całuje mnie też w usta. Długo i aż do utraty tchu. Słyszmy brawa i okrzyki zadowolenia ze strony rodziny oraz przyjaciół. Przyłapuję się na chichotaniu i zakrywam twarz. Kiedy jednak przypominam sobie, że mam prawo być szczęśliwa, odsłaniam usta i wspinam się na palce, by złożyć pocałunek pod okiem chłopaka.
     Idziemy przed siebie. Pod nogami mamy dywan z kwiatów, który ciągnie się aż nad jezioro, gdzie przygotowana została mała kolacja. Kilka stolików stoi zastawionych. Na samym środku zastawy położone zostały świeczki i przeźroczyste wazony z polnymi kwiatami. Podobnie jak wokół altanki - na drzewach wiszą białe lampiony i lampki. Gdzieś w oddali dostrzegam gromadę świetlików świętojańskich, które przez chwilę mylą mi się z gwiazdami na ciemniejącym niebie, ale gdy zaczynają latać, orientuję się, że to bajeczne owady.
     Idziemy a przed nami, nie licząc kamerzystów, nie ma nikogo. Wszyscy ciągną się z tyłu i odśpiewują starą pieśń, która jest dawną tradycją i swoistą pamiątką. Peeta trzyma mnie za dłoń, a jego ręka jest silna niczym głaz. Nawet gdybym miała teraz stracić równowagę, nie upadnę, bo on mnie trzyma. Przysuwam głowę bliżej niego i kładę mu policzek na ramieniu. Na chwilę zamykam oczy, a loki przysłaniają mi twarz, ale nie przeszkadza mi to w utrzymaniu równego kroku. Kiedy dochodzimy na miejsce, stajemy na środku, a ludzie okrążają nas, łapią się za ręce i tworzą koło. To oznacza, że mamy zatańczyć. Z głośnika, który stoi kilka metrów od nas leci piosenka. Powolna, ale wywołująca miłe wspomnienia. Staję przodem do Peety, a jego ręce natychmiast oplatają mnie w talii. Zawieszam mu się wręcz na szyi i przytulam twarz do jego piersi. Wsłuchujemy się w muzykę i improwizujemy, przypominając sobie kilka podstawowych ruchów, które swego czasu pokazała nam Effie, twierdząc, że to pierwszy taniec państwa młodych, więc musimy się prezentować. Zwalniamy na moment, a ja staję na palcach i całuję Peetę w usta, a on odwzajemnia pocałunek z takim samym uczuciem. Pochyla się nade mną i muska ustami ucho.
- Kocham cię, Katniss - szepcze mi prosto w usta, a ja czuję jego oddech na wargach, spragniona jego dotyku. -Kocham cię - odpowiadam i z uśmiechem wtulam się w jego szyję. Kołyszemy się w rytm muzyki. Jesteśmy bardzo zgrani i wiem, że gdyby muzyka nagle ustała nie byłoby to dla nas powodem do zaprzestania tańca. Poruszalibyśmy się w rytm naszych serc jak wtedy w lesie.

*
      Haymitch wstaje, odchrząkuje i prosi o uwagę. Jak na życzenie wszystkie twarze kierują się ku niemu, a wraz z nimi moja oraz Peety. Bierze głęboki wdech i zaczyna swój monolog.
- Sami dobrze wiecie, że nie jestem dobry w takich rzeczach, ale poczułem, że zasługujecie kilka słów ode mnie, waszego starego przyjaciela - stwierdza i wyciąga z kieszeni kilka małych kartek. Zaciska je w palcach i odchodzi od stolika. Staje dokładnie pomiędzy wszystkimi gośćmi, na przeciwko nas i kontynuuje.
- W zasadzie czuję się jak cudotwórca. Beze mnie prawdopodobnie nie bylibyście razem, prawda? Dobra, dobra - macha dłonią. -Chociaż nie wierzę w takie mdławe rzeczy, uważam, że wasze uczucie to coś wyjątkowego co i tak by was połączyło. Prędzej czy później. Ja to prawdopodobnie tylko przyspieszyłem - mówi i uśmiecha się, gdy słyszy śmiech zebranych, bo na to zapewne liczył.
- Chodzi o to, że byłem na tyle inteligentny, że wymyśliłem tę całą strategię. Dobrze, wiedziałem, że Peeta i tak cię kocha, ale z tobą był inny problem,bo nie chciałaś otworzyć serca. Jesteś do mnie taka podobna. Nie potrzebowałaś słów, by zrozumieć czego od ciebie oczekuje. I to cię może zaskoczyć, ale bardzo rzadko mnie zawodziłaś! Miałaś przecież zaledwie siedemnaście lat, gdy uwolniłaś nasz kraj od tyranii. Siedemnaście lat i tyle hartu ducha. Teraz jest szalenie wspaniale, co skarbie? - pyta, patrząc mi prosto w oczy. Uśmiecham się pod nosem i ściskam przedramię męża. - A ty Peeta? Chodzący ideał człowieka. Szczerze to na początku nie wiedziałem co możesz w niej widzieć - wyznaje i odrywa wzrok od kartek. - Chyba raz przyrównałem ją do zdechłej dżdżownicy - wybucha śmiechem, a ja razem z nim, ponieważ na przestrzeni lat wydaje mi się to całkiem zabawne, chociaż wtedy nie było mi do śmiechu. - Byłeś w stanie oddać własne życie za nią, dwa razy, czyż to nie najromantyczniejsza rzecz na świecie? Śmierć w imię miłości. Nawet nie wiecie jak wspaniale obserwowało się z boku to, jak powoli zakochiwałaś się w Peecie - znów zwraca się do mnie.
-Wiesz, Cinna mówił, że obrastasz w skrzydła z każdymi kolejnymi dniami z Peetą. Znał cię bardzo dobrze i wiedział, że coś do niego czujesz. Zapewniał mnie, że kiedyś będziemy mieli szansę zobaczyć Cię w białej sukni u boku tego chłopaka. Ten dzień nastał dziś. Szkoda tylko, że nie ma go z nami. Byłby z was dumny - milknie, a ciszę przerywa dopiero Effie, która wstaje i dołącza do Haymitcha. Owija dłoń wokół jego ramienia i zaczyna mówić.
- Nauczyliście mnie tak wiele... Nigdy nie byłam przyzwyczajona do  myślenia w taki sposób o wszystkim, co się wówczas  działo. Z czasem jednak zrozumiałam jak niepoprawne były Igrzyska. Może nie widziałam tego jak wy, ale powoli, bardzo powoli wychodziłam ze świata ułudy. Kiedy musiałam losować drugi raz wasze nazwiska, byście pojechali na arenę, serce mi się krajało. Nie byliście tylko moimi zwycięzcami, moim triumfem... byliście moją rodziną. Skarbem, który chciałam ustrzec, chociaż nie miałam mocy, by to zrobić. Widziałam... widziałam wasze uczucie. Byłam pewna, że to miłość, gdy Peeta wleciał na pole i prawie umarł - zatrzymuje się i chowa twarz w szyi Haymitcha. Kiedy się uspokaja i ponownie pokazuje czerwną twarz, sama wybucham płaczem i przytulam się do Peety.
- Zasługiwaliście na o wiele lepszy los. Dobrze, że teraz możecie żyć spokojnie - kończy.
     Wszyscy biją brawo, a ja staram się przetworzyć te słowa. Jestem szczególnie pod wrażeniem byłego mentora, który raczej nigdy nie pokazywał uczuć. Dobrze jednak, że jego przemowa została zachowana w typowym dla niego humorze.
      Wprowadzają duży tort, który kładą na wolnym stoliku. Widzę go z daleka i wiem, że to dzieło Peety. Pracował nad nim jeszcze dzisiejszego ranka, ale mogę zobaczyć go dopiero teraz, bo uznał, że to ma być niespodzianką. Nie mogłam nawet łypać na niego przez drzwi piekarni. Wszyscy zbierają się ze swoich miejsc i idą, by podziwiać wypiek chłopaka.
    To trzypiętrowy tort pokryty białą masą cukrową. Zachowany jest w kolorystyce zieleni, różu i żółci. Przez wszystkie pietra wspinają się gałązki z listkami, a sama góra tortu usłana jest żółtymi mniszkami i różowymi prymulkami. Dostrzegam kilka lukrowych ptaszków, które przysiadły na gałązkach. To bardzo wydawałoby się prosty tort, ale ma w sobie te wszystkie szczegóły, które sprawiają, że jest piękniejszy, niż mogłabym sobie wyobrazić.
- Jest wspaniały - mówię do Peety i składam pocałunek na jego policzku.
     Odsuwamy się na chwilę, by dać kamerom nasycić się pięknem tortu, ale katem oka dostrzegam, że nagrywają  również nas, gdy stoimy w niedźwiedzim uścisku, więc ukrywam twarz w szyi męża, by dać sobie chociaż nieco prywatności, a chłopak przechyla głowę i opiera się żuchwą o moją czaszkę.
     Wspólnie kroimy tort i karmimy się wzajemnie. Nabieram lukier na palec i brudzę nim kącik ust Peety, ale szybko to scałowuję.
     Bawimy się wszyscy do północy, wspólnie tańcząc, jedząc i dokazując. Mama wzniosła toast za młodą parę a Johanna jej zawtórowała.
     O równej dwunastej Peeta ciągnie mnie za rękę na bok i przytula mnie od tyłu.
- Obiecałaś, że spotkamy się o północy - przypomina mi to, co powiedziałam na naszej drugiej arenie, zanim nie oddzieliłam się od grupy. Śmieję się cicho.
- Jestem więc.
     Ciepłe dłonie  Peety przesuwają się po moich ramionach, szyi, obojczykach i karku. Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy, opierając potylicę o jego ciało. Czuję coś zimnego na dekolcie. Kiedy patrzę w dół, dostrzegam naszyjnik z perłą. Tę perłę rozpoznam wszędzie. To ta sama, którą dostałam od Peety  i którą zatrzymałam. Na naszych drugich Igrzyskach. Leżała przez te wszystkie lata, schowana w szkatułce na najwyższej półce, jakbym była przekonana, że ukrycie jej warunkuje nasze dobre późniejsze bytowanie. Odwracam się do niego i kładę obydwie dłonie dłoń na jego klatce piersiowej a drugą na szyi. - Dziękuję.
- Peeta, czuję, że powiedziałam ci zbyt mało - mówię.
- Powiedziałaś tyle, ile mogłaś powiedzieć.
- Chcę, żebyś wiedział, że jestem ci wdzięczna za wszystko. Podziwiam cię za to jakim jesteś człowiekiem... Nigdy nie chciałeś być pionkach w ich grze. Na początku tego nie zrozumiałam, ale kiedy umarła Rue... - łapie mnie za przygłupy i całuje mnie, żeby mnie uciszyć. - Wszystko wiem, Katniss.

*

     Peeta podnosi mnie i obraca kilka razy przed drzwiami domu.  Całuje mnie raz i przenosi przez próg. W środku panują grobowe ciemności nie licząc ognia w kominku, który ktoś musiał rozpalić, zanim tu przyszliśmy. Podejrzewam, że zrobiła to mama, która jest przywiązana do naszej starej tradycji pieczenia tostów. Zauważam, że zostawiła nam też pokrojony chleb.
    Chłopak niesie mnie i stawia na ziemi dopiero na dywanie obok kominka. Odgarniam moją suknię i siadam, a mąż idzie w moje ślady. Zostajemy w ogarniającej nas ciemności, skupiamy się na ogniu. Najpierw siedzimy, wtulając się w siebie i wpatrując się w płomienie. Peeta muska ustami moje ramię i szepcze mi do ucha, że mnie kocha. Podkurczam nogi i przysuwam się jeszcze bliżej mojego chłopca z chlebem. 
- Gotowa? - pyta się i sięga po pieczywo. Kiwam głową i razem nadziewamy kromkę na patyk. Chwytamy rączkę kijka, odnajdując swoje dłonie i rasem nachylamy się by przysunąć chleb jak najbliżej ognia. Obracamy ją, przybliżamy do ognia i momentami wyciągamy ją całkowicie, by jej nie przypalić. W trakcie całego pieczenia tostów raczymy się swoim towarzystwem, obdarzamy się pocałunkami i pieścimy. Dopiero teraz czuję się prawdziwą żoną i wiem, że Peeta czuje to samo, bo kiedy kromka jest idealnie opieczona i zjadamy ją razem, Peeta rzuca się na mnie, siada na mnie okrakiem, i bierze moją twarz w ręce. - Pani Mellark - mówi tym szczególnym tonem. Ujmuje moją dłoń i przyciska ją do swoich ust. Nagle podnosi mnie na nogi i bierze na ręce, po czym niesie do sypialni. Kładzie mnie płasko na łóżku i przystaje na moment, by na mnie popatrzeć. Podnoszę się na przedramionach i posyłam mu szeroki uśmiech. 
- Już jesteś tylko moja - przypomina mi, kiedy staję obok niego.
- Już jesteś tylko mój.
     Czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dochodzi do mnie, że zasługujemy na chwile szczęścia, zamiast żyć przeszłością i ciągle się zamartwiać. Teraz jestem szczęśliwa, chociaż bywają dni, kiedy nie potrafię czerpać przyjemności z niczego, bo boję się, że zostanie mi to odebrane.


 ➳➳➳

No i nadszedł ten dzień, gdy Katniss i Peeta zostali małżeństwem. Nawet nie wiecie, jak duży problem sprawiło mi pisanie tego epizodu, a w szczególności przysięgi Katniss. Miałam dosłownie jak ona, kiedy siedziałam , a po ponad miesiącu kartka nie została zapisana nawet w małej części. Z przemową Peety poszło mi łatwiej, bo to Peeta, który potrafi nazywać uczucia i ma dar pięknej mowy. Jeszcze wczoraj siedziałam nad tą sceną i nie mogłam napisać nic. W zasadzie szukałam sobie odciągników. Wszystko tylko, żeby nie pisać - tu pozdrawiam biedne osoby z mojego snapchata. 
Jeśli mam być szczera - płakałam, gdy pisałam ten epizod.  To jest chyba zbyt wiele dla mojego biednego serca! 
Do niedzieli, kochani! I niech los zawsze wam sprzyja!, Roksana.  


    

niedziela, 19 kwietnia 2015

Jeśli nie zważać na oczywiste zagrożenia, w sumie dobrze się stało, że jadę z nią do Kapitolu

      Stoję, pocierając ramiona. Mnóstwo dzieciaków krząta się po podwórku szkoły w Dwunastym Dystrykcie. Wszyscy są ubrani schludnie, co nie jest częstym widokiem, nie licząc jeszcze oczywiście dożynek. Ale na szczęście jestem jeszcze za młody, by mogli mnie wylosować. To jednak może się stać za siedem lat, gdy będę miał dwanaście lat.
-Widzisz tę dziewczynkę?- pyta tata, którego spodnie wciąż pokrywa cienka warstwa mąki. Wskazuje palcem na ciemnowłosą. Kiwam głową i sekundę później słyszę dalsze wyjaśnienia.
- Podkochiwałem się w jej matce za młodu - zaczyna. - Ale uciekła z górnikiem.
Marszczę czoło, patrząc raz na ojca, raz na kobietę z którą jest dziewczyna. Nie potrafię zrozumieć dlaczego dokonała takiego wyboru. Mogła mieć piekarza, a zechciała górnika.
- Dlaczego wybrała go, skoro mogła mieć ciebie? - pytam, kopiąc kamień pod nogami. Mężczyzna odpowiada bez chwili namysłu. - Ponieważ gdy on śpiewał, ptaki milkły.

   W całej klasie rozbrzmiewa czysty głos dziewczynki, która stojąc na krześle, śpiewa piosenkę zadaną przez panią. Kiedy nauczycielka zapytała "kto zna piosenkę o dolinie", jej ręka wystrzeliła w górę.
    Jest ubrana w kraciastą sukienkę, a włosy zaplecione ma w dwa, grube warkocze, które sięgają jej do pasa. Przysłuchuję się uważnie. Okna są otwarte, ponieważ w sali lekcyjnej jest duszno. Moją uwagę przykuwa mały, czarny ptaszek, siedzący na gałęzi. Jest cicho. Kosogłos z szacunkiem milczy. Gdy Katniss, bo tak przedstawiła się wszystkim, kończy, ptak przez moment siedzi cicho, ale po chwili podkrada melodię i ptasimi głosami powtarzają piosenkę. Widzę roześmianą twarz dziewczynki i jej szare oczy, które śmieją się razem z ustami. Z miejsca się zakochuje, a przynajmniej przypuszczam, że to uczucie nazywa się miłością. Wiem o czym mówił tata.
    Siada na miejscu, dwie ławki przede mną i odgarnia do tyłu warkocze. Przypatruję się jej i przez całą lekcje myślę o tym, że jest słodka.

*

Wpatruję się się w nią już od kilku dobrych lat, jednak ona przez ten cały czas nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Widuję ją szczególnie w szkole, gdzie przesiaduje zupełnie sama. Od czasu do czasu jest z nią inna dziewczyna, ale obydwie nie wydają się szczególnie rozmowne. Mogę ją spotkać również w mojej rodzinnej piekarni, gdzie przychodzi ze swoim ojcem, żeby wymienić dziczyznę na chleb lub kilka bułek. Mój tata gustuje najbardziej w wiewiórkach.
     Słyszę cichy dźwięk dzwonka, przyczepionego na samej górze drzwi do budynku. Dzięki niemu wiemy, że mamy klienta. Wejście jest skierowane na samo miasto. W witrynach ułożone są starannie udekorowane torty i ciasteczka. Drzwi do naszego małego domku jest na górze budynku.
    Mężczyzna trzyma za rękę dziesięcioletnią dziewczynkę o oliwkowej skórze, ciemnych włosach i szarych oczach. Razem śpiewają piosenkę o słońcu i deszczu, o ogniu i wodzie oraz o lecie i zimie. Często śpiewają, prawie zawsze, gdy ich widzę, A jeszcze częściej się uśmiechają. Atmosfera w moim domu nie jest nawet zblizona do tej, która musi panować u nich. Mają ze sobą świetny kontakt, zastanawiam się, jak to jest,,,
To wesoła piosenka. Śmieją się w głos, wyraźnie szczęśliwi swoim towarzystwem.
     Ukrywam się za blatem, koło ogromnych pięćdziesięciokilogramowych worków z mąką, jak zawsze z resztą, gdy przychodzą zrobić wymianę. Mój tata nosi takie ciężary z łatwością. Jedną ręką przestawia je z jednego miejsca na drugie. Sam chciałbym kiedyś być tak silny. Ciekawe czy to zaimponowałoby Katniss?
    Są tu z dziczyzną tylko wówczas, gdy nie ma w domu mojej mamy. Ona nie lubi ani Katniss ani jej ojca, zupełnie nie rozumiem dlaczego. A wymiany uważa za bezsensowne i niebezpieczne. Ale co w tym takiego złego? My pieczemy, a oni udają się na wyprawy do lasu, by polować. To tylko sposób na powiązanie końca z końcem. Chyba nikt nie będzie ich karał za to, że próbują przeżyć.
 Mój tata ich lubi. Tak samo jak ja.
     Dziewczynka chowa się za nogą ojca, kurczowo trzymając się jego myśliwskiej kurtki. Dostrzegam tylko kawałek jej buta i warkocz zwisający z głowy, więc przechylam się nieco do przodu. Dyskretnie przyglądam się jej twarzy. Jest bardzo ładna. Uśmiecha się jak mały aniołek. Rozgląda się po całej piekarni, na chwile zatrzymuje wzrok na ciasteczkach, które wyeksponowane leżą za szybą. Rumienię się, ponieważ sam je dekorowałem. Długo malowałem na nich niebieskie kwiatki, żeby tata zauważył, że potrafię to robić i aby pozwolił mi się tym zajmować. Kiedy zobaczył rezultat, stwierdził, że mam wielki talent. Ciekawe czy podobają się i jej. Mój tata uśmiecha się do dziewczynki i sięga po jedno ciastko, które jej wręcza.
     W tajemnicy rysuję. Mam trzy ołówki, które staram się oszczędzać i kilka kolorowych, połamanych kredek, którymi tworzę różne obrazki. Ostatnio odkryłem nową metodę rysowania węglem. Ucieszyło mnie to szczególnie dlatego, że  maleńkich czarnych kamyczków w Dwunastym Dystrykcie, porozrzucanych po ulicach, jest mnóstwo i nie trzeba ich kupować, dlatego też nie muszę oszczędzać rok, żeby je zdobyć.
     Po "spotkaniu" z Katniss biegnę do swojego pokoju, który dzielę z bratem i dobywam kartki oraz ołówka, po czym rysuję dziewczynkę, bawiącą się na łące, uścielonej błękitnymi kwiatkami , jej piękne oczy, dwa warkocze, nieśmiały uśmiech... . Na niebie dodaję jednego czy dwa kosogłosy. Myślę, że jest piękna, wygląda jak anioł. Jest idealna. Myślę też, że ją kocham, ale mam dziewięć lat i co ja mogę o tym wiedzieć? Tata mówi, że jestem za młody na prawdziwą miłość, ale to on nic o tym nie wie, skoro śpi na kanapie zamiast z mamą w łóżku i rozmawia z nią oschłym tonem. Nie okazują sobie czułości, chociaż są ze sobą tyle lat.

*

       Jest wietrzny, deszczowy dzień. Siedzę z mamą i bratem w piekarni, zajmując się wypiekaniem chleba. Ojciec wyszedł z braćmi na miasto, żeby kupić mąkę - oni bez problemu podnoszą wielkie, ciężkie wory, mnie jeszcze troszkę brakuje.
     Coś na dworze dźwięcznie upada. Matka nagle wychodzi. Słyszę jak po kimś krzyczy. W duszy współczuję tej osobie, ponieważ nie raz na własnej skórze tego doświadczyłem i nie mogę stwierdzić, że to przyjemne doświadczenie.
     Po cichu za nią podążam, żeby sprawdzić kim jest osoba, która nacisnęła jej na odcisk. Przez uchylone drzwi na tyłach piekarni, widzę Katniss, która stoi przy naszym koszu i z marnym skutkiem próbuje coś z niego wygrzebać. Oczywiście nic tam nie znajdzie prócz osadu na dnie, ponieważ wczesnym rankiem wywieźli wszystkie odpady. Zastraszona przez kobietę, odkłada pokrywę na miejsce.
     Ręce jej się trzęsą, jest przerażona. wygląda jakby ktoś wyciągnął z niej wszystkie kolory i pomalował ją na biało, żeby niczym duch szwendała się po okolicy, strasząc ludzi grozą bliskiej śmierci. Chude nogi niosą ją w drugą stronę. Widzę, że matka wraca, więc szybko biegnę na miejsce pracy. Wyrabiam ciasto i udaję, że niczego nie widziałem, ani nie słyszałem. Moje myśli zajmuje dziewczynka, która siedem lat temu śpiewając piosenkę o dolinie, sprawiła, że wkopałem się po uszy, zakochując się w niej bez pamięci. Niedawno zmarł jej ukochany ojciec. Została sama z matką, która ostatnio wcale nie wychodzi z domu oraz z siostrą, która jest zbyt mała, żeby sama się sobą zająć. Myślę, że głodują, dlatego zmuszona jest chodzić i szukać czegokolwiek, co potrzyma ich przy życiu. Sam najchętniej bym im podał pomocną dłoń, ale to tata dysponuje chlebem, ja nie mogę go ruszać, a nie mam zamiaru nikogo raczyć czerstwym piewczywem, którego natomiast mamy pod dostatkiem. Nic prócz tego nie mam... nie wiem, jak mógłbym im pomóc.
     Jej tata polował w lesie i sprzedawał zwierzynę, czy zioła, które zebrał. Chodził też do bogatszych rodzin. Mieli stosunkowo normalne życie. Nie idealne, ale godne. Moja rodzina też nie ma pięknego życia, ale nie narzekamy, bo niektórzy mają o wiele gorzej. Widziałem kilka razy, jak zabierał córkę za ogrodzenie. Jest chyba jedyną znaną mi osobą, która nie zwracając uwagi na konsekwencje tak dużego przewinienia, zapuszczała się w las. To teren Kapitolu, a polowanie w nim i czerpanie z tego korzyści jest kategorycznie zabronione, i surowo karane. Teraz zostały bez głowy rodziny, która dotychczas zapełniała im puste brzuchy. Pan Everdeen był sznurem, który łączył tę rodzinę. Teraz śmierć zagląda im w oczy. Z domowej apteki matki zbyt długo nie wyżyją.
    Boli mnie serce i dochodzę do wniosku, że muszę jej pomóc. Nawet najmniejszy gest w niektórych stacjach może okazać się na wagę złota.
      Za oknem piekarni widzę świnie. Mamy je od niedawna. Nigdy nie pytałem się taty, czy będziemy mogli zjeść mięso z nich, czy raczej będzie trzeba oddać to Kapitolowi.
      Niby przypadkiem wrzucam dwa bochny chleba do ognia. Głośno karcę sam siebie za to nieskoordynowanie, żeby przekonać mamę, że zrobiłem to przypadkiem przez własną nieuwagę. Wyciągam pieczywo, którego skórka stała się koloru węgla i trzymam go w dłoniach. Jest gorący, prawie parzy mi dłonie. Kobieta krzyczy na mnie i rzuca we mnie wiązanką przekleństw oraz obelg i uderza mnie w twarz, po czym każe mi iść i zanieść ten chleb świniom. Kiwam głową i kieruję się ku wyjściu. Staję na moment i przykładam dłoń do policzka, który pulsuje mi bólem. Kobieta podąża za mną, a ja modlę się, żeby odeszła. Staję przed wejściem, w miejscu, gdzie wciąż zakrywa mnie daszek. Czuję jak piecze mnie skóra, w miejscu, gdzie zdzieliła mnie matka. To bez znaczenia.      Kątem oka szukam dziewczyny, z nadzieją, że nie odeszła za daleko. Odnajduję ją, gdy siedzi na ziemi, cała mokra, oparta o starą jabłoń. Czuję, że przenikliwie mi się przygląda. Jest cicha, mała, słaba i bezbronna, a ja pragnę ją chronić. Nagle w piekarni coś dzwoni, więc moja mama odchodzi, zostawiając mnie samego... z dziewczyną, która wygląda jakby za chwile miała umrzeć. Koncentruję wzrok na świniach, odrywam kawałek zwęglonej skórki i rzucam ją zwierzakom. Sekundę później ciskam jeden bochenek a za nim drugi , który z pluskiem ląduje w małej kałuży praktycznie przy stopach Katniss. Rzucam jedno szybkie spojrzenie w kierunku dziewczyny, która powoli wstaje i wręcz na kolanach czołga się do chleba, jakby to była jej ostatnia szansa na przeżycie. A pewnie jest.
     Rozmyślam o niej przez całą noc i nie mogę odpędzić wyrzutów sumienia - nie wyszedłem do niej w deszczu i nie wręczyłem jej tego chleba do rąk.
     Rankiem pod okiem formuje mi się siniak. Nie zwracam na to uwagi i jak zawsze idę do szkoły w towarzystwie kilku znajomych. Na każdej przerwie widzę ją... Nasze wzroki kilka razy się spotkają, ale szybko spuszczam głowę, lub udaję, że patrzę w drugą stronę, ale prawda jest taka, że z niecierpliwością wyczekuję momentów, gdy znów będę mógł spojrzeć jej w oczy. Nie wiem czy podejść do niej, zapytać się jak się czuje, jak z siostrą i mamą. Mam ochotę przeprosić ją za to, że nie znalazłem tyle odwagi, by wybiec do niej wcześniejszego dnia. Nie jestem na tyle pewny siebie, żeby jednak tego dokonać.
     Pod koniec dnia w szkole patrzy w moją stronę, następnie wpatruje się w coś pod swoimi nogami. Schyla się i podnosi ten przedmiot. Nie jestem pewien, ale to chyba mniszek. Żółty mniszek, który oznacza zbliżającą się wiosnę.
    Kilka dni później, gdy  obserwuję ją z daleka, zauważam wiaderko, wypełnione po brzegi mniszkami, w jej zaciśniętej pieści. Drugą ręką trzymała siostrę, a ta przytulała do piersi jakąś starą książkę.

*
    Przyciskam plecy do kamiennej ściany jednego z budynków w mieście. Przechylam się do przodu, oburącz trzymając się zimnej fasady i wychylam głowę, by móc widzieć dziewczynę, która ze zniszczonym plecakiem na grzbiecie, kieruje się w kierunku swojego domu. Wiem, że podąża właśnie tam, bo znam tę drogę na pamięć, a ona dzień spędza robiąc systematycznie te same rzeczy. Ze szkoły idzie do domu a z domu do lasu.
    Nogi same niosą mnie przed siebie, gdy umysł myśli tylko o niej. Zważywszy na to, że mam mało okazji na spotkanie jej, lubię się jej przyglądać. Niektórzy mogą pomyśleć, że niestosowne jest to, że patrzę na nią,gdy wraca ze szkoły, ale ja myślę, że nie jestem obłąkany. Jestem po prostu zakochany. Nie mam śmiałości z nią porozmawiać, więc zostaje mi tylko to.
     Katniss znika mi z pola widzenia. Za zakrętem dostrzegam tylko końcówkę jasnego warkocza jej siostry - przed chwilą jeszcze patrzyła na mnie z ciekawością.
     Ruszam przed siebie pędem.
     Wchodzą do małego domku. Chowam się za drzewem, które rośnie z dziesięć metrów od budynku i przyciskam do niego policzek. Czuję szorstką i twardą teksturę pnia. Zaciskam szczękę i wstrzymuję powietrze. Oddycham dopiero wówczas, gdy moje ciało rozpaczliwie potrzebuje tlenu, przypominając mi o swoich potrzebach bytowych poprzez silne zawroty głowy i rwanie w płucach. Stoję jeszcze przez moment, ale kiedy zaczynają obłazić mnie mrówki, a na mojej skórze pojawiają się ciarki, chcę odejść - może zmieniła zdanie i dziś zostanie w domu zamiast wyruszyć na polowanie. Wtedy wychodzi moja ukochana i powoli idzie do ogrodzenia, które okrąża Dwunasty Dystrykt, odstraszając dzikie zwierzęta i... ludzi chcących wyjść poza granice Dystryktu. To jednak nie przeszkadza jej w przeciśnięciu się pod poluzowanym fragmencie. Kilka razy decydowałem się iść za nią, ale stojąc pod siatką, rezygnowałem i wracałem. Tym razem coś jednak tchnęło mnie, by iść dalej. Kto wie, może w końcu zdołam się do niej odezwać?
     Szukam uszkodzonego fragmentu konstrukcji i kładę się na brzuchu. Już mam przesuwać się na drugą stronę, kiedy przypominam sobie, że siatka od czasu do czasu jest podłączona pod prąd. Rzadko, ale bywa. Nadstawiam ucha i przez moment nasłuchuje charakterystycznego brzęczenia ogrodzenia. Kiedy nic nie słyszę, biorę głęboki oddech i czołgam się na drugą stronę. Drut muska mnie w plecy, a ja zamieram, przygotowując się na porażenie prądem. Nie czuję nic, więc w duchu dziękuję, że nie ma w nim prądu, bo umarłbym na miejscu, usmażony.
     Kiedy stoję na nogach, czuję dogłębny niepokój ale i ekstazę. To niebezpieczne miejsce. Nielegalne jest przedostawanie się do lasu, a tym bardziej polowanie, z którego utrzymuje się Katniss. Gdyby władze się dowiedziały, dziewczyna zostałaby wychłostana publicznie, albo gorzej. Nawet nie chcę myśleć co oznacza to "gorzej". 
     Biegnę do przodu, następując na każdą gałązkę i kopiąc każdy kamyk. Kiedy orientuję się, że przemieszczam się wyjątkowo głośno, staram się być uważniejszy, ale z marnym skutkiem. Myślę, że skradanie się nie byłoby moją mocną cechą. W oddali dostrzegam dziewczynę. W ręce trzyma łuk, a na plecach ma kołczan ze strzałami do kompletu. Stoi na palcach i sięga po królika, który bezwładnie zwisa jej nad głową z obwiązanym wokół szyi kawałkiem druta. Ściąga go i przywiązuje go sobie do pasa. Powoli schodzę na bok i usiłuję się być jak najbardziej niewidoczny. Katniss kilka razy odwraca się w moją stronę, gdy słyszy szelest, ale mnie nie zauważa. Nawet raz naciąga kamień na cięciwę łuku zamiast strzały i posyła go w moją stronę, celując w drzewo, za którym stoję.
     Piękny jest las tą porą. Przyglądam się tej całej scenie. Promieniom słońca, które wydostają się zza liści i osiadają na pniach drzew. Tu zieleń jest wyjątkowa. Nie taka, jaką znałem. Cienie na drzewie również wyglądają tu inaczej, niż na starej jabłoni w moim ogródku. Kapitol, który widuję w telewizji nawet w połowie nie równa się majestatem z tym miejscem.
     Dębieje, gdy słyszę donośny, męski głos.
- Hej, Kotna. Chyba się spóźniłaś.
- Wiem - odpowiada krótko, ale ma miękki głos.
- Wybaczam ci, bo sam się spóźniłem, ale mam usprawiedliwienie. Byłem wymienić wiewiórkę na bułkę - podaje jej pieczywo, a ja myślę, że musiał widzieć się z moim ojcem.
Dziewczyna się śmieje, a ja nie potrafię uwierzyć własnym uszom. To śmiech. Od czasu śmierci jej taty nie widziałem jej radosnej i uśmiechniętej, to chyba zdarza się jej tylko w lesie. Z nim...
Widziałem ich razem już kilka dobrych razy, gdy szli wymienić dziczyznę czy zebrane owoce i zioła na czarny rynek, który nazywamy Ćwiekiem. Zwykle jednak myślałem, że jest kimś z jej rodziny. Teraz dochodzi do mnie, że to ludzie ze Żłożyska po prostu są do siebie podobni.
     Odchodzą w zupełnie innym kierunku. Idą w kompletnej ciszy, ale wydaje się, że nadal ze sobą rozmawiają mimo, że nie używają słów. Widocznie nie potrzebują ich, by wiedzieć o co chodzi drugiej osobie. Zazdroszczę mu takich relacji z Katniss.
Wracam do domu, po dłuższej chwili odczekania.


*

     Stoję w ogromnej grupie chłopców. Ustawili nas w specjalny sposób, który funkcjonuje od lat - młodsi z tyłu, starsi z przodu. Dziś ubrałem stare ciuchy po swoim bracie, jeszcze z czasów jego Głodowych Igrzysk.
     Wpatruję się w dziwaczną kobietę, która rozentuzjazmowana opowiada nam o powodzie dla którego tu jesteśmy. Wcale nie musi tego obwieszczać. I bez tego wiemy - strach uprzedza nas miesiąc wcześniej. To moje któreś z kolei dożynki. Z każdym rokiem boję się coraz bardziej, ponieważ w szklanej kuli przybywa karteczek ze starannie wypisanym "Peeta Mellark".
    Patrzę przed siebie i widzę wysokiego chłopaka, który wygląda na dorosłego. Już mógłby mieć założoną rodzinę i nie brać udziału w Głodowych Igrzyskach. Ale jest tu i może trafić na rzeź, jak reszta dzieciaków. Jest to bardziej prawdopodobne, niż wylosowanie mnie, ponieważ sam utrzymuje matkę i rodzeństwo, więc zaciąga astragale. W rezultacie pula jego wpisów musi sięgać ponad czterdziestu.
    Przychodzi czas na losowanie dziewczyny, ponieważ "damy mają pierwszeństwo". Na wysokich obcasach podchodzi do pierwszej kuli, zanurza w niej rękę i losuje karteczkę. Z niedorzecznym uśmiechem wraca na miejsce, żeby odczytać imię dziecka, które ma trafić na arenę, by umrzeć na oczach całego kraju. Kiedy słyszę imię i nazwisko dziewczynki, która została wylosowana, zamieram, chociaż nie jest to nikt, kogo bardzo dobrze znam.
- Primrose Everdeen! - krzyczy z entuzjazmem. Wszyscy wzdychają z niezadowolenia, nawet osoby, które od kilku lat zakładają się o to, kto wybierze się na Głodowe Igrzyska. Marszczę brwi i zaciskam szczękę. Patrzę jak chuda dziewczynka idzie ku scenie. Poprawia bluzkę na plecach. Cała się trzęsie. Nagle słyszę krzyki, długie i głośne, jakby osoba nie była pewna, czy ją słychać. Wyrywa się przed tłum i biegnie do siostry. Jej głos znam bardzo dobrze.
- Zgłaszam się na trybuta! - krzyczy, zagarniając dziecko za swoje plecy. Podbiega do nich chłopak  i bierze jej siostrę na ręce, by całą rozhisteryzowaną zabrać jak najdalej. To ten sam chłopak, który stał przede mną. Widzę, że  łączy go niesamowita więź z dziewczyną, w której zakochałem się lata temu. Na tę myśl czuję nieprzyjemny ucisk w żołądku.
     Serce obija mi się o żebra, gdy w końcu dochodzi do mnie, co zrobiła dziewczyna. To ona... Oczywiście, że nie pozwoli jej zginąć.   Zgłosiła się za swoją siostrę, co łączy się z wyprawą na arenę. Wyprawa na arenę równa się śmierci... a później już nie będzie szans na usłyszenie jej śpiewu.
     Kiedy w końcu stoi na scenie, zastanawiam się co teraz będzie. Przestaję zwracać uwagę na zduszony chaos, który panuje wokół mnie. Zagłębiam się w sobie i oddaję rozmyśleniom. Serce mi pęknie, kiedy będę musiał oglądać jej nieuniknioną śmierć na małym ekranie w moim domu. Albo i nie... wychodzi, że będę oglądał jej zmagania w tym samym miejscu.
    Przybyszka z Kapitolu ściska w palcach małą karteczkę, przygląda się jej małą chwilę po czym czyta głośno i wyraźnie "Peeta Mellark".  Wszyscy rozglądają się dookoła, szukają osoby, która w parze z Katniss pojedzie do Kapitolu. Otwieram usta, nie wiedząc co zrobić, mam ochotę na raz płakać, wymiotować i biec jak najdalej, ale ucieczka nie wchodzi tu w grę.
     Wychodzę przed szereg i idę przed siebie. Mocno zaciskam szczękę i wspinam się po stromych schodach, prosto na scenę. Ukradkiem zerkam na dziewczynę w skromnej sukience i upiętych włosach. Wiem, że ona również mi się przygląda. Jestem śmiertelnie przerażony, wiem na pewno, że nie mam szans w Igrzyskach. Z pewnością odpadnę już w rzezi pod rogiem Obfitości. Jest jednak w tym jeden plus... Będę mógł się do niej zbliżyć, poznać ją lepiej, pierwszy raz w życiu w ogóle z nią porozmawiać, wcześniej nie miałem odwagi. Teraz, na kilka dni przed moją własną śmiercią, zrobię to z pewnością. Jeśli nie zważać na oczywiste zagrożenia, w sumie dobrze się stało, że jadę z nią do Kapitolu. Spróbuję uczynić wszystko, żeby pomóc jej w przetrwaniu. Chociaż tyle mogę zrobić, ja nie mam po co tu wracać. Przecież nikt mnie nie potrzebuję. Moja rodzina nie odczuje straty... Może rodzeństwo zapłacze nad moim grobem, a ojciec przez pewien czas mnie pożałuje, ale to tyle.
    Nie mogę rozszyfrować wzroku, który posyła mi szarooka. Czy pamięta o dniu sprzed kilku lat?

 ➳➳➳
Cześć i czołem! Od razu chcę przeprosić, jeśli kogoś zawiodłam. Ja jakoś zawiodłam samą siebie. 
W tym tygodniu zgniótł mnie teatr i nie miałam czasu na poprawianie epizodu, a zajmuje mi to serio dużo czasu,bo robię to od jednej niedzieli do drugiej niedzieli. W każdym razie wybaczcie. 
Dedykuję ten rozdział Oli, która nakłoniła mnie do napisania tej sceny!  Dziękuje x
Jeśli chodzi o dawanie pomysłów, przypominam, że powstałą odpowiednia do tego zakładka :) 
Napisz mi, proszę, co uważasz o tym rozdziale. Każda opinia jest na wagę złota :) 
Do kolejnej niedzieli!
Roksana.
 





niedziela, 12 kwietnia 2015

Codziennie zakochuję się w twoim ogniu. Raz za razem, w nieskończoność

     Peeta ciągnie mnie w stronę uścielonej żółtymi mniszkami łąki, gdzie na dużym kocu pod wierzbą leżą różnego rodzaju pokarmy. Od świeżego, jeszcze ciepłego chleba, przez koszyk chrupiących bułek,  kozi ser, ciasteczka ze zwinnie namalowanymi niebieskimi kwiatkami, po jabłka i inne owoce, których skórka lśni od światła poranka. Uśmiecham się do chłopaka i razem siadamy na kocu w miejscach, gdzie nie nie zostało położone żadne jedzenie.
     Jest ładne, ciepłe popołudnie. Słońce już zdążyło wypłynąć na horyzont i cieszy się swoją chwałą, ponieważ nieba nie zaśmiecają żadne nieproszone chmury. Promienie wyłaniają się się zza liści i gładzą nasze twarze niewidzialnymi, gorącymi dłońmi. Peeta ciągnie mnie i w rezultacie siadam między jego nogami, wtulając plecy w jego tors. Oplata mój brzuch rękami, szczelnie i ciasno. Przekrzywiam głowę i chowam policzek w zgięciu jego szyi. Czuję jak jego klatka piersiowa delikatnie unosi się i opada. Oddycha spokojnie. Oboje siedzimy w ciszy, jedząc.
     Sięgam po kromkę chleba, której skórka chrupie, ale środek jest rozkosznie miękki. Odrywam kawałek i wrzucam do otwartych ust Peety.
- Role się odwróciły i to teraz ja karmię cię chlebem - mówię, śmiejąc się pod nosem, a on obdarza mnie jednym uśmiechem, pełnym białych zębów i wrodzonego ciepła.
     Kiedy wszystko jest zjedzone, wyciągamy się na pustym kocu, gładząc napełnione brzuchy. Kładę głowę na udzie chłopaka i rozmawiamy. Przypomina mi się dzień, gdy przed naszymi drugimi Igrzyskami spędziliśmy cały dzień na dachu budynku szkoleniowego.  Teraz czuję się podobnie... z tą różnicą, że mam świadomość pełnego bezpieczeństwa. W szczególności w ramionach Peety.
- Zaśpiewaj - nagle słyszę głos chłopaka, który przerywa ciszę. Podnoszę głowę patrzę na niego z podniesionymi brwiami. - Chcę coś sprawdzić - prostuje.
    W sumie dlaczego nie? Siadam, opierając się o pień drzewa. Patrzę na chłopaka, który wciąż leży z rękami za głową. Szukam w głowie jakiejś spokojnej, ale wesołej piosenki. Od razu na myśl przychodzi mi jedna z tych, które śpiewałam razem z tatą. Minęło tyle lat, a ja nadal dokładnie pamiętam każde jedno słowo. Wydaję z siebie pierwsze dźwięki. Zamyka oczy, a na jego ustach pojawia się cień uśmiechu.
     Kiedy kończę, Peeta uważnie mi się przygląda. Spuszczam wzrok i wbijam go w dłonie.
- Tak, jak myślałem- zaczyna rozmarzony. - Ptaki wciąż to robią.
- Co robią?
- Milczą, gdy śpiewasz. Wiesz, za pierwszym razem kiedy słuchałem jak śpiewasz, ptaki zamilkły. Wtedy się w tobie zakochałem.
     Czuję ucisk w brzuchu, jakby wybuchła w nim bomba. To przyjemne uczucie. Czuję falę napływającego szczęścia, chociaż znam tę historię.
- Teraz siedzisz przede mną, śpiewając. Nie widzę w tobie większej różnicy, wciąż jesteś taka sama, urocza, uparta, piękna, z tym  samym charakterem. Różnica jest taka, że teraz i ty mnie kochasz. Wtedy to było tylko moim pragnieniem.
      Moje policzki natychmiast stają się koloru dojrzałego pomidora. Kiwam głową, żeby pokazać mu, że się z nim zgadzam. Chłopak wstaje i podaje mi mocną dłoń, żebym i ja stanęła. Robię to ochoczo. Nasze stopy są ukryte pośród żółtych kwiatków, które przypominają mi o niesłabnącej nadziei. Trzymamy się za ręce, patrząc sobie głęboko w oczy i pięknie milcząc. Czuję, że jego dłonie zaczynają się pocić. Nie zwracam na to uwagi. Oddycha przez rozchylone usta, a ja przypatruję się jego ustom, a następnie oczom, policzkom, czole... nigdy nie zapomina się twarzy osoby, która była Twoją ostatnią nadzieją.
     Nagle zniża się. Klęczy na jednym kolanie. Puszcza moje dłonie i szuka czegoś w spodniach. Przyglądam mu się uważnie. Ręce zaczynają mi się strząść, a mózg daje sygnał. Serce podpowiada mi co się dzieje, ale wydaje mi się to szalenie nierealne, chociaż nie powinnam mieć takiego wrażenia.
     Otwiera przede mną pudełeczko. Czerwone. Samo opakowanie już zapiera mi dech w piersiach.
W środku dostrzegam pierścionek z zielonym brylancikiem. Śmieję się cicho, nie wiedząc co robić. Chwytam jego wolną dłoń, bo chcę go czuć, a z drugiej strony mam zawroty głowy.
- Katniss... - zaczyna jakby niepewnie. Oblizuje wargi i mówi. - Już raz to robiłem. Na wizji, przed całym krajem. Powinienem być szczęśliwy, bo wtedy powiedziałaś "tak", ale było zupełnie inaczej. Kiedy wpadłaś na pomysł ślubu, bo jak stwierdziłaś - i tak do tego dojdzie - wyszedłem do swojego przedziału. Płakałem godzinę, myśląc, że to wszystko jest niesprawiedliwe. Z jednej strony nie chodziło o mnie. Chodziło o ciebie. Z jakiej racji miałaś wychodzić za kogoś, kogo nawet nie kochasz? To specjalny dzień, który powinnaś przeżyć z ukochanym. Z drugiej strony chodziło o mnie. Marzyłem o tym, a marzenia są najważniejszym, co człowiek ma - kim żebyśmy byli bez marzeń? Chyba głupcami, błąkającymi się po tym świecie bez konkretnego celu, dążącymi jedynie do samounicestwienia.  Ile mieliśmy lat? Siedemnaście? Co ja mogę powiedzieć o prawdziwej miłości, skoro tak mało żyje na tym świecie?
      Chcę mu przerwać, ale kładzie mi palec na ustach i kontynuuje
- Oh, marzyłem o tym, jak o niczym innym, ale nie w tych okolicznościach. Nie z przymusu! Na szczęście do niego nie doszło, bo teraz, kiedy wszystko już ma być dobrze i mamy czas dla siebie, żeby się lepiej poznać, chociaż i tak mam wrażenie, że znasz mnie jak nikogo innego, a ty nigdy nie byłaś mi bliższa... - bierze wdech. - Katniss, wyjdź za mnie. Chcę czuć się jak ktoś wartościowy, mając taką żonę, jak ty. Po tych wszystkich okropnościach, które przeżyliśmy razem, może być dobrze. Wyjdziesz za mnie?
      Patrzę na niego z rozchylonymi wargami i nie potrafię wykrztusić nawet słowa. Kiwam tylko nieznacznie głową. Zamykam oczy, a gdy je otwieram widzę mniszka w wyciągniętej dłoni Peety.           Zaczynam płakać i zaczynam się też śmiać. Robię obydwie te czynności na raz i czuję się jak obłąkana. Peeta patrzy na mnie bez uśmiechu. Padam na kolana, żeby być z nim na jednym poziomie i przytulam się do niego. Teraz tylko płaczę. To łzy szczęścia, które nietrudno rozpoznać, bo płyną po uśmiechniętej twarzy i nie wywołują spazmów.
- Tak - mówię, kiedy w końcu się uspokajam. Chłopak wpija się w moje usta i razem upadamy na ziemię. Śmiejemy się i turlamy po trawie jak dzieci. W tym momencie odzywają się Kosogłosy, które zaczynają śpiewać piosenkę.
- Mogę panią prosić? - Wstaje i otrzepuje spodnie. Kiedy stoimy razem, wsuwa mi na palec pierścionek. Uśmiecham się pod nosem i wtulam w chłopaka. Ujmuje moją rękę. Obejmuje mnie w pasie, a ja kładę dłoń, a następnie głowę na jego klatce piersiowej. Wciskam policzek w jego szyję i muskam ją dwa razy. Poruszamy się delikatnie w rytm odgłosów ptaków. Naprzemiennie się całujemy i śmiejemy w głos. Nagle kosogłosy przerywają swoją ptasią pieśń, a my tańczymy bez żadnej muzyki. Jesteśmy bardzo blisko siebie, ocieram się biodrami o jego nogi. Czuję jego ciepły oddech na policzku.
- Codziennie zakochuję się w twoim ogniu. Raz za razem, w nieskończoność.
     Opieram twarz o jego obojczyk i ściskając ramię, zamykam oczy. Przestępujemy z nogi na nogę w doskonałej harmonii oboje jesteśmy ze sobą tak zgrani. Nagle Peeta ciągnie mnie w bok, obracam się wokół własnej osi i ląduje w jego ramionach. Patrzę przed siebie i widzę łąkę, chłopak tuli się do moich pleców. Kładzie brodę na czubku mojej głowy. Rękami owija mój tors, przytrzymując moje przedramiona przy moim brzuchu. Kołyszemy się powoli, wsłuchując w bicie własnych serc.


     Ślamazarnie otwieram oczy. Na policzku czuję miętowy oddech chłopaka. Leżę na jego klatce piersiowej, która powoli wznosi się i opada. Odwraca głowę i całuje mnie w usta. Widzę, że słońce nadal jest na niebie. Moją skórę rozgrzewają gorące promienie. W tym sielankowym nastroju zaczynam rozmowę.
     Peeta bierze na tapet dziecko, o które od jakiegoś czasu mnie prosi. Dla mnie to temat tabu. Milczę, miętoląc skrawek jego koszulki i skubiąc ostatni kawałek chleba.
- Wiesz, że bardzo go pragnę - mówi, gładząc mój policzek. - Katniss! - nagle podnosi się.
     Opierając się o jego udo, siadam i patrzę na chłopaka, którego twarz skrywa wiele sprzecznych emocji. - Wiesz, że do tego i tak dojdzie, właśnie zgodziłaś się za mnie wyjść. Chcę tego dziecka!
Kiwam głową, szczelnie zaciskając wargi. - Zawsze mówiłam, że nie chcę mieć dziecka i nikt ani nic tego nie zmieni! Nie rozumiem, dlaczego w takim dniu znów zaczynasz ten temat. Po to, żeby wyprowadzić mnie z równowagi i ponownie się pokłócić?
     Przewraca oczami i głośno wzdycha. Łapie mnie za nadgarstek i przyciąga mnie do siebie. Wyrywam mu się, a on mnie nie trzyma, patrzy tylko na mnie, z zaciśniętymi wargami. Masuję przegub i ze wściekłością przyglądam się chłopakowi. Czuję, że moje oczy zachodzą łzami, ale nie chcę pozwolić im wypłynąć na światło dzienne. Nie teraz. Patrzy się na mnie gniewnie. Rzadko widzę, że jest zły. I to zły na mnie. Czasem nie wiem kiedy jest prawdziwym sobą.
- Nie nacierpiałem się zbyt wiele, żeby móc mieć w życiu chociaż jedną rzecz, dla której warto żyć? Chociaż raz mieć to, o czym marzę? - mówi głośno i wręcz brutalnie, ale szybko zmienia ton głosu, gdy widzi wyraz mojej twarzy. - Katniss...
Ale nie daję mu dokończyć, ponieważ wstaję, zrzucając z siebie jego dłoń, która grzmoci o ziemię. Patrzę na niego ostro i w głowie szukam odpowiednich słów, ale nie muszę się zbyt długo zastanawiać, ponieważ głos wychodzi ze mnie niemalże od razu, a kiedy wyrzucam to z siebie, zaczynam płakać. Ale czuję się lepiej, chociaż przepełnia mnie ból.
- Jak możesz chcieć dziecka, skoro nie ma cię ciągle w domu? Dziecko musi mieć ojca! Musi się z nim wychowywać, a możliwe, że nie będzie pamiętało twojej twarzy, głosu, śmiechu... Peeta! Ja sama zapominam jak wygląda chłopiec, który niegdyś podarował mi chleb, maleńkie dziecko tym bardziej nie będzie pamiętało Twojej twarzy.
    Widzę, że Peeta poczuł się urażony. Wygląda jakby bił się z rożnymi emocjami - ze wściekłością, żalem, smutkiem, rozczarowaniem, a ja przez chwilę boję się, że wybuchnie w środku lasu. Nic nie mówi, a ta cisza wbija się w moje serce jak tysiąc ostrych sztyletów. Oddycham głęboko, z szeroko otwartymi oczami i rozwartymi wargami. Przymyka powieki, zaciska szczękę i już wiem, że nie będzie kolorowo.
     Ale w zasadzie mam rację. Kilka miesięcy przesiedział w piekarni, którą wybudował po tym, jak nareszcie wróciliśmy do świata żywych, mając chęci na normalne życie. Racja, zawsze tam chodził, bo zarabia na nas, ale przez ostatni czas bywał tam od wczesnego ranka do późnego wieczora, a nawet nocy. Wstawałam, a go nie było. Zasypiałam z ręką na pustym miejscu, przytulona do koszulki przesiąkniętej jego zapachem. Czasem zostawał tam przez całą noc, a ja czułam się zbyt samotna, by odpłynąć w krainę Morfeusza. Dzisiaj pierwszy raz od dłuższego czasu spędzamy ze sobą dzień.
     Chłopak wstaje szybko, niczym dźwięk i podchodzi do mnie. Gniewnie zaciska palce na moich ramionach, aż uginają się pode mną kolana. Podnosi rękę, ale od razu ją opuszcza z rezygnacją. Oddech ugrzązł mi w gardle. Zastanawiam się czy miał ochotę mnie uderzyć, czy pogłaskać po twarzy. Kroczy do pnia drzewa i uderza je z pięści. Jego dłoń zalewa czerwona ciecz. Przejeżdża ręką po twarzy, zostawiając na niej kilka smug z własnej krwi. Stoję, wpatrując się w jego rozwścieczoną i urażona twarz i mogę się założyć, że w jednaj sekundzie staję się blada.
     Żyłka na jego twarzy zdaje się pulsować tak mocno, jakby miała za chwile pęknąć. Zagryza wargę, a z jego oczu wypływa woda. Na widok łez na jego twarzy mam ochotę podejść do niego, przytulić i obiecać, że będzie lepiej, ale za to odwracam się na pięcie, przepełniona wyrzutami sumienia i odchodzę.
     Przez chwilę biegnę, ale nie słysząc jego kroków, zwalniam i włóczę się po lesie. Co jakiś czas zatrzymuję się, żeby popatrzeć na drzewa - na ich korony, na liście, które kołyszą się, popychane przez delikatny wiatr, który i ja czuję na policzkach. Tyle, że ja nie jestem tak lekka i bezbronna, by odlecieć przez wiatr. Jestem silna. Tylko dlaczego myśl o dziecku, wpędza mnie w tak bezwładny stan? - stan zupełnej bezradności, przerażenia i smutku?
    Pogrążona we własnym smutku i innych pogmatwanych uczuciach, nawet nie orientuję się kiedy marszruta kieruje mnie na dawne miejsce spotkań, gdzie miałam zwyczaj umawiać się z przyjacielem. Siadam na skalnej półce i przyglądam się księżycowi, który wspina się na ugwieżdżone niebo - wysoko nad lasem. Do mojej głowy pukają kolejne myśli i nowe uczucia. Gale... Tęsknię za nim. Widuję go jedynie na ekranie telewizora, który włączam raz na czas. Ciekawe jak się miewa. Czy tęskni za mną? Czy czasem o mnie myśli? A może już dawno wymazał mnie z pamięci i znalazł inną ukochaną osobę do towarzystwa. W końcu wybrałam Peetę... Nie powinnam o tym myśleć. Na pewno nie teraz, gdy przyjęłam zaręczyny.
    Po kilku godzinach wracam do domu, ale jak się okazuje, Peety wciąż nie ma. Pewnie jest w piekarni.
    Siadam na kanapie i ściągam pierścionek, który dostałam od chłopaka. "Chcę czuć się jak ktoś wartościowy, mając taką żonę, jak ty. Po tych wszystkich okropnościach, które przeżyliśmy razem, może być dobrze". Zamykam oczy i zastanawiam się czy rzeczywiście może być lepiej. Marszczę brwi i przyglądam się ofiarowanemu prezentowi. Dostrzegam małe, wygrawerowane na srebrze "Prawda" i oczy ponownie zachodzą mi łzami. Czuję się źle z powodu słów, które mu powiedziałam, chociaż w głębi duszy myślę, że miałam słuszność. Tyle, że nie chcę, żeby to była prawda...
    Drzwi domu otwierają się i po kilku sekundach zamykają z trzaskiem. Do moich nozdrzy dochodzi odór trunku i wymiocin. Zrywam się z miejsca i ruszam ku osobie, która z hukiem zwala na ziemie swoje ociężałe przez alkohol ciało. Czuję złość, dochodząc do wniosku, że to Peeta. Kucam przy nim, ale jest na tyle nieprzytomny, że nie zauważa mojej obecności. Ciągnę go za rękę, ale nawet drgnie. Próbuję podnieść go jeszcze kilka razy, ale na marne. Z frustracji i wściekłości uderzam go w klatkę piersiową - raz za razem. Kucam i opieram czoło o dłoń, zastanawiając się co zrobić.
    Szturcham go, a ten otwiera oczy, ale wzrok ma nieprzytomny, jakby wyssano z niego duszę i pozostawiono nic niewarta skorupę.
- Peeta, wstań - proszę go. Przez chwile leży, ale po jakimś czasie proszenia i szturchania, wstaje. Nieudolnie go podtrzymuję i prowadzę do sypialni. Kilka razy potykamy się, ale nie upadamy. Czuję się, jakbym prowadziła martwe ciało, pozbawione człowieka.
     Kładę go na łóżku i rozbieram do matek. Chcę na niego krzyczeć, ale pamiętam, że pijany człowiek nie utrzymuje kontaktu ze światem - żyje w swoim własnym. A tak przynajmniej często zachowywał się Haymitch. Mokrą ścierką ocieram jego twarz, brudną od wymiocin i innych nieokreślonych substancji oraz ziemi. Prawdopodobnie wywrócił się gdzieś w drodze do domu.                Przykrywam go kołdrą, a ten natychmiastowo odpływa. Rezygnuję ze spania z nim. Biorę koc z szafki i kieruję się na dół. Postanawiam spać na kanapie. Nie mam zamiaru przyjmować jego pijackich czułości i wdychać smrodu. Nie potrafię zasnąć przez długie godziny.

     Otwieram oczy i widzę, że ściany się poruszają. Przez chwilę nie rozumiem co się dzieje, ale po sekundzie czuję ciepło ramion Peety. Mimowolnie wtulam policzek głębiej w jego szyję. Wygląda już prawie normalnie, chociaż ma zmęczoną twarz. Szybko zamykam oczy i udaję, że nadal śpię.
     Czuję miękki, ale zimny materiał pod ciałem i wiem, że leżę na łóżku. Przykrywa mnie, całuje w czoło i wychodzi z pokoju. Myślę, że jeszcze wróci, ale po godzinie wciąż leżę sama. Wpatruję się w krajobraz za oknem i widzę, że słońce powoli wschodzi. Zagarniam kołdrę i przytulam się do niej, jakbym przytulała się do Peety. Rządzą mną tak skrajne i sprzeczne uczucia, że zaczynam płakać. I chociaż z tym walczę, szlocham w głos.
     Rano wstaję z bólem głowy, czerwoną twarzą i podkrążonymi, popuchniętymi oczami. Wchodzę do łazienki i mam ochotę krzyczeć, widząc własne odbicie w lustrze. Związuję włosy i wchodzę pod prysznic, bo nie mam ochoty na długą kąpiel. Relaksuję się nieco i rozluźniam, czując ciepłą wodę na ciele. Małe kropelki wody muskają mnie, niczym usta Peety. Odganiam każdą przybywającą myśl na temat chłopaka i pozwalam im przepływać gładko, niczym chmurom, nie dając szansy zagnieździć się w moim umyśle na dłużej, niż choćby kilka sekund. Wychodzę znad natrysku i wycieram się miękkim ręcznikiem. Ubieram się szybko i z mokrymi włosami schodzę na dół. Szerokim łukiem omijam kuchnię, w której zapewne zastałabym Peetę.
     Z szafki w przedpokoju wyciągam łuk i strzały oraz zniszczoną od starości myśliwską torbę. Wychodzę z domu bez słowa i kieruję się do lasu, chcąc przemyśleć kilka spraw. Czołgam się pod poluzowaną częścią ogrodzenia i jestem w lesie, w miejscu, który traktuję jak dom.
     Dotykam pnia drzewa, wciągam świeże powietrze nosem i dochodzę do wniosku, że nie ma to jak wyprawa w te okolice, żeby przypomnieć sobie, gdzie się wychowałam. Widok nieba przysłoniętego koronami drzew napawa mnie wspomnieniami i aż jest mi lżej na sercu, gdy kładę się na mokrej trawie i wpatruję się w to niebo, wspominając czasy, gdy robiłam tak z tatą.
     W drodze powrotnej do domu, zabijam królika i dwie wiewiórki. Nie mam ochoty na dłuższe polowanie.
     Wchodzę do kuchni ze spuszczoną głową i za wszelką cenę unikam wzroku chłopaka. Krzywię się, słysząc jego głośny oddech, który odbija się od ścian, tak jest cicho! Kładę zwierzynę na stole. Sięgam po ciepłą bułkę, która wraz z innymi leży w koszyku na blacie kuchennym. Chcę jeść, ale mam zaciśnięte gardło i z trudem wgryzam się w pieczywo.
- Katniss - słyszę głos chłopaka. Odważam się na niego spojrzeć. Nie wygląda lepiej niż ja i założę się, że w głowie mu łupie od nadmiaru alkoholu. Patrze tylko na niego i nic nie mówię. Chociaż stoję z trzy metry od niego, widzę w jego oczach smutek i żal. Zagryzam wargę i zaczynam liczyć do dziesięciu. Chyba wczoraj powiedziałam o kilka słów za dużo.
- Słuchaj - wstaje i idzie do mnie, ale ja instynktownie cofam się o kilka kroków. Chłopak staje w miejscu, podnosząc dłonie ponad głowę w poddańczym geście. - Wiesz, że to, co wczoraj powiedziałem po prostu źle zabrzmiało. Nie o to mi chodziło.
- Bardzo źle to zabrzmiało. To było jak policzek.
-Też nie powiedziałaś mi samych miłych rzeczy - mówi, spuszczając głowę. Idę w jego ślady i przez kilka minut stoimy w ciszy. Czuję jak jedna łza wydostaje się na zewnątrz i powoli płynie po moim policzku aż spada na ziemię. Nie ocieram jej, w zasadzie nie ruszam się w cale. Na chwilę nawet przestaję oddychać, ale kiedy orientuję się, że za długo wstrzymuję powietrze w płucach, zachłannie wdycham tlen. Zaczynam bawić się obrączką. Zsuwam ją i wsuwam na palec, a kiedy Peeta to zauważa, robi się bledszy i podchodzi do mnie, jakby bał się, że rzucę mu pierścionkiem w pierś. Ale bynajmniej! Nie mam zamiaru tego zrobić. Ujmuje moje dłonie i przyciąga do swojego ciała. Powinnam być na niego zła, ale kiedy czuję jego ciepło, natychmiastowo wtulam się w jego klatkę piersiowa. Cicho płaczę.
- Jesteś moim spełnionym marzeniem. Dla Ciebie żyję - mówi i całuje mnie. Ale nie robi tego jak zawsze, bez problemu potrafię wyczuć i dostrzec sztywny ton tego gestu. Wciąż jest zraniony.
- Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku - mówi, uśmiechając się delikatnie.
- Więc dlaczego całowałeś mnie z otwartymi oczami?
      Ściąga brwi, a kiedy to robi, tworzy mu się mała zmarszczka na nosie. Patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, którego przekazu nie potrafię rozszyfrować. Owijam rekami swoje ramiona i przenoszę ciężar na jedną nogę. Jego oczy przepełnione są wyrzutami i przeźroczystą cieczą, która po chwili spływa mu po policzkach.
- Wiesz dlaczego ostatnio pracowałem tak długo? - pyta, kciukiem wycierając mi łzy z twarzy. Kiwam przecząco głową.
- Chciałem nazbierać na pierścionek zaręczynowy dla ciebie.
    Czuję się okropnie. Tak, jakbym zabiła jeszcze jedną osobę lub okaleczyłam jej duszę. Głęboko i nieodwracalnie.
- Peeta - zaczynam zduszonym głosem. - Przepraszam... Nie powinnam mówić takich rzeczy.
- To nic, Katniss. Po prostu zapomnijmy o tym felernym zdarzeniu.
     Skinieniem głowy zgadzam się, chociaż czuję, że będę miała wyrzuty sama do siebie.


 ➳➳➳

Witajcie! 
   Od razu chcę Wam bardzo podziękować, że wciąż jesteście ze mną i czytacie tego bloga. Wszystkie komentarze wzruszają mnie do łez! (uwielbiam je czytać, dlatego wciąż zachęcam do wyrażania opinii pod tą notką)
   Kochani, mam wrażenie, że ten epizod jest szalenie romantyczny i możecie mieć do mnie o to pretensje, ale co ja poradzę, że taka już jestem? - w opór romantyczna. Ten blog taki niestety będzie. Chcę dać Katniss i Peecie trochę szczęścia i miłości po tym wszystkim, co przeszli. Chyba zasługują? :) 
Jak zapewne zauwazyliście, po lewej stronie pojawiła się zakładka, w której możecie pisać mi swoje pomysły na epizody i / lub dodawać linki do swoich opowiadań!
  Do następnej niedzieli, niech los zawsze Wam sprzyja, 
Roksana :) 

niedziela, 5 kwietnia 2015

Mój mózg jest nastawiony na kontemplacje mojej dotychczasowej egzystencji i jutrzejszego bytu

     Przebiegam przez zieloną łąkę, którą spowija biała, gęsta mgła. To nie jest przerażający widok, to sielanka, która uspokaja mnie, chociaż nie wiem gdzie jestem. W innych okolicznościach zapewne byłabym chociaż nieco zaniepokojona, ale w tym momencie tak nie jest.
     Skaczę, a liście drzew smagają mnie po twarzy. Nie czuję bólu, to przyjemny, łaskoczący dotyk. Patrzę pod nogi i widzę, że nie biegnę po ziemi tylko po gałęziach drzew - nawet tak cienkich, że już dawno powinny się złamać. Ale się nie łamią.
     Dostrzegam drobną sylwetkę, która stoi na witce kilka metrów dalej. Wygląda na tak wolną, swobodną i lekką, że mam wrażenie, jakby miała za chwile odlecieć. Otwiera usta i śpiewa. Najpierw dociera do mnie czyta melodia, a następnie słowa. Śpiewem rozmawia z ptakami, które dopiero co przycupnęły na witkach, a one ją rozumieją i odpowiadają ptasimi ćwierkami.  Poznaję ten melodyjny głos, więc w moim brzuchu wybucha bomba emocji. Serce obija się o żebra. Biegnę szybciej, chcąc ją dogonić, skaczę pomiędzy koronami i już prawie jestem obok niej, aż nagle dziewczynka skacze, lądując na trawie cała i zdrowa. Chwyta w ramiona podobnej postury blondynkę, przykłada policzek do jej twarzy i śmieje się do rozpuku. Postanawiam pójść w jej ślady i po chwili stoję na ziemi, kilka kroków od dzieci, które śmieją się i dokazują. Wyglądają, jakby były najlepszymi przyjaciółkami, znającymi się od zawsze. Napełnia mnie ogromne szczęście, widząc tę scenkę. Podchodzę do nich i kucam, łapiąc je obydwie za dłonie. Ściskam ich dłonie, czując każdą kosteczkę. Do oczu cisną mi się łzy. Promienie słoneczne przyjemnie głaszczą i grzeją mnie w plecy.      Gdzieś w tle rozpościera się piękna i majestatyczna tęcza, która ozdabia krajobraz kolorowym ramieniem. Wygląda jakby dotykała czubka góry i ciągnęła się przed siebie bez konkretnego celu. Biegnie daleko i swobodnie. Potężnie ale i delikatnie za razem, co wyklucza się z logicznego punktu widzenia, ale w rzeczywistości ma prawo bytu. Chciałabym dotknąć tego zjawiska, poczuć jego wątpliwą teksturę i przyjrzeć się z bliska jego różnorodnym, nasyconym  kolorom.
Przyglądam się skórze mojej siostry, która wygląda na jedwabiście gładką. Skórze, która nigdy nie miała do czynienia z ogniem. Skórze, która nie przejawia cierpienia palonego mięsa. Siadam i ciągnę je za sobą, więc leżymy na miękkiej ziemi pod wierzbą.
     Przygarniam je do siebie i rozkoszuję się ich chwilową obecnością.
     Są identyczne, ale różne.
- Tu jest bardzo pięknie, Katniss - odzywa się w końcu Rue, po krótkiej przerwie, jakby czytała mi w myślach.
- Kosogłosy chętnie śpiewają z nami, mamy tyle jedzenia, ile chcemy. Nie ma Igrzysk Głodowych i jesteśmy bezpieczne! - wskazuje ręką na niebo - nieskazitelnie czyste i niebieskie, którego nie niszczy żadna skaza. Patrzę na jej brzuch i nie dostrzegam w nim żadnej rany. Żadnej krwi. Żadnej broni. - Tu jest nam bardzo dobrze - dodaje Prim,  kładąc policzek na ręce towarzyszki.
     Zastanawiam się czy znajdzie się tu miejsce na mój mały domek z ogródkiem. Mogę przyprowadzić tu męża, żebyśmy mogli żyć w tak sielankowym i pięknym miejscu. Peecie by się tu podobało, myślę. Znalazłby tu wiele natchnienia - mógłby malować tysiące obrazów, inspieoranych tutejszym pięknem.
     Tylko jak ja się tu znalazłam?
     Nagle Rue uśmiecha się szyderczo.
-Wiedziałam! Wiedziałam, że go kochasz!
     Wraca do siadu i wbija oczy we mnie z udawanym wyrzutem. Wytyka język. Śmieję się w głos, wycierając z twarzy potok łez. - Bardzo go kocham.
- Pamiętam, że często ciągnęłam cię do witryny piekarni, żeby pooglądać pięknie ozdobione ciasta, torty i ciasteczka. Tak na prawdę miałam cichy układ z Peetą. Przyprowadzałam cię tam, żeby mógł na ciebie patrzeć. Chociaż przez te kilka sekund - wyznaje, a ja wpatruję się w nią z szeroko otwartymi oczami, ale na moją twarz wkrada się się cień uśmiechu, wspominając tamte lata. Rzeczywiście bywałyśmy częstymi gośćmi pod budynkiem piekarnią w mieście, ale zawsze myślałam, że moja siostra najzwyczajniej w świecie lubiła napawać oczy tym pięknem.
     "Kocham cię" mówią obydwie i kierują się w inną stronę, żeby odejść w kierunku jeziora. Nie odwracają się, żeby spojrzeć chociaż ostatni raz na moja zszokowaną twarz. Biegnę za nimi, bo dostrzegam koszulę wystającą zza spódniczki siostry, ale kiedy chcę krzyczeć "schowaj ogonek, kaczuszko", rozpływają się. Zanim znikną na dobre, zauważam parę białych, nieskazitelnych i miękkich skrzydeł, które swobodnie wyrastają z pleców dziewczynek.
    Marszczę brwi i idę przed siebie. Nadstawiam ucha i podążam w kierunku, skąd dochodzi bicie dzwonów i muzyka grana na skrzypcach oraz harfach. Ciekawość mnie zżera, więc w rezultacie biegnę tak szybko, jakbym strasznie się gdzieś śpieszyła.
     Dotykam gładkiego materiału kremowej sukni, która w magiczny sposób znalazła się na mnie. Jest długa aż do ziemi i ciągnie się za mną kilka metrów. Przeźroczyste kryształki ozdabiają górę kreacji. Rozpoznaję hafty i ściegi. To jak niezmienny podpis artysty.
   Cinna obejmuje mnie i całuje w czoło.
- Dobrze, że na ciebie stawiałem, dziewczyno, która igrasz z ogniem. Dzięki tobie niczyja śmierć nie poszła na marne.
     Patrzę w jego oczy. Na powiekach ma namalowane złote kreski, które rozświetlają jego spojrzenie milionami świetlików. Zawsze uważałam, że mu pasują. Posyłam mu skromny uśmiech, a on odgarnia zabłąkany kosmyk włosów za moje ucho.  - Co to jest? - pytam, odchodząc od tematu, ponieważ ten biały twór nie chce opuścić mojego umysłu. Wskazuję na mgłę.           
- Chmury - odpowiada, jakby to było najoczywistszą rzeczą na całym świecie. - Chciałbym cię w nie ubrać, ale nie zdołam połączyć ich z ogniem - dodaje i śmieje się pod nosem.
 Chcę się do niego przytulić, ale znika, nim zdążę to zrobić, więc obejmuję jedynie czyste powietrze.
     Na podwyższeniu stoi młoda para w oprawie z  kwiatów.  Są piękni, ubrani na biało. Światło bijące od tej dwójki, dostaje się wgłąb mojej duszy i serca. Czuję ciepło, kiedy rozpoznając ich. Clove i Cato. Trzymają się za ręce, patrząc sobie w oczy. Cieszą się jak szaleńcy, ale do twarzy im w szczęściu. Dziewczyna ma bardzo piękną suknię, która jednoznacznie kojarzy mi się z byłym stylistą. Ozdobiona jest małymi, srebrnymi kamieniami, które tworzą na gorsecie swoisty wzór. W upiętych ciemnych włosach, wsunięte ma stokrotki, a twarz błyszczy jej od białego uśmiechu. Mężczyzna, udzielający im ślubu, pozwala chłopakowi pocałować pannę młodą. Przyciskam pięści do kości policzkowych , na których czuję ciepłą ciecz. Cieszę się, wiedząc, że tutaj mają spokojne życie. Oboje umarli straszliwą śmiercią, nie mając szansy na odrobinę spokoju, więc jestem zadowolona, że mogą być ze sobą, poznawać się i napawać swoim towarzystwem, nie zastanawiając się przy okazji kogo trzeba zabić, żeby samemu nie pożegnać się z przykrym życiem. Gromada ludzi biegnie do nich. Rozpoznaję w tłumie martwych mieszkańców wszystkich Dystryktów, ludzi ze szpitala w ósemce i wszystkich trybutów, których miałam okazję poznać. Mags biegnie o własnych siłach i zarzuca im na ramiona sznur z wodnych kwiatów. Macha do mnie i posyła bezzębny uśmiech, pełen zrozumienia. W jej twarzy nie wyczuwam ani cienia nienawiści czy pogardy. Natomiast mogę dostrzec w niej ulgę i szczęście. Na dodatek mówi! Mówi, słyszę to dobrze. Wita się ze mną i pozdrawia.
     Widocznie tu jest jej dobrze. W miejscu, gdzie podeszły wiek nie wiąże się z chorobami. W miejscu, w którym w niepamięć idą niedogodności ziemskiego życia.
     Chcę pójść do nich i pogratulować, a przy okazji przeprosić, że to ja przeżyłam, a nie któreś z nich, ale czyjaś ręka ląduje na moim ramieniu. Raptownie odwracam się, ale nie czuję strachu. W takim miejscu nie sposób być przerażonym.
- Chcesz kostkę cukru, Katniss?
     Wybucham płaczem i śmieję się na raz, nie pojmując tej pogmatwanej sytuacji, kiedy widzę rozpromienioną twarz Finnicka.  Rzucam się w objęcia chłopaka, który od razu przyciska wargi do mojego czoła. Szczelnie owija moje ciało silnymi, opalonymi ramionami, a ja rozpływam się w jego rękach.
- Twoje dziecko... - zaczynam, ale przerywa mi.
- Patrzę na nie z góry i nie posiadam się z radości, że stworzyłem coś tak wspaniałego. Pilnuj, proszę mojego chłopca i Annie. Powiedz im, że ich kocham i nie odszedłem bez sensu. To wszystko dla dobra sprawy - prosi. - Tu wcale nie jest tak źle. Mogę łowić ryby całymi dniami, zajadać się cukrem...
     Kiwam głową, wtulając policzek w jego szyję, ale obawiam się, że nie zrozumiał mojej odpowiedzi, więc odrywam się od niego, ale kiedy patrzę na twarz osoby, która mnie obejmuję, widzę niebieskie oczy Boggsa. Ukradkiem spoglądam w dół. Ma obydwie sprawne nogi, więc oddycham z ulgą.
- Dobrze sobie poradziłaś, Kosogłosie. Wierzyłem, że jesteś dobrym przywódcą. Nie zawiodłaś mnie.
- Dziękuję - odpowiadam, ale sama ledwo słyszę swój głos, który ugrzązł mi w gardle. Uśmiecha się do mnie szeroko. Głaszcze mnie po włosach i wskazuje ręką na mężczyznę, który stoi na skraju lasu. Ostatni raz ściskam dłoń Boggsa. Odwracam się do niego, macham i krzyczę słowa podziękowania, których nie wypowiedziałam, gdy byłam obok niego. Intuicja i zapach miętowej herbaty ciągnie mnie wgłąb lasu - jak się później okazuje, do pewnej osoby.
     Im bliżej człowieka jestem, tym dostrzegam coraz więcej szczegółów. Własnoręcznie wykonany łuk w jego dłoni, kołczan ze strzałami przewieszony przez ramię. Buty i kurtka myśliwska oraz pas królików przewiązany przez biodra. Zaciskam wargi w cienką linię, żeby nie rozpłakać się po raz kolejny tego dnia, ale ostatecznie biegnę do ojca i rzucam się na niego. Obydwoje wywracamy się na ziemię, którą spowija pierzyna z chmur. Śmieję się i całuję go w policzki. Jest idealnie czysty, nie dostrzegam ani grama pyłu węglowego pod jego paznokciami czy w małych zmarszczkach na twarzy.
     Wstajemy, nie przejmując się utytłanymi ciuchami.
- Jestem z ciebie dumny. Oglądałem was przez te wszystkie lata z góry. Jesteś dzielną, dojrzałą dziewczyną. Dobrze, że zgłosiłaś się się za Prim. Była zbyt krucha, by wytrwać. Ofiarowałaś jej trochę więcej czasu, a czas często jest drogocennym skarbem. Dziękuję, że się nimi zajęłaś, chociaż sama potrzebowałaś opieki. Byłaś taka młoda, a niosłaś ogromne brzemię. Ale spójrz jak doskonale sobie poradziłaś! Dałaś sobie radę z wszystkimi trudnościami życia.
- Teraz Peeta się mną opiekuje. - zaczynam. - Przetrwałam dzięki tobie. Nikt nigdy nie nauczył mnie więcej od ciebie. Byłeś dla mnie...- staram się mówić pewnym głosem, ale nieoczekiwanie wybucham płaczem. - Tęskniłam, tatusiu.
- Ja za tobą też, kochanie - przytula mnie, ale po kilku minutach odsuwa moje ciało od swojego i sięga do pasa. - Zanieś proszę tę wiewiórkę ojcu Peety - podaje mi martwe zwierze. - I pamiętaj, że kocham cię, Katniss. Przekaż mamie, że jestem z niej dumny - ciągnie. - Pamiętaj też, proszę, że nie zawsze musisz być dojrzała. Są w chwile, kiedy masz prawo okazać słabość, bo jesteś tylko człowiekiem, który przeszedł w życiu na prawdę wiele.
     Kiwam głową i idę w niewiadomym kierunku, zastanawiając się skąd wiem gdzie podążać. Odejście od ojca przychodzi mi z łatwością, jakbym miała go już nigdy nie stracić; jakby miał być ze mną już na zawsze. Za sobą słyszę piękny głos taty, który śpiewa piosenkę z dawnych lat, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, a ojciec zabierał mnie na wyprawy do lasu. To dzięki temu moja mama zakochała się w nim. Śmieję się pod nosem, gdy podnoszę głowę i widzę mnóstwo ptaków, które siedzą na gałęziach i milczą, wsłuchane w piosenkę.
      Na końcu ścieżki stoi barczysty mężczyzna z bochenkiem chleba w dłoni. Wręczam mu wiewiórkę, uśmiecham się delikatnie, odbieram chleb i chcę odchodzić, ale łapie mnie za rękę i ciągnie z powrotem.
- Wybacz Peecie każde jego złe zachowanie. To nie jego wina, bo nie robi tego celowo. Nigdy nie chciał zrobić ci krzywdy. Oglądałem te wszystkie wydarzenia. Tutaj, z raju...- mówi, ale mu przerywam z delikatnym, szczerym uśmiechem.
- Wiem, że to nie jego wina.
     Zakrywa swoimi rękami moją rękę. - Pomyśl nad tym dzieckiem, to go bardzo uszczęśliwi. Ma już ciebie, a wiem, że kocha cię jak nikogo innego. Do pełni szczęścia potrzebne mu dziecko. Mimo wszystko znam swojego syna, chociaż nigdy nie łączyła nas większa więź. Wiesz, że teraz jest stabilnie. Nikt nie odbierze ci twojego dziecka.
     Kiwam głową i odchodzę, zerkając tylko raz za ramię. Jestem zdziwiona, że wyznał mi to wszystko. Zwykle nie jest zbyt gadatliwy, więc doceniam dzisiejszą krótką rozmowę. Mężczyzna, który stoi wciąż w tym samym miejscu, po ślubie moim i Peety  jest też i moim ojcem. -Wracaj tam. Wracaj do niego - słyszę krzyk za sobą.
     Nie rozumiem jego słów. Gdzie mam wracać? Rozglądam się po bajecznym miejscu i już wiem, gdzie jestem. Niebo... miejsce pełne osób, które kocham. Osób, za którymi tęsknie. Osób, których żałuję.
     "Wracaj tam. Wracaj do niego".
     Stoję w środku lasu, z rodziną i przyjaciółmi. Ze wszystkimi osobami, które dziś spotkałam. Machają do mnie, wysyłają całusy i promienne uśmiechy. - Uciekaj! Masz jeszcze czas, żeby do nas dołączyć.

     Budzę się. Bez krzyku, bez płaczu, nie wyrywając Peety z krainy sennej. Mój oddech jest przyśpieszony, ale bynajmniej nie z strachu. Czuję ekstazę, rozchodzącą się w moim krwiobiegu wraz z krwią.
Jest dobrze, jestem szczęśliwa. Mój mózg jest nastawiony na kontemplacje mojej dotychczasowej egzystencji i jutrzejszego bytu.
     Postanawiam obudzić Peetę, choć początkowo po prostu przyglądam się mu, jak śpi. Chcę mu wszystko opowiedzieć. Mówię mu o wszystkich, których mogłam przytulić i zamienić jedno czy dwa słowa, chociaż już dawno nie żyją, o wszystkich szczęśliwych wydarzeniach, których byłam świadkiem. O każdym dopingującym i życzliwym słowie, i o istocie prawdziwego bycia. Chłopak ściska mnie i całuje w czoło. Opowiadam mu o tym, że dzięki tej wizji doszłam do wniosku, iż śmierć tych wszystkich  niewinnych ludzi nie poszła na marne i że czuję się lepiej z myślą o dalszych latach. Odczuwam nieziemską wdzięczność za dar życia i za dar miłości oraz za wszelkie dobre rzeczy, które mnie spotkały w stosunkowo krótkim życiu. Wiem dobrze, że cała moja rodzina i przyjaciele spoglądają na mnie z góry i czuwają nade mną, nakierowując moje życie na dobry tor.
-Dziękuję, że mnie obudziłaś- mówi Peeta. -Dziękuję, że mi ufasz.

 ➳➳➳

Witajcie znowu :) Dziękuję wszystkim osobom (nie mam pojęcia ile dokładnie Was jest, ale dziękuję), które są ze mną, czekają na epizody i komentują posty. To na serio wiele dla mnie znaczy, bo robię to też dla Was! 
Liczę, że jeśli się spodoba - zostawicie swoją opinię w komentarzu. Jeśli się nie spodoba i tak mi to napisz, ale pamiętaj o kulturze języka i o sensownych wypowiedziach. 
Do kolejnej niedzieli! :)