-Widzisz tę dziewczynkę?- pyta tata, którego spodnie wciąż pokrywa cienka warstwa mąki. Wskazuje palcem na ciemnowłosą. Kiwam głową i sekundę później słyszę dalsze wyjaśnienia.
- Podkochiwałem się w jej matce za młodu - zaczyna. - Ale uciekła z górnikiem.
Marszczę czoło, patrząc raz na ojca, raz na kobietę z którą jest dziewczyna. Nie potrafię zrozumieć dlaczego dokonała takiego wyboru. Mogła mieć piekarza, a zechciała górnika.
- Dlaczego wybrała go, skoro mogła mieć ciebie? - pytam, kopiąc kamień pod nogami. Mężczyzna odpowiada bez chwili namysłu. - Ponieważ gdy on śpiewał, ptaki milkły.
W całej klasie rozbrzmiewa czysty głos dziewczynki, która stojąc na krześle, śpiewa piosenkę zadaną przez panią. Kiedy nauczycielka zapytała "kto zna piosenkę o dolinie", jej ręka wystrzeliła w górę.
Jest ubrana w kraciastą sukienkę, a włosy zaplecione ma w dwa, grube warkocze, które sięgają jej do pasa. Przysłuchuję się uważnie. Okna są otwarte, ponieważ w sali lekcyjnej jest duszno. Moją uwagę przykuwa mały, czarny ptaszek, siedzący na gałęzi. Jest cicho. Kosogłos z szacunkiem milczy. Gdy Katniss, bo tak przedstawiła się wszystkim, kończy, ptak przez moment siedzi cicho, ale po chwili podkrada melodię i ptasimi głosami powtarzają piosenkę. Widzę roześmianą twarz dziewczynki i jej szare oczy, które śmieją się razem z ustami. Z miejsca się zakochuje, a przynajmniej przypuszczam, że to uczucie nazywa się miłością. Wiem o czym mówił tata.
Siada na miejscu, dwie ławki przede mną i odgarnia do tyłu warkocze. Przypatruję się jej i przez całą lekcje myślę o tym, że jest słodka.
*
Wpatruję się się w nią już od kilku dobrych lat, jednak ona przez ten cały czas nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Widuję ją szczególnie w szkole, gdzie przesiaduje zupełnie sama. Od czasu do czasu jest z nią inna dziewczyna, ale obydwie nie wydają się szczególnie rozmowne. Mogę ją spotkać również w mojej rodzinnej piekarni, gdzie przychodzi ze swoim ojcem, żeby wymienić dziczyznę na chleb lub kilka bułek. Mój tata gustuje najbardziej w wiewiórkach.
Słyszę cichy dźwięk dzwonka, przyczepionego na samej górze drzwi do budynku. Dzięki niemu wiemy, że mamy klienta. Wejście jest skierowane na samo miasto. W witrynach ułożone są starannie udekorowane torty i ciasteczka. Drzwi do naszego małego domku jest na górze budynku.
Mężczyzna trzyma za rękę dziesięcioletnią dziewczynkę o oliwkowej skórze, ciemnych włosach i szarych oczach. Razem śpiewają piosenkę o słońcu i deszczu, o ogniu i wodzie oraz o lecie i zimie. Często śpiewają, prawie zawsze, gdy ich widzę, A jeszcze częściej się uśmiechają. Atmosfera w moim domu nie jest nawet zblizona do tej, która musi panować u nich. Mają ze sobą świetny kontakt, zastanawiam się, jak to jest,,,
To wesoła piosenka. Śmieją się w głos, wyraźnie szczęśliwi swoim towarzystwem.
Ukrywam się za blatem, koło ogromnych pięćdziesięciokilogramowych worków z mąką, jak zawsze z resztą, gdy przychodzą zrobić wymianę. Mój tata nosi takie ciężary z łatwością. Jedną ręką przestawia je z jednego miejsca na drugie. Sam chciałbym kiedyś być tak silny. Ciekawe czy to zaimponowałoby Katniss?
Są tu z dziczyzną tylko wówczas, gdy nie ma w domu mojej mamy. Ona nie lubi ani Katniss ani jej ojca, zupełnie nie rozumiem dlaczego. A wymiany uważa za bezsensowne i niebezpieczne. Ale co w tym takiego złego? My pieczemy, a oni udają się na wyprawy do lasu, by polować. To tylko sposób na powiązanie końca z końcem. Chyba nikt nie będzie ich karał za to, że próbują przeżyć.
Mój tata ich lubi. Tak samo jak ja.
Dziewczynka chowa się za nogą ojca, kurczowo trzymając się jego myśliwskiej kurtki. Dostrzegam tylko kawałek jej buta i warkocz zwisający z głowy, więc przechylam się nieco do przodu. Dyskretnie przyglądam się jej twarzy. Jest bardzo ładna. Uśmiecha się jak mały aniołek. Rozgląda się po całej piekarni, na chwile zatrzymuje wzrok na ciasteczkach, które wyeksponowane leżą za szybą. Rumienię się, ponieważ sam je dekorowałem. Długo malowałem na nich niebieskie kwiatki, żeby tata zauważył, że potrafię to robić i aby pozwolił mi się tym zajmować. Kiedy zobaczył rezultat, stwierdził, że mam wielki talent. Ciekawe czy podobają się i jej. Mój tata uśmiecha się do dziewczynki i sięga po jedno ciastko, które jej wręcza.
W tajemnicy rysuję. Mam trzy ołówki, które staram się oszczędzać i kilka kolorowych, połamanych kredek, którymi tworzę różne obrazki. Ostatnio odkryłem nową metodę rysowania węglem. Ucieszyło mnie to szczególnie dlatego, że maleńkich czarnych kamyczków w Dwunastym Dystrykcie, porozrzucanych po ulicach, jest mnóstwo i nie trzeba ich kupować, dlatego też nie muszę oszczędzać rok, żeby je zdobyć.
Po "spotkaniu" z Katniss biegnę do swojego pokoju, który dzielę z bratem i dobywam kartki oraz ołówka, po czym rysuję dziewczynkę, bawiącą się na łące, uścielonej błękitnymi kwiatkami , jej piękne oczy, dwa warkocze, nieśmiały uśmiech... . Na niebie dodaję jednego czy dwa kosogłosy. Myślę, że jest piękna, wygląda jak anioł. Jest idealna. Myślę też, że ją kocham, ale mam dziewięć lat i co ja mogę o tym wiedzieć? Tata mówi, że jestem za młody na prawdziwą miłość, ale to on nic o tym nie wie, skoro śpi na kanapie zamiast z mamą w łóżku i rozmawia z nią oschłym tonem. Nie okazują sobie czułości, chociaż są ze sobą tyle lat.
*
Jest wietrzny, deszczowy dzień. Siedzę z mamą i bratem w piekarni, zajmując się wypiekaniem chleba. Ojciec wyszedł z braćmi na miasto, żeby kupić mąkę - oni bez problemu podnoszą wielkie, ciężkie wory, mnie jeszcze troszkę brakuje.
Coś na dworze dźwięcznie upada. Matka nagle wychodzi. Słyszę jak po kimś krzyczy. W duszy współczuję tej osobie, ponieważ nie raz na własnej skórze tego doświadczyłem i nie mogę stwierdzić, że to przyjemne doświadczenie.
Po cichu za nią podążam, żeby sprawdzić kim jest osoba, która nacisnęła jej na odcisk. Przez uchylone drzwi na tyłach piekarni, widzę Katniss, która stoi przy naszym koszu i z marnym skutkiem próbuje coś z niego wygrzebać. Oczywiście nic tam nie znajdzie prócz osadu na dnie, ponieważ wczesnym rankiem wywieźli wszystkie odpady. Zastraszona przez kobietę, odkłada pokrywę na miejsce.
Ręce jej się trzęsą, jest przerażona. wygląda jakby ktoś wyciągnął z niej wszystkie kolory i pomalował ją na biało, żeby niczym duch szwendała się po okolicy, strasząc ludzi grozą bliskiej śmierci. Chude nogi niosą ją w drugą stronę. Widzę, że matka wraca, więc szybko biegnę na miejsce pracy. Wyrabiam ciasto i udaję, że niczego nie widziałem, ani nie słyszałem. Moje myśli zajmuje dziewczynka, która siedem lat temu śpiewając piosenkę o dolinie, sprawiła, że wkopałem się po uszy, zakochując się w niej bez pamięci. Niedawno zmarł jej ukochany ojciec. Została sama z matką, która ostatnio wcale nie wychodzi z domu oraz z siostrą, która jest zbyt mała, żeby sama się sobą zająć. Myślę, że głodują, dlatego zmuszona jest chodzić i szukać czegokolwiek, co potrzyma ich przy życiu. Sam najchętniej bym im podał pomocną dłoń, ale to tata dysponuje chlebem, ja nie mogę go ruszać, a nie mam zamiaru nikogo raczyć czerstwym piewczywem, którego natomiast mamy pod dostatkiem. Nic prócz tego nie mam... nie wiem, jak mógłbym im pomóc.
Jej tata polował w lesie i sprzedawał zwierzynę, czy zioła, które zebrał. Chodził też do bogatszych rodzin. Mieli stosunkowo normalne życie. Nie idealne, ale godne. Moja rodzina też nie ma pięknego życia, ale nie narzekamy, bo niektórzy mają o wiele gorzej. Widziałem kilka razy, jak zabierał córkę za ogrodzenie. Jest chyba jedyną znaną mi osobą, która nie zwracając uwagi na konsekwencje tak dużego przewinienia, zapuszczała się w las. To teren Kapitolu, a polowanie w nim i czerpanie z tego korzyści jest kategorycznie zabronione, i surowo karane. Teraz zostały bez głowy rodziny, która dotychczas zapełniała im puste brzuchy. Pan Everdeen był sznurem, który łączył tę rodzinę. Teraz śmierć zagląda im w oczy. Z domowej apteki matki zbyt długo nie wyżyją.
Boli mnie serce i dochodzę do wniosku, że muszę jej pomóc. Nawet najmniejszy gest w niektórych stacjach może okazać się na wagę złota.
Za oknem piekarni widzę świnie. Mamy je od niedawna. Nigdy nie pytałem się taty, czy będziemy mogli zjeść mięso z nich, czy raczej będzie trzeba oddać to Kapitolowi.
Niby przypadkiem wrzucam dwa bochny chleba do ognia. Głośno karcę sam siebie za to nieskoordynowanie, żeby przekonać mamę, że zrobiłem to przypadkiem przez własną nieuwagę. Wyciągam pieczywo, którego skórka stała się koloru węgla i trzymam go w dłoniach. Jest gorący, prawie parzy mi dłonie. Kobieta krzyczy na mnie i rzuca we mnie wiązanką przekleństw oraz obelg i uderza mnie w twarz, po czym każe mi iść i zanieść ten chleb świniom. Kiwam głową i kieruję się ku wyjściu. Staję na moment i przykładam dłoń do policzka, który pulsuje mi bólem. Kobieta podąża za mną, a ja modlę się, żeby odeszła. Staję przed wejściem, w miejscu, gdzie wciąż zakrywa mnie daszek. Czuję jak piecze mnie skóra, w miejscu, gdzie zdzieliła mnie matka. To bez znaczenia. Kątem oka szukam dziewczyny, z nadzieją, że nie odeszła za daleko. Odnajduję ją, gdy siedzi na ziemi, cała mokra, oparta o starą jabłoń. Czuję, że przenikliwie mi się przygląda. Jest cicha, mała, słaba i bezbronna, a ja pragnę ją chronić. Nagle w piekarni coś dzwoni, więc moja mama odchodzi, zostawiając mnie samego... z dziewczyną, która wygląda jakby za chwile miała umrzeć. Koncentruję wzrok na świniach, odrywam kawałek zwęglonej skórki i rzucam ją zwierzakom. Sekundę później ciskam jeden bochenek a za nim drugi , który z pluskiem ląduje w małej kałuży praktycznie przy stopach Katniss. Rzucam jedno szybkie spojrzenie w kierunku dziewczyny, która powoli wstaje i wręcz na kolanach czołga się do chleba, jakby to była jej ostatnia szansa na przeżycie. A pewnie jest.
Rozmyślam o niej przez całą noc i nie mogę odpędzić wyrzutów sumienia - nie wyszedłem do niej w deszczu i nie wręczyłem jej tego chleba do rąk.
Rankiem pod okiem formuje mi się siniak. Nie zwracam na to uwagi i jak zawsze idę do szkoły w towarzystwie kilku znajomych. Na każdej przerwie widzę ją... Nasze wzroki kilka razy się spotkają, ale szybko spuszczam głowę, lub udaję, że patrzę w drugą stronę, ale prawda jest taka, że z niecierpliwością wyczekuję momentów, gdy znów będę mógł spojrzeć jej w oczy. Nie wiem czy podejść do niej, zapytać się jak się czuje, jak z siostrą i mamą. Mam ochotę przeprosić ją za to, że nie znalazłem tyle odwagi, by wybiec do niej wcześniejszego dnia. Nie jestem na tyle pewny siebie, żeby jednak tego dokonać.
Pod koniec dnia w szkole patrzy w moją stronę, następnie wpatruje się w coś pod swoimi nogami. Schyla się i podnosi ten przedmiot. Nie jestem pewien, ale to chyba mniszek. Żółty mniszek, który oznacza zbliżającą się wiosnę.
Kilka dni później, gdy obserwuję ją z daleka, zauważam wiaderko, wypełnione po brzegi mniszkami, w jej zaciśniętej pieści. Drugą ręką trzymała siostrę, a ta przytulała do piersi jakąś starą książkę.
*
Przyciskam plecy do kamiennej ściany jednego z budynków w mieście. Przechylam się do przodu, oburącz trzymając się zimnej fasady i wychylam głowę, by móc widzieć dziewczynę, która ze zniszczonym plecakiem na grzbiecie, kieruje się w kierunku swojego domu. Wiem, że podąża właśnie tam, bo znam tę drogę na pamięć, a ona dzień spędza robiąc systematycznie te same rzeczy. Ze szkoły idzie do domu a z domu do lasu.Nogi same niosą mnie przed siebie, gdy umysł myśli tylko o niej. Zważywszy na to, że mam mało okazji na spotkanie jej, lubię się jej przyglądać. Niektórzy mogą pomyśleć, że niestosowne jest to, że patrzę na nią,gdy wraca ze szkoły, ale ja myślę, że nie jestem obłąkany. Jestem po prostu zakochany. Nie mam śmiałości z nią porozmawiać, więc zostaje mi tylko to.
Katniss znika mi z pola widzenia. Za zakrętem dostrzegam tylko końcówkę jasnego warkocza jej siostry - przed chwilą jeszcze patrzyła na mnie z ciekawością.
Ruszam przed siebie pędem.
Wchodzą do małego domku. Chowam się za drzewem, które rośnie z dziesięć metrów od budynku i przyciskam do niego policzek. Czuję szorstką i twardą teksturę pnia. Zaciskam szczękę i wstrzymuję powietrze. Oddycham dopiero wówczas, gdy moje ciało rozpaczliwie potrzebuje tlenu, przypominając mi o swoich potrzebach bytowych poprzez silne zawroty głowy i rwanie w płucach. Stoję jeszcze przez moment, ale kiedy zaczynają obłazić mnie mrówki, a na mojej skórze pojawiają się ciarki, chcę odejść - może zmieniła zdanie i dziś zostanie w domu zamiast wyruszyć na polowanie. Wtedy wychodzi moja ukochana i powoli idzie do ogrodzenia, które okrąża Dwunasty Dystrykt, odstraszając dzikie zwierzęta i... ludzi chcących wyjść poza granice Dystryktu. To jednak nie przeszkadza jej w przeciśnięciu się pod poluzowanym fragmencie. Kilka razy decydowałem się iść za nią, ale stojąc pod siatką, rezygnowałem i wracałem. Tym razem coś jednak tchnęło mnie, by iść dalej. Kto wie, może w końcu zdołam się do niej odezwać?
Szukam uszkodzonego fragmentu konstrukcji i kładę się na brzuchu. Już mam przesuwać się na drugą stronę, kiedy przypominam sobie, że siatka od czasu do czasu jest podłączona pod prąd. Rzadko, ale bywa. Nadstawiam ucha i przez moment nasłuchuje charakterystycznego brzęczenia ogrodzenia. Kiedy nic nie słyszę, biorę głęboki oddech i czołgam się na drugą stronę. Drut muska mnie w plecy, a ja zamieram, przygotowując się na porażenie prądem. Nie czuję nic, więc w duchu dziękuję, że nie ma w nim prądu, bo umarłbym na miejscu, usmażony.
Kiedy stoję na nogach, czuję dogłębny niepokój ale i ekstazę. To niebezpieczne miejsce. Nielegalne jest przedostawanie się do lasu, a tym bardziej polowanie, z którego utrzymuje się Katniss. Gdyby władze się dowiedziały, dziewczyna zostałaby wychłostana publicznie, albo gorzej. Nawet nie chcę myśleć co oznacza to "gorzej".
Biegnę do przodu, następując na każdą gałązkę i kopiąc każdy kamyk. Kiedy orientuję się, że przemieszczam się wyjątkowo głośno, staram się być uważniejszy, ale z marnym skutkiem. Myślę, że skradanie się nie byłoby moją mocną cechą. W oddali dostrzegam dziewczynę. W ręce trzyma łuk, a na plecach ma kołczan ze strzałami do kompletu. Stoi na palcach i sięga po królika, który bezwładnie zwisa jej nad głową z obwiązanym wokół szyi kawałkiem druta. Ściąga go i przywiązuje go sobie do pasa. Powoli schodzę na bok i usiłuję się być jak najbardziej niewidoczny. Katniss kilka razy odwraca się w moją stronę, gdy słyszy szelest, ale mnie nie zauważa. Nawet raz naciąga kamień na cięciwę łuku zamiast strzały i posyła go w moją stronę, celując w drzewo, za którym stoję.
Piękny jest las tą porą. Przyglądam się tej całej scenie. Promieniom słońca, które wydostają się zza liści i osiadają na pniach drzew. Tu zieleń jest wyjątkowa. Nie taka, jaką znałem. Cienie na drzewie również wyglądają tu inaczej, niż na starej jabłoni w moim ogródku. Kapitol, który widuję w telewizji nawet w połowie nie równa się majestatem z tym miejscem.
Dębieje, gdy słyszę donośny, męski głos.
- Hej, Kotna. Chyba się spóźniłaś.
- Wiem - odpowiada krótko, ale ma miękki głos.
- Wybaczam ci, bo sam się spóźniłem, ale mam usprawiedliwienie. Byłem wymienić wiewiórkę na bułkę - podaje jej pieczywo, a ja myślę, że musiał widzieć się z moim ojcem.
Dziewczyna się śmieje, a ja nie potrafię uwierzyć własnym uszom. To śmiech. Od czasu śmierci jej taty nie widziałem jej radosnej i uśmiechniętej, to chyba zdarza się jej tylko w lesie. Z nim...
Widziałem ich razem już kilka dobrych razy, gdy szli wymienić dziczyznę czy zebrane owoce i zioła na czarny rynek, który nazywamy Ćwiekiem. Zwykle jednak myślałem, że jest kimś z jej rodziny. Teraz dochodzi do mnie, że to ludzie ze Żłożyska po prostu są do siebie podobni.
Odchodzą w zupełnie innym kierunku. Idą w kompletnej ciszy, ale wydaje się, że nadal ze sobą rozmawiają mimo, że nie używają słów. Widocznie nie potrzebują ich, by wiedzieć o co chodzi drugiej osobie. Zazdroszczę mu takich relacji z Katniss.
Wracam do domu, po dłuższej chwili odczekania.
*
Wpatruję się w dziwaczną kobietę, która rozentuzjazmowana opowiada nam o powodzie dla którego tu jesteśmy. Wcale nie musi tego obwieszczać. I bez tego wiemy - strach uprzedza nas miesiąc wcześniej. To moje któreś z kolei dożynki. Z każdym rokiem boję się coraz bardziej, ponieważ w szklanej kuli przybywa karteczek ze starannie wypisanym "Peeta Mellark".
Patrzę przed siebie i widzę wysokiego chłopaka, który wygląda na dorosłego. Już mógłby mieć założoną rodzinę i nie brać udziału w Głodowych Igrzyskach. Ale jest tu i może trafić na rzeź, jak reszta dzieciaków. Jest to bardziej prawdopodobne, niż wylosowanie mnie, ponieważ sam utrzymuje matkę i rodzeństwo, więc zaciąga astragale. W rezultacie pula jego wpisów musi sięgać ponad czterdziestu.
Przychodzi czas na losowanie dziewczyny, ponieważ "damy mają pierwszeństwo". Na wysokich obcasach podchodzi do pierwszej kuli, zanurza w niej rękę i losuje karteczkę. Z niedorzecznym uśmiechem wraca na miejsce, żeby odczytać imię dziecka, które ma trafić na arenę, by umrzeć na oczach całego kraju. Kiedy słyszę imię i nazwisko dziewczynki, która została wylosowana, zamieram, chociaż nie jest to nikt, kogo bardzo dobrze znam.
- Primrose Everdeen! - krzyczy z entuzjazmem. Wszyscy wzdychają z niezadowolenia, nawet osoby, które od kilku lat zakładają się o to, kto wybierze się na Głodowe Igrzyska. Marszczę brwi i zaciskam szczękę. Patrzę jak chuda dziewczynka idzie ku scenie. Poprawia bluzkę na plecach. Cała się trzęsie. Nagle słyszę krzyki, długie i głośne, jakby osoba nie była pewna, czy ją słychać. Wyrywa się przed tłum i biegnie do siostry. Jej głos znam bardzo dobrze.
- Zgłaszam się na trybuta! - krzyczy, zagarniając dziecko za swoje plecy. Podbiega do nich chłopak i bierze jej siostrę na ręce, by całą rozhisteryzowaną zabrać jak najdalej. To ten sam chłopak, który stał przede mną. Widzę, że łączy go niesamowita więź z dziewczyną, w której zakochałem się lata temu. Na tę myśl czuję nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Serce obija mi się o żebra, gdy w końcu dochodzi do mnie, co zrobiła dziewczyna. To ona... Oczywiście, że nie pozwoli jej zginąć. Zgłosiła się za swoją siostrę, co łączy się z wyprawą na arenę. Wyprawa na arenę równa się śmierci... a później już nie będzie szans na usłyszenie jej śpiewu.
Kiedy w końcu stoi na scenie, zastanawiam się co teraz będzie. Przestaję zwracać uwagę na zduszony chaos, który panuje wokół mnie. Zagłębiam się w sobie i oddaję rozmyśleniom. Serce mi pęknie, kiedy będę musiał oglądać jej nieuniknioną śmierć na małym ekranie w moim domu. Albo i nie... wychodzi, że będę oglądał jej zmagania w tym samym miejscu.
Przybyszka z Kapitolu ściska w palcach małą karteczkę, przygląda się jej małą chwilę po czym czyta głośno i wyraźnie "Peeta Mellark". Wszyscy rozglądają się dookoła, szukają osoby, która w parze z Katniss pojedzie do Kapitolu. Otwieram usta, nie wiedząc co zrobić, mam ochotę na raz płakać, wymiotować i biec jak najdalej, ale ucieczka nie wchodzi tu w grę.
Wychodzę przed szereg i idę przed siebie. Mocno zaciskam szczękę i wspinam się po stromych schodach, prosto na scenę. Ukradkiem zerkam na dziewczynę w skromnej sukience i upiętych włosach. Wiem, że ona również mi się przygląda. Jestem śmiertelnie przerażony, wiem na pewno, że nie mam szans w Igrzyskach. Z pewnością odpadnę już w rzezi pod rogiem Obfitości. Jest jednak w tym jeden plus... Będę mógł się do niej zbliżyć, poznać ją lepiej, pierwszy raz w życiu w ogóle z nią porozmawiać, wcześniej nie miałem odwagi. Teraz, na kilka dni przed moją własną śmiercią, zrobię to z pewnością. Jeśli nie zważać na oczywiste zagrożenia, w sumie dobrze się stało, że jadę z nią do Kapitolu. Spróbuję uczynić wszystko, żeby pomóc jej w przetrwaniu. Chociaż tyle mogę zrobić, ja nie mam po co tu wracać. Przecież nikt mnie nie potrzebuję. Moja rodzina nie odczuje straty... Może rodzeństwo zapłacze nad moim grobem, a ojciec przez pewien czas mnie pożałuje, ale to tyle.
Nie mogę rozszyfrować wzroku, który posyła mi szarooka. Czy pamięta o dniu sprzed kilku lat?
➳➳➳
Cześć i czołem! Od razu chcę przeprosić, jeśli kogoś zawiodłam. Ja jakoś zawiodłam samą siebie.
W tym tygodniu zgniótł mnie teatr i nie miałam czasu na poprawianie epizodu, a zajmuje mi to serio dużo czasu,bo robię to od jednej niedzieli do drugiej niedzieli. W każdym razie wybaczcie.
Dedykuję ten rozdział Oli, która nakłoniła mnie do napisania tej sceny! Dziękuje x
Jeśli chodzi o dawanie pomysłów, przypominam, że powstałą odpowiednia do tego zakładka :)
Napisz mi, proszę, co uważasz o tym rozdziale. Każda opinia jest na wagę złota :)
Do kolejnej niedzieli!
Roksana.