niedziela, 12 kwietnia 2015

Codziennie zakochuję się w twoim ogniu. Raz za razem, w nieskończoność

     Peeta ciągnie mnie w stronę uścielonej żółtymi mniszkami łąki, gdzie na dużym kocu pod wierzbą leżą różnego rodzaju pokarmy. Od świeżego, jeszcze ciepłego chleba, przez koszyk chrupiących bułek,  kozi ser, ciasteczka ze zwinnie namalowanymi niebieskimi kwiatkami, po jabłka i inne owoce, których skórka lśni od światła poranka. Uśmiecham się do chłopaka i razem siadamy na kocu w miejscach, gdzie nie nie zostało położone żadne jedzenie.
     Jest ładne, ciepłe popołudnie. Słońce już zdążyło wypłynąć na horyzont i cieszy się swoją chwałą, ponieważ nieba nie zaśmiecają żadne nieproszone chmury. Promienie wyłaniają się się zza liści i gładzą nasze twarze niewidzialnymi, gorącymi dłońmi. Peeta ciągnie mnie i w rezultacie siadam między jego nogami, wtulając plecy w jego tors. Oplata mój brzuch rękami, szczelnie i ciasno. Przekrzywiam głowę i chowam policzek w zgięciu jego szyi. Czuję jak jego klatka piersiowa delikatnie unosi się i opada. Oddycha spokojnie. Oboje siedzimy w ciszy, jedząc.
     Sięgam po kromkę chleba, której skórka chrupie, ale środek jest rozkosznie miękki. Odrywam kawałek i wrzucam do otwartych ust Peety.
- Role się odwróciły i to teraz ja karmię cię chlebem - mówię, śmiejąc się pod nosem, a on obdarza mnie jednym uśmiechem, pełnym białych zębów i wrodzonego ciepła.
     Kiedy wszystko jest zjedzone, wyciągamy się na pustym kocu, gładząc napełnione brzuchy. Kładę głowę na udzie chłopaka i rozmawiamy. Przypomina mi się dzień, gdy przed naszymi drugimi Igrzyskami spędziliśmy cały dzień na dachu budynku szkoleniowego.  Teraz czuję się podobnie... z tą różnicą, że mam świadomość pełnego bezpieczeństwa. W szczególności w ramionach Peety.
- Zaśpiewaj - nagle słyszę głos chłopaka, który przerywa ciszę. Podnoszę głowę patrzę na niego z podniesionymi brwiami. - Chcę coś sprawdzić - prostuje.
    W sumie dlaczego nie? Siadam, opierając się o pień drzewa. Patrzę na chłopaka, który wciąż leży z rękami za głową. Szukam w głowie jakiejś spokojnej, ale wesołej piosenki. Od razu na myśl przychodzi mi jedna z tych, które śpiewałam razem z tatą. Minęło tyle lat, a ja nadal dokładnie pamiętam każde jedno słowo. Wydaję z siebie pierwsze dźwięki. Zamyka oczy, a na jego ustach pojawia się cień uśmiechu.
     Kiedy kończę, Peeta uważnie mi się przygląda. Spuszczam wzrok i wbijam go w dłonie.
- Tak, jak myślałem- zaczyna rozmarzony. - Ptaki wciąż to robią.
- Co robią?
- Milczą, gdy śpiewasz. Wiesz, za pierwszym razem kiedy słuchałem jak śpiewasz, ptaki zamilkły. Wtedy się w tobie zakochałem.
     Czuję ucisk w brzuchu, jakby wybuchła w nim bomba. To przyjemne uczucie. Czuję falę napływającego szczęścia, chociaż znam tę historię.
- Teraz siedzisz przede mną, śpiewając. Nie widzę w tobie większej różnicy, wciąż jesteś taka sama, urocza, uparta, piękna, z tym  samym charakterem. Różnica jest taka, że teraz i ty mnie kochasz. Wtedy to było tylko moim pragnieniem.
      Moje policzki natychmiast stają się koloru dojrzałego pomidora. Kiwam głową, żeby pokazać mu, że się z nim zgadzam. Chłopak wstaje i podaje mi mocną dłoń, żebym i ja stanęła. Robię to ochoczo. Nasze stopy są ukryte pośród żółtych kwiatków, które przypominają mi o niesłabnącej nadziei. Trzymamy się za ręce, patrząc sobie głęboko w oczy i pięknie milcząc. Czuję, że jego dłonie zaczynają się pocić. Nie zwracam na to uwagi. Oddycha przez rozchylone usta, a ja przypatruję się jego ustom, a następnie oczom, policzkom, czole... nigdy nie zapomina się twarzy osoby, która była Twoją ostatnią nadzieją.
     Nagle zniża się. Klęczy na jednym kolanie. Puszcza moje dłonie i szuka czegoś w spodniach. Przyglądam mu się uważnie. Ręce zaczynają mi się strząść, a mózg daje sygnał. Serce podpowiada mi co się dzieje, ale wydaje mi się to szalenie nierealne, chociaż nie powinnam mieć takiego wrażenia.
     Otwiera przede mną pudełeczko. Czerwone. Samo opakowanie już zapiera mi dech w piersiach.
W środku dostrzegam pierścionek z zielonym brylancikiem. Śmieję się cicho, nie wiedząc co robić. Chwytam jego wolną dłoń, bo chcę go czuć, a z drugiej strony mam zawroty głowy.
- Katniss... - zaczyna jakby niepewnie. Oblizuje wargi i mówi. - Już raz to robiłem. Na wizji, przed całym krajem. Powinienem być szczęśliwy, bo wtedy powiedziałaś "tak", ale było zupełnie inaczej. Kiedy wpadłaś na pomysł ślubu, bo jak stwierdziłaś - i tak do tego dojdzie - wyszedłem do swojego przedziału. Płakałem godzinę, myśląc, że to wszystko jest niesprawiedliwe. Z jednej strony nie chodziło o mnie. Chodziło o ciebie. Z jakiej racji miałaś wychodzić za kogoś, kogo nawet nie kochasz? To specjalny dzień, który powinnaś przeżyć z ukochanym. Z drugiej strony chodziło o mnie. Marzyłem o tym, a marzenia są najważniejszym, co człowiek ma - kim żebyśmy byli bez marzeń? Chyba głupcami, błąkającymi się po tym świecie bez konkretnego celu, dążącymi jedynie do samounicestwienia.  Ile mieliśmy lat? Siedemnaście? Co ja mogę powiedzieć o prawdziwej miłości, skoro tak mało żyje na tym świecie?
      Chcę mu przerwać, ale kładzie mi palec na ustach i kontynuuje
- Oh, marzyłem o tym, jak o niczym innym, ale nie w tych okolicznościach. Nie z przymusu! Na szczęście do niego nie doszło, bo teraz, kiedy wszystko już ma być dobrze i mamy czas dla siebie, żeby się lepiej poznać, chociaż i tak mam wrażenie, że znasz mnie jak nikogo innego, a ty nigdy nie byłaś mi bliższa... - bierze wdech. - Katniss, wyjdź za mnie. Chcę czuć się jak ktoś wartościowy, mając taką żonę, jak ty. Po tych wszystkich okropnościach, które przeżyliśmy razem, może być dobrze. Wyjdziesz za mnie?
      Patrzę na niego z rozchylonymi wargami i nie potrafię wykrztusić nawet słowa. Kiwam tylko nieznacznie głową. Zamykam oczy, a gdy je otwieram widzę mniszka w wyciągniętej dłoni Peety.           Zaczynam płakać i zaczynam się też śmiać. Robię obydwie te czynności na raz i czuję się jak obłąkana. Peeta patrzy na mnie bez uśmiechu. Padam na kolana, żeby być z nim na jednym poziomie i przytulam się do niego. Teraz tylko płaczę. To łzy szczęścia, które nietrudno rozpoznać, bo płyną po uśmiechniętej twarzy i nie wywołują spazmów.
- Tak - mówię, kiedy w końcu się uspokajam. Chłopak wpija się w moje usta i razem upadamy na ziemię. Śmiejemy się i turlamy po trawie jak dzieci. W tym momencie odzywają się Kosogłosy, które zaczynają śpiewać piosenkę.
- Mogę panią prosić? - Wstaje i otrzepuje spodnie. Kiedy stoimy razem, wsuwa mi na palec pierścionek. Uśmiecham się pod nosem i wtulam w chłopaka. Ujmuje moją rękę. Obejmuje mnie w pasie, a ja kładę dłoń, a następnie głowę na jego klatce piersiowej. Wciskam policzek w jego szyję i muskam ją dwa razy. Poruszamy się delikatnie w rytm odgłosów ptaków. Naprzemiennie się całujemy i śmiejemy w głos. Nagle kosogłosy przerywają swoją ptasią pieśń, a my tańczymy bez żadnej muzyki. Jesteśmy bardzo blisko siebie, ocieram się biodrami o jego nogi. Czuję jego ciepły oddech na policzku.
- Codziennie zakochuję się w twoim ogniu. Raz za razem, w nieskończoność.
     Opieram twarz o jego obojczyk i ściskając ramię, zamykam oczy. Przestępujemy z nogi na nogę w doskonałej harmonii oboje jesteśmy ze sobą tak zgrani. Nagle Peeta ciągnie mnie w bok, obracam się wokół własnej osi i ląduje w jego ramionach. Patrzę przed siebie i widzę łąkę, chłopak tuli się do moich pleców. Kładzie brodę na czubku mojej głowy. Rękami owija mój tors, przytrzymując moje przedramiona przy moim brzuchu. Kołyszemy się powoli, wsłuchując w bicie własnych serc.


     Ślamazarnie otwieram oczy. Na policzku czuję miętowy oddech chłopaka. Leżę na jego klatce piersiowej, która powoli wznosi się i opada. Odwraca głowę i całuje mnie w usta. Widzę, że słońce nadal jest na niebie. Moją skórę rozgrzewają gorące promienie. W tym sielankowym nastroju zaczynam rozmowę.
     Peeta bierze na tapet dziecko, o które od jakiegoś czasu mnie prosi. Dla mnie to temat tabu. Milczę, miętoląc skrawek jego koszulki i skubiąc ostatni kawałek chleba.
- Wiesz, że bardzo go pragnę - mówi, gładząc mój policzek. - Katniss! - nagle podnosi się.
     Opierając się o jego udo, siadam i patrzę na chłopaka, którego twarz skrywa wiele sprzecznych emocji. - Wiesz, że do tego i tak dojdzie, właśnie zgodziłaś się za mnie wyjść. Chcę tego dziecka!
Kiwam głową, szczelnie zaciskając wargi. - Zawsze mówiłam, że nie chcę mieć dziecka i nikt ani nic tego nie zmieni! Nie rozumiem, dlaczego w takim dniu znów zaczynasz ten temat. Po to, żeby wyprowadzić mnie z równowagi i ponownie się pokłócić?
     Przewraca oczami i głośno wzdycha. Łapie mnie za nadgarstek i przyciąga mnie do siebie. Wyrywam mu się, a on mnie nie trzyma, patrzy tylko na mnie, z zaciśniętymi wargami. Masuję przegub i ze wściekłością przyglądam się chłopakowi. Czuję, że moje oczy zachodzą łzami, ale nie chcę pozwolić im wypłynąć na światło dzienne. Nie teraz. Patrzy się na mnie gniewnie. Rzadko widzę, że jest zły. I to zły na mnie. Czasem nie wiem kiedy jest prawdziwym sobą.
- Nie nacierpiałem się zbyt wiele, żeby móc mieć w życiu chociaż jedną rzecz, dla której warto żyć? Chociaż raz mieć to, o czym marzę? - mówi głośno i wręcz brutalnie, ale szybko zmienia ton głosu, gdy widzi wyraz mojej twarzy. - Katniss...
Ale nie daję mu dokończyć, ponieważ wstaję, zrzucając z siebie jego dłoń, która grzmoci o ziemię. Patrzę na niego ostro i w głowie szukam odpowiednich słów, ale nie muszę się zbyt długo zastanawiać, ponieważ głos wychodzi ze mnie niemalże od razu, a kiedy wyrzucam to z siebie, zaczynam płakać. Ale czuję się lepiej, chociaż przepełnia mnie ból.
- Jak możesz chcieć dziecka, skoro nie ma cię ciągle w domu? Dziecko musi mieć ojca! Musi się z nim wychowywać, a możliwe, że nie będzie pamiętało twojej twarzy, głosu, śmiechu... Peeta! Ja sama zapominam jak wygląda chłopiec, który niegdyś podarował mi chleb, maleńkie dziecko tym bardziej nie będzie pamiętało Twojej twarzy.
    Widzę, że Peeta poczuł się urażony. Wygląda jakby bił się z rożnymi emocjami - ze wściekłością, żalem, smutkiem, rozczarowaniem, a ja przez chwilę boję się, że wybuchnie w środku lasu. Nic nie mówi, a ta cisza wbija się w moje serce jak tysiąc ostrych sztyletów. Oddycham głęboko, z szeroko otwartymi oczami i rozwartymi wargami. Przymyka powieki, zaciska szczękę i już wiem, że nie będzie kolorowo.
     Ale w zasadzie mam rację. Kilka miesięcy przesiedział w piekarni, którą wybudował po tym, jak nareszcie wróciliśmy do świata żywych, mając chęci na normalne życie. Racja, zawsze tam chodził, bo zarabia na nas, ale przez ostatni czas bywał tam od wczesnego ranka do późnego wieczora, a nawet nocy. Wstawałam, a go nie było. Zasypiałam z ręką na pustym miejscu, przytulona do koszulki przesiąkniętej jego zapachem. Czasem zostawał tam przez całą noc, a ja czułam się zbyt samotna, by odpłynąć w krainę Morfeusza. Dzisiaj pierwszy raz od dłuższego czasu spędzamy ze sobą dzień.
     Chłopak wstaje szybko, niczym dźwięk i podchodzi do mnie. Gniewnie zaciska palce na moich ramionach, aż uginają się pode mną kolana. Podnosi rękę, ale od razu ją opuszcza z rezygnacją. Oddech ugrzązł mi w gardle. Zastanawiam się czy miał ochotę mnie uderzyć, czy pogłaskać po twarzy. Kroczy do pnia drzewa i uderza je z pięści. Jego dłoń zalewa czerwona ciecz. Przejeżdża ręką po twarzy, zostawiając na niej kilka smug z własnej krwi. Stoję, wpatrując się w jego rozwścieczoną i urażona twarz i mogę się założyć, że w jednaj sekundzie staję się blada.
     Żyłka na jego twarzy zdaje się pulsować tak mocno, jakby miała za chwile pęknąć. Zagryza wargę, a z jego oczu wypływa woda. Na widok łez na jego twarzy mam ochotę podejść do niego, przytulić i obiecać, że będzie lepiej, ale za to odwracam się na pięcie, przepełniona wyrzutami sumienia i odchodzę.
     Przez chwilę biegnę, ale nie słysząc jego kroków, zwalniam i włóczę się po lesie. Co jakiś czas zatrzymuję się, żeby popatrzeć na drzewa - na ich korony, na liście, które kołyszą się, popychane przez delikatny wiatr, który i ja czuję na policzkach. Tyle, że ja nie jestem tak lekka i bezbronna, by odlecieć przez wiatr. Jestem silna. Tylko dlaczego myśl o dziecku, wpędza mnie w tak bezwładny stan? - stan zupełnej bezradności, przerażenia i smutku?
    Pogrążona we własnym smutku i innych pogmatwanych uczuciach, nawet nie orientuję się kiedy marszruta kieruje mnie na dawne miejsce spotkań, gdzie miałam zwyczaj umawiać się z przyjacielem. Siadam na skalnej półce i przyglądam się księżycowi, który wspina się na ugwieżdżone niebo - wysoko nad lasem. Do mojej głowy pukają kolejne myśli i nowe uczucia. Gale... Tęsknię za nim. Widuję go jedynie na ekranie telewizora, który włączam raz na czas. Ciekawe jak się miewa. Czy tęskni za mną? Czy czasem o mnie myśli? A może już dawno wymazał mnie z pamięci i znalazł inną ukochaną osobę do towarzystwa. W końcu wybrałam Peetę... Nie powinnam o tym myśleć. Na pewno nie teraz, gdy przyjęłam zaręczyny.
    Po kilku godzinach wracam do domu, ale jak się okazuje, Peety wciąż nie ma. Pewnie jest w piekarni.
    Siadam na kanapie i ściągam pierścionek, który dostałam od chłopaka. "Chcę czuć się jak ktoś wartościowy, mając taką żonę, jak ty. Po tych wszystkich okropnościach, które przeżyliśmy razem, może być dobrze". Zamykam oczy i zastanawiam się czy rzeczywiście może być lepiej. Marszczę brwi i przyglądam się ofiarowanemu prezentowi. Dostrzegam małe, wygrawerowane na srebrze "Prawda" i oczy ponownie zachodzą mi łzami. Czuję się źle z powodu słów, które mu powiedziałam, chociaż w głębi duszy myślę, że miałam słuszność. Tyle, że nie chcę, żeby to była prawda...
    Drzwi domu otwierają się i po kilku sekundach zamykają z trzaskiem. Do moich nozdrzy dochodzi odór trunku i wymiocin. Zrywam się z miejsca i ruszam ku osobie, która z hukiem zwala na ziemie swoje ociężałe przez alkohol ciało. Czuję złość, dochodząc do wniosku, że to Peeta. Kucam przy nim, ale jest na tyle nieprzytomny, że nie zauważa mojej obecności. Ciągnę go za rękę, ale nawet drgnie. Próbuję podnieść go jeszcze kilka razy, ale na marne. Z frustracji i wściekłości uderzam go w klatkę piersiową - raz za razem. Kucam i opieram czoło o dłoń, zastanawiając się co zrobić.
    Szturcham go, a ten otwiera oczy, ale wzrok ma nieprzytomny, jakby wyssano z niego duszę i pozostawiono nic niewarta skorupę.
- Peeta, wstań - proszę go. Przez chwile leży, ale po jakimś czasie proszenia i szturchania, wstaje. Nieudolnie go podtrzymuję i prowadzę do sypialni. Kilka razy potykamy się, ale nie upadamy. Czuję się, jakbym prowadziła martwe ciało, pozbawione człowieka.
     Kładę go na łóżku i rozbieram do matek. Chcę na niego krzyczeć, ale pamiętam, że pijany człowiek nie utrzymuje kontaktu ze światem - żyje w swoim własnym. A tak przynajmniej często zachowywał się Haymitch. Mokrą ścierką ocieram jego twarz, brudną od wymiocin i innych nieokreślonych substancji oraz ziemi. Prawdopodobnie wywrócił się gdzieś w drodze do domu.                Przykrywam go kołdrą, a ten natychmiastowo odpływa. Rezygnuję ze spania z nim. Biorę koc z szafki i kieruję się na dół. Postanawiam spać na kanapie. Nie mam zamiaru przyjmować jego pijackich czułości i wdychać smrodu. Nie potrafię zasnąć przez długie godziny.

     Otwieram oczy i widzę, że ściany się poruszają. Przez chwilę nie rozumiem co się dzieje, ale po sekundzie czuję ciepło ramion Peety. Mimowolnie wtulam policzek głębiej w jego szyję. Wygląda już prawie normalnie, chociaż ma zmęczoną twarz. Szybko zamykam oczy i udaję, że nadal śpię.
     Czuję miękki, ale zimny materiał pod ciałem i wiem, że leżę na łóżku. Przykrywa mnie, całuje w czoło i wychodzi z pokoju. Myślę, że jeszcze wróci, ale po godzinie wciąż leżę sama. Wpatruję się w krajobraz za oknem i widzę, że słońce powoli wschodzi. Zagarniam kołdrę i przytulam się do niej, jakbym przytulała się do Peety. Rządzą mną tak skrajne i sprzeczne uczucia, że zaczynam płakać. I chociaż z tym walczę, szlocham w głos.
     Rano wstaję z bólem głowy, czerwoną twarzą i podkrążonymi, popuchniętymi oczami. Wchodzę do łazienki i mam ochotę krzyczeć, widząc własne odbicie w lustrze. Związuję włosy i wchodzę pod prysznic, bo nie mam ochoty na długą kąpiel. Relaksuję się nieco i rozluźniam, czując ciepłą wodę na ciele. Małe kropelki wody muskają mnie, niczym usta Peety. Odganiam każdą przybywającą myśl na temat chłopaka i pozwalam im przepływać gładko, niczym chmurom, nie dając szansy zagnieździć się w moim umyśle na dłużej, niż choćby kilka sekund. Wychodzę znad natrysku i wycieram się miękkim ręcznikiem. Ubieram się szybko i z mokrymi włosami schodzę na dół. Szerokim łukiem omijam kuchnię, w której zapewne zastałabym Peetę.
     Z szafki w przedpokoju wyciągam łuk i strzały oraz zniszczoną od starości myśliwską torbę. Wychodzę z domu bez słowa i kieruję się do lasu, chcąc przemyśleć kilka spraw. Czołgam się pod poluzowaną częścią ogrodzenia i jestem w lesie, w miejscu, który traktuję jak dom.
     Dotykam pnia drzewa, wciągam świeże powietrze nosem i dochodzę do wniosku, że nie ma to jak wyprawa w te okolice, żeby przypomnieć sobie, gdzie się wychowałam. Widok nieba przysłoniętego koronami drzew napawa mnie wspomnieniami i aż jest mi lżej na sercu, gdy kładę się na mokrej trawie i wpatruję się w to niebo, wspominając czasy, gdy robiłam tak z tatą.
     W drodze powrotnej do domu, zabijam królika i dwie wiewiórki. Nie mam ochoty na dłuższe polowanie.
     Wchodzę do kuchni ze spuszczoną głową i za wszelką cenę unikam wzroku chłopaka. Krzywię się, słysząc jego głośny oddech, który odbija się od ścian, tak jest cicho! Kładę zwierzynę na stole. Sięgam po ciepłą bułkę, która wraz z innymi leży w koszyku na blacie kuchennym. Chcę jeść, ale mam zaciśnięte gardło i z trudem wgryzam się w pieczywo.
- Katniss - słyszę głos chłopaka. Odważam się na niego spojrzeć. Nie wygląda lepiej niż ja i założę się, że w głowie mu łupie od nadmiaru alkoholu. Patrze tylko na niego i nic nie mówię. Chociaż stoję z trzy metry od niego, widzę w jego oczach smutek i żal. Zagryzam wargę i zaczynam liczyć do dziesięciu. Chyba wczoraj powiedziałam o kilka słów za dużo.
- Słuchaj - wstaje i idzie do mnie, ale ja instynktownie cofam się o kilka kroków. Chłopak staje w miejscu, podnosząc dłonie ponad głowę w poddańczym geście. - Wiesz, że to, co wczoraj powiedziałem po prostu źle zabrzmiało. Nie o to mi chodziło.
- Bardzo źle to zabrzmiało. To było jak policzek.
-Też nie powiedziałaś mi samych miłych rzeczy - mówi, spuszczając głowę. Idę w jego ślady i przez kilka minut stoimy w ciszy. Czuję jak jedna łza wydostaje się na zewnątrz i powoli płynie po moim policzku aż spada na ziemię. Nie ocieram jej, w zasadzie nie ruszam się w cale. Na chwilę nawet przestaję oddychać, ale kiedy orientuję się, że za długo wstrzymuję powietrze w płucach, zachłannie wdycham tlen. Zaczynam bawić się obrączką. Zsuwam ją i wsuwam na palec, a kiedy Peeta to zauważa, robi się bledszy i podchodzi do mnie, jakby bał się, że rzucę mu pierścionkiem w pierś. Ale bynajmniej! Nie mam zamiaru tego zrobić. Ujmuje moje dłonie i przyciąga do swojego ciała. Powinnam być na niego zła, ale kiedy czuję jego ciepło, natychmiastowo wtulam się w jego klatkę piersiowa. Cicho płaczę.
- Jesteś moim spełnionym marzeniem. Dla Ciebie żyję - mówi i całuje mnie. Ale nie robi tego jak zawsze, bez problemu potrafię wyczuć i dostrzec sztywny ton tego gestu. Wciąż jest zraniony.
- Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku - mówi, uśmiechając się delikatnie.
- Więc dlaczego całowałeś mnie z otwartymi oczami?
      Ściąga brwi, a kiedy to robi, tworzy mu się mała zmarszczka na nosie. Patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, którego przekazu nie potrafię rozszyfrować. Owijam rekami swoje ramiona i przenoszę ciężar na jedną nogę. Jego oczy przepełnione są wyrzutami i przeźroczystą cieczą, która po chwili spływa mu po policzkach.
- Wiesz dlaczego ostatnio pracowałem tak długo? - pyta, kciukiem wycierając mi łzy z twarzy. Kiwam przecząco głową.
- Chciałem nazbierać na pierścionek zaręczynowy dla ciebie.
    Czuję się okropnie. Tak, jakbym zabiła jeszcze jedną osobę lub okaleczyłam jej duszę. Głęboko i nieodwracalnie.
- Peeta - zaczynam zduszonym głosem. - Przepraszam... Nie powinnam mówić takich rzeczy.
- To nic, Katniss. Po prostu zapomnijmy o tym felernym zdarzeniu.
     Skinieniem głowy zgadzam się, chociaż czuję, że będę miała wyrzuty sama do siebie.


 ➳➳➳

Witajcie! 
   Od razu chcę Wam bardzo podziękować, że wciąż jesteście ze mną i czytacie tego bloga. Wszystkie komentarze wzruszają mnie do łez! (uwielbiam je czytać, dlatego wciąż zachęcam do wyrażania opinii pod tą notką)
   Kochani, mam wrażenie, że ten epizod jest szalenie romantyczny i możecie mieć do mnie o to pretensje, ale co ja poradzę, że taka już jestem? - w opór romantyczna. Ten blog taki niestety będzie. Chcę dać Katniss i Peecie trochę szczęścia i miłości po tym wszystkim, co przeszli. Chyba zasługują? :) 
Jak zapewne zauwazyliście, po lewej stronie pojawiła się zakładka, w której możecie pisać mi swoje pomysły na epizody i / lub dodawać linki do swoich opowiadań!
  Do następnej niedzieli, niech los zawsze Wam sprzyja, 
Roksana :)