niedziela, 5 kwietnia 2015

Mój mózg jest nastawiony na kontemplacje mojej dotychczasowej egzystencji i jutrzejszego bytu

     Przebiegam przez zieloną łąkę, którą spowija biała, gęsta mgła. To nie jest przerażający widok, to sielanka, która uspokaja mnie, chociaż nie wiem gdzie jestem. W innych okolicznościach zapewne byłabym chociaż nieco zaniepokojona, ale w tym momencie tak nie jest.
     Skaczę, a liście drzew smagają mnie po twarzy. Nie czuję bólu, to przyjemny, łaskoczący dotyk. Patrzę pod nogi i widzę, że nie biegnę po ziemi tylko po gałęziach drzew - nawet tak cienkich, że już dawno powinny się złamać. Ale się nie łamią.
     Dostrzegam drobną sylwetkę, która stoi na witce kilka metrów dalej. Wygląda na tak wolną, swobodną i lekką, że mam wrażenie, jakby miała za chwile odlecieć. Otwiera usta i śpiewa. Najpierw dociera do mnie czyta melodia, a następnie słowa. Śpiewem rozmawia z ptakami, które dopiero co przycupnęły na witkach, a one ją rozumieją i odpowiadają ptasimi ćwierkami.  Poznaję ten melodyjny głos, więc w moim brzuchu wybucha bomba emocji. Serce obija się o żebra. Biegnę szybciej, chcąc ją dogonić, skaczę pomiędzy koronami i już prawie jestem obok niej, aż nagle dziewczynka skacze, lądując na trawie cała i zdrowa. Chwyta w ramiona podobnej postury blondynkę, przykłada policzek do jej twarzy i śmieje się do rozpuku. Postanawiam pójść w jej ślady i po chwili stoję na ziemi, kilka kroków od dzieci, które śmieją się i dokazują. Wyglądają, jakby były najlepszymi przyjaciółkami, znającymi się od zawsze. Napełnia mnie ogromne szczęście, widząc tę scenkę. Podchodzę do nich i kucam, łapiąc je obydwie za dłonie. Ściskam ich dłonie, czując każdą kosteczkę. Do oczu cisną mi się łzy. Promienie słoneczne przyjemnie głaszczą i grzeją mnie w plecy.      Gdzieś w tle rozpościera się piękna i majestatyczna tęcza, która ozdabia krajobraz kolorowym ramieniem. Wygląda jakby dotykała czubka góry i ciągnęła się przed siebie bez konkretnego celu. Biegnie daleko i swobodnie. Potężnie ale i delikatnie za razem, co wyklucza się z logicznego punktu widzenia, ale w rzeczywistości ma prawo bytu. Chciałabym dotknąć tego zjawiska, poczuć jego wątpliwą teksturę i przyjrzeć się z bliska jego różnorodnym, nasyconym  kolorom.
Przyglądam się skórze mojej siostry, która wygląda na jedwabiście gładką. Skórze, która nigdy nie miała do czynienia z ogniem. Skórze, która nie przejawia cierpienia palonego mięsa. Siadam i ciągnę je za sobą, więc leżymy na miękkiej ziemi pod wierzbą.
     Przygarniam je do siebie i rozkoszuję się ich chwilową obecnością.
     Są identyczne, ale różne.
- Tu jest bardzo pięknie, Katniss - odzywa się w końcu Rue, po krótkiej przerwie, jakby czytała mi w myślach.
- Kosogłosy chętnie śpiewają z nami, mamy tyle jedzenia, ile chcemy. Nie ma Igrzysk Głodowych i jesteśmy bezpieczne! - wskazuje ręką na niebo - nieskazitelnie czyste i niebieskie, którego nie niszczy żadna skaza. Patrzę na jej brzuch i nie dostrzegam w nim żadnej rany. Żadnej krwi. Żadnej broni. - Tu jest nam bardzo dobrze - dodaje Prim,  kładąc policzek na ręce towarzyszki.
     Zastanawiam się czy znajdzie się tu miejsce na mój mały domek z ogródkiem. Mogę przyprowadzić tu męża, żebyśmy mogli żyć w tak sielankowym i pięknym miejscu. Peecie by się tu podobało, myślę. Znalazłby tu wiele natchnienia - mógłby malować tysiące obrazów, inspieoranych tutejszym pięknem.
     Tylko jak ja się tu znalazłam?
     Nagle Rue uśmiecha się szyderczo.
-Wiedziałam! Wiedziałam, że go kochasz!
     Wraca do siadu i wbija oczy we mnie z udawanym wyrzutem. Wytyka język. Śmieję się w głos, wycierając z twarzy potok łez. - Bardzo go kocham.
- Pamiętam, że często ciągnęłam cię do witryny piekarni, żeby pooglądać pięknie ozdobione ciasta, torty i ciasteczka. Tak na prawdę miałam cichy układ z Peetą. Przyprowadzałam cię tam, żeby mógł na ciebie patrzeć. Chociaż przez te kilka sekund - wyznaje, a ja wpatruję się w nią z szeroko otwartymi oczami, ale na moją twarz wkrada się się cień uśmiechu, wspominając tamte lata. Rzeczywiście bywałyśmy częstymi gośćmi pod budynkiem piekarnią w mieście, ale zawsze myślałam, że moja siostra najzwyczajniej w świecie lubiła napawać oczy tym pięknem.
     "Kocham cię" mówią obydwie i kierują się w inną stronę, żeby odejść w kierunku jeziora. Nie odwracają się, żeby spojrzeć chociaż ostatni raz na moja zszokowaną twarz. Biegnę za nimi, bo dostrzegam koszulę wystającą zza spódniczki siostry, ale kiedy chcę krzyczeć "schowaj ogonek, kaczuszko", rozpływają się. Zanim znikną na dobre, zauważam parę białych, nieskazitelnych i miękkich skrzydeł, które swobodnie wyrastają z pleców dziewczynek.
    Marszczę brwi i idę przed siebie. Nadstawiam ucha i podążam w kierunku, skąd dochodzi bicie dzwonów i muzyka grana na skrzypcach oraz harfach. Ciekawość mnie zżera, więc w rezultacie biegnę tak szybko, jakbym strasznie się gdzieś śpieszyła.
     Dotykam gładkiego materiału kremowej sukni, która w magiczny sposób znalazła się na mnie. Jest długa aż do ziemi i ciągnie się za mną kilka metrów. Przeźroczyste kryształki ozdabiają górę kreacji. Rozpoznaję hafty i ściegi. To jak niezmienny podpis artysty.
   Cinna obejmuje mnie i całuje w czoło.
- Dobrze, że na ciebie stawiałem, dziewczyno, która igrasz z ogniem. Dzięki tobie niczyja śmierć nie poszła na marne.
     Patrzę w jego oczy. Na powiekach ma namalowane złote kreski, które rozświetlają jego spojrzenie milionami świetlików. Zawsze uważałam, że mu pasują. Posyłam mu skromny uśmiech, a on odgarnia zabłąkany kosmyk włosów za moje ucho.  - Co to jest? - pytam, odchodząc od tematu, ponieważ ten biały twór nie chce opuścić mojego umysłu. Wskazuję na mgłę.           
- Chmury - odpowiada, jakby to było najoczywistszą rzeczą na całym świecie. - Chciałbym cię w nie ubrać, ale nie zdołam połączyć ich z ogniem - dodaje i śmieje się pod nosem.
 Chcę się do niego przytulić, ale znika, nim zdążę to zrobić, więc obejmuję jedynie czyste powietrze.
     Na podwyższeniu stoi młoda para w oprawie z  kwiatów.  Są piękni, ubrani na biało. Światło bijące od tej dwójki, dostaje się wgłąb mojej duszy i serca. Czuję ciepło, kiedy rozpoznając ich. Clove i Cato. Trzymają się za ręce, patrząc sobie w oczy. Cieszą się jak szaleńcy, ale do twarzy im w szczęściu. Dziewczyna ma bardzo piękną suknię, która jednoznacznie kojarzy mi się z byłym stylistą. Ozdobiona jest małymi, srebrnymi kamieniami, które tworzą na gorsecie swoisty wzór. W upiętych ciemnych włosach, wsunięte ma stokrotki, a twarz błyszczy jej od białego uśmiechu. Mężczyzna, udzielający im ślubu, pozwala chłopakowi pocałować pannę młodą. Przyciskam pięści do kości policzkowych , na których czuję ciepłą ciecz. Cieszę się, wiedząc, że tutaj mają spokojne życie. Oboje umarli straszliwą śmiercią, nie mając szansy na odrobinę spokoju, więc jestem zadowolona, że mogą być ze sobą, poznawać się i napawać swoim towarzystwem, nie zastanawiając się przy okazji kogo trzeba zabić, żeby samemu nie pożegnać się z przykrym życiem. Gromada ludzi biegnie do nich. Rozpoznaję w tłumie martwych mieszkańców wszystkich Dystryktów, ludzi ze szpitala w ósemce i wszystkich trybutów, których miałam okazję poznać. Mags biegnie o własnych siłach i zarzuca im na ramiona sznur z wodnych kwiatów. Macha do mnie i posyła bezzębny uśmiech, pełen zrozumienia. W jej twarzy nie wyczuwam ani cienia nienawiści czy pogardy. Natomiast mogę dostrzec w niej ulgę i szczęście. Na dodatek mówi! Mówi, słyszę to dobrze. Wita się ze mną i pozdrawia.
     Widocznie tu jest jej dobrze. W miejscu, gdzie podeszły wiek nie wiąże się z chorobami. W miejscu, w którym w niepamięć idą niedogodności ziemskiego życia.
     Chcę pójść do nich i pogratulować, a przy okazji przeprosić, że to ja przeżyłam, a nie któreś z nich, ale czyjaś ręka ląduje na moim ramieniu. Raptownie odwracam się, ale nie czuję strachu. W takim miejscu nie sposób być przerażonym.
- Chcesz kostkę cukru, Katniss?
     Wybucham płaczem i śmieję się na raz, nie pojmując tej pogmatwanej sytuacji, kiedy widzę rozpromienioną twarz Finnicka.  Rzucam się w objęcia chłopaka, który od razu przyciska wargi do mojego czoła. Szczelnie owija moje ciało silnymi, opalonymi ramionami, a ja rozpływam się w jego rękach.
- Twoje dziecko... - zaczynam, ale przerywa mi.
- Patrzę na nie z góry i nie posiadam się z radości, że stworzyłem coś tak wspaniałego. Pilnuj, proszę mojego chłopca i Annie. Powiedz im, że ich kocham i nie odszedłem bez sensu. To wszystko dla dobra sprawy - prosi. - Tu wcale nie jest tak źle. Mogę łowić ryby całymi dniami, zajadać się cukrem...
     Kiwam głową, wtulając policzek w jego szyję, ale obawiam się, że nie zrozumiał mojej odpowiedzi, więc odrywam się od niego, ale kiedy patrzę na twarz osoby, która mnie obejmuję, widzę niebieskie oczy Boggsa. Ukradkiem spoglądam w dół. Ma obydwie sprawne nogi, więc oddycham z ulgą.
- Dobrze sobie poradziłaś, Kosogłosie. Wierzyłem, że jesteś dobrym przywódcą. Nie zawiodłaś mnie.
- Dziękuję - odpowiadam, ale sama ledwo słyszę swój głos, który ugrzązł mi w gardle. Uśmiecha się do mnie szeroko. Głaszcze mnie po włosach i wskazuje ręką na mężczyznę, który stoi na skraju lasu. Ostatni raz ściskam dłoń Boggsa. Odwracam się do niego, macham i krzyczę słowa podziękowania, których nie wypowiedziałam, gdy byłam obok niego. Intuicja i zapach miętowej herbaty ciągnie mnie wgłąb lasu - jak się później okazuje, do pewnej osoby.
     Im bliżej człowieka jestem, tym dostrzegam coraz więcej szczegółów. Własnoręcznie wykonany łuk w jego dłoni, kołczan ze strzałami przewieszony przez ramię. Buty i kurtka myśliwska oraz pas królików przewiązany przez biodra. Zaciskam wargi w cienką linię, żeby nie rozpłakać się po raz kolejny tego dnia, ale ostatecznie biegnę do ojca i rzucam się na niego. Obydwoje wywracamy się na ziemię, którą spowija pierzyna z chmur. Śmieję się i całuję go w policzki. Jest idealnie czysty, nie dostrzegam ani grama pyłu węglowego pod jego paznokciami czy w małych zmarszczkach na twarzy.
     Wstajemy, nie przejmując się utytłanymi ciuchami.
- Jestem z ciebie dumny. Oglądałem was przez te wszystkie lata z góry. Jesteś dzielną, dojrzałą dziewczyną. Dobrze, że zgłosiłaś się się za Prim. Była zbyt krucha, by wytrwać. Ofiarowałaś jej trochę więcej czasu, a czas często jest drogocennym skarbem. Dziękuję, że się nimi zajęłaś, chociaż sama potrzebowałaś opieki. Byłaś taka młoda, a niosłaś ogromne brzemię. Ale spójrz jak doskonale sobie poradziłaś! Dałaś sobie radę z wszystkimi trudnościami życia.
- Teraz Peeta się mną opiekuje. - zaczynam. - Przetrwałam dzięki tobie. Nikt nigdy nie nauczył mnie więcej od ciebie. Byłeś dla mnie...- staram się mówić pewnym głosem, ale nieoczekiwanie wybucham płaczem. - Tęskniłam, tatusiu.
- Ja za tobą też, kochanie - przytula mnie, ale po kilku minutach odsuwa moje ciało od swojego i sięga do pasa. - Zanieś proszę tę wiewiórkę ojcu Peety - podaje mi martwe zwierze. - I pamiętaj, że kocham cię, Katniss. Przekaż mamie, że jestem z niej dumny - ciągnie. - Pamiętaj też, proszę, że nie zawsze musisz być dojrzała. Są w chwile, kiedy masz prawo okazać słabość, bo jesteś tylko człowiekiem, który przeszedł w życiu na prawdę wiele.
     Kiwam głową i idę w niewiadomym kierunku, zastanawiając się skąd wiem gdzie podążać. Odejście od ojca przychodzi mi z łatwością, jakbym miała go już nigdy nie stracić; jakby miał być ze mną już na zawsze. Za sobą słyszę piękny głos taty, który śpiewa piosenkę z dawnych lat, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, a ojciec zabierał mnie na wyprawy do lasu. To dzięki temu moja mama zakochała się w nim. Śmieję się pod nosem, gdy podnoszę głowę i widzę mnóstwo ptaków, które siedzą na gałęziach i milczą, wsłuchane w piosenkę.
      Na końcu ścieżki stoi barczysty mężczyzna z bochenkiem chleba w dłoni. Wręczam mu wiewiórkę, uśmiecham się delikatnie, odbieram chleb i chcę odchodzić, ale łapie mnie za rękę i ciągnie z powrotem.
- Wybacz Peecie każde jego złe zachowanie. To nie jego wina, bo nie robi tego celowo. Nigdy nie chciał zrobić ci krzywdy. Oglądałem te wszystkie wydarzenia. Tutaj, z raju...- mówi, ale mu przerywam z delikatnym, szczerym uśmiechem.
- Wiem, że to nie jego wina.
     Zakrywa swoimi rękami moją rękę. - Pomyśl nad tym dzieckiem, to go bardzo uszczęśliwi. Ma już ciebie, a wiem, że kocha cię jak nikogo innego. Do pełni szczęścia potrzebne mu dziecko. Mimo wszystko znam swojego syna, chociaż nigdy nie łączyła nas większa więź. Wiesz, że teraz jest stabilnie. Nikt nie odbierze ci twojego dziecka.
     Kiwam głową i odchodzę, zerkając tylko raz za ramię. Jestem zdziwiona, że wyznał mi to wszystko. Zwykle nie jest zbyt gadatliwy, więc doceniam dzisiejszą krótką rozmowę. Mężczyzna, który stoi wciąż w tym samym miejscu, po ślubie moim i Peety  jest też i moim ojcem. -Wracaj tam. Wracaj do niego - słyszę krzyk za sobą.
     Nie rozumiem jego słów. Gdzie mam wracać? Rozglądam się po bajecznym miejscu i już wiem, gdzie jestem. Niebo... miejsce pełne osób, które kocham. Osób, za którymi tęsknie. Osób, których żałuję.
     "Wracaj tam. Wracaj do niego".
     Stoję w środku lasu, z rodziną i przyjaciółmi. Ze wszystkimi osobami, które dziś spotkałam. Machają do mnie, wysyłają całusy i promienne uśmiechy. - Uciekaj! Masz jeszcze czas, żeby do nas dołączyć.

     Budzę się. Bez krzyku, bez płaczu, nie wyrywając Peety z krainy sennej. Mój oddech jest przyśpieszony, ale bynajmniej nie z strachu. Czuję ekstazę, rozchodzącą się w moim krwiobiegu wraz z krwią.
Jest dobrze, jestem szczęśliwa. Mój mózg jest nastawiony na kontemplacje mojej dotychczasowej egzystencji i jutrzejszego bytu.
     Postanawiam obudzić Peetę, choć początkowo po prostu przyglądam się mu, jak śpi. Chcę mu wszystko opowiedzieć. Mówię mu o wszystkich, których mogłam przytulić i zamienić jedno czy dwa słowa, chociaż już dawno nie żyją, o wszystkich szczęśliwych wydarzeniach, których byłam świadkiem. O każdym dopingującym i życzliwym słowie, i o istocie prawdziwego bycia. Chłopak ściska mnie i całuje w czoło. Opowiadam mu o tym, że dzięki tej wizji doszłam do wniosku, iż śmierć tych wszystkich  niewinnych ludzi nie poszła na marne i że czuję się lepiej z myślą o dalszych latach. Odczuwam nieziemską wdzięczność za dar życia i za dar miłości oraz za wszelkie dobre rzeczy, które mnie spotkały w stosunkowo krótkim życiu. Wiem dobrze, że cała moja rodzina i przyjaciele spoglądają na mnie z góry i czuwają nade mną, nakierowując moje życie na dobry tor.
-Dziękuję, że mnie obudziłaś- mówi Peeta. -Dziękuję, że mi ufasz.

 ➳➳➳

Witajcie znowu :) Dziękuję wszystkim osobom (nie mam pojęcia ile dokładnie Was jest, ale dziękuję), które są ze mną, czekają na epizody i komentują posty. To na serio wiele dla mnie znaczy, bo robię to też dla Was! 
Liczę, że jeśli się spodoba - zostawicie swoją opinię w komentarzu. Jeśli się nie spodoba i tak mi to napisz, ale pamiętaj o kulturze języka i o sensownych wypowiedziach. 
Do kolejnej niedzieli! :)