niedziela, 13 września 2015

Nie chcemy, by była przerażona wizją bestialskiej przeszłości, która mogłaby odrodzić się z popiołów

     Leżę na podłodze wraz z Peetą i naszym synkiem. Chłopiec trzyma pędzel w ręce i jeździ nim po kawałku czystej kartki. Mój mąż pomaga rysować mu piękne, majestatyczne drzewa i słońce, które ślamazarnie wyłania się zza puszystych chmur. Przy podstawie pnia siedzi dwoje ludzi. Syn jest na tyle zdeterminowany, że uparcie stara się naśladować tatę. I wychodzi mu to dobrze, bo razem rysują już od kilku lat! Dziewczynka czyta książkę, którą przed laty stworzyliśmy ku upamiętnieniu przyjaciół, rodziny, trybutów... Ku upamiętnieniu ofiar Kapitolu. I prawdziwych bohaterów - bo każda śmierć coś znaczy. Nasza córka wie dużo na temat Głodowych Igrzysk i świata, który kiedyś istniał. Część informacji zaczerpnęła ze szkoły, w której uczą o minionych czasach, ale poza tym jest głodna wiedzy, więc wypytuje się nas o różne zdarzenia, ale nie mówimy jej wszystkiego, niektóre szczegóły zatajamy. Nie chcemy, by była przerażona wizją bestialskiej przeszłości, która mogłaby odrodzić się z popiołów.
- Też kiedyś będę piekarzem i malarzem, jak tata - mówi chłopiec, obrysowując kolejny kontur. Mówi to tak normalnym głosem... nie zdaje sobie sprawy z tego jaką moc mają wypowiedziane przez niego słowa - moc poruszania serc. Spoglądam na Peetę, który uśmiecha się jak szalony. W jego oczach dostrzegam radosne iskierki i przebłyski dumy. Wbija we mnie wzrok, a z jego twarzy potrafię wyczytać "Jestem szczęśliwy". Całuje mnie w usta, a dziecko w głowę i splata nasze dłonie. Uśmiecham się pod nosem, wspominając jego słowa "Gdyby powiedziała "tato, naucz mnie malować", czułbym się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nigdy w życiu nie zmuszałbym jej do malowania, jeśli nie miałaby ochoty, bo może będzie chciała strzelać z łuku jak mama (...)". Wtedy mówił o naszej córce, bo nie wiedział, że drugi raz jestem w ciąży. Prim rzeczywiście chce, bym uczyła ją strzelać z łuku i nie za bardzo interesuje ją pieczenie ( choć kiedy tata proponuje jej robienie ciasteczek, nie protestuje ), ale natomiast nasz syn przejawia w sobie zamiłowanie do sztuki. Uwielbia rysować - piec również - i przyłapuję go na tym, że śpiewa różne stare piosenki, których go uczyłam. Bardzo szybko się ich uczy, choć czasem popełnia błędy - jak młodziutki kosogłos.

     - Opowiecie mi jeszcze raz o zmieszańcach? - pyta dziewczynka, zamykając książkę, którą odkłada na stolik. Podchodzi do nas. Czuję mocny uścisk dłoni Peety. Przerażona patrzę na twarz mężczyzny. Jest blady i zaciska szczękę. Wypuszczam powietrze ustami i wstaję. Mąż zajmuje miejsce obok. Najpierw wtula twarz w moją szyję, którą moczy kilkoma łzami, a następnie, gdy to nie przynosi rezultatu, chwyta moją twarz w dłonie. Widzę, że jego oczy diametralnie się zmieniły, są praktycznie czarne. Oddycha przez rozchylone wargi - głośno i ciężko. Z trudem się powstrzymuje, chociaż zaciska palce na moich policzkach nieco mocniej.
- Weź dzieci do innego pokoju, Katniss. Na górę. Weź je tam natychmiast! - aż podnosi głos, ale szybko zmienia ton. -  Nie chcę, żeby się mnie wystraszyły - mówi cicho, przez zaciśnięte zęby. Kiwam głową, dając mu do zrozumienia, że tak zrobię. Puszcza mnie i chwyta się oparcia krzesła, stojącego nieopodal. Wołam dzieci i zabieram je do ich pokoju, odwracając głowę w stronę Peety tylko raz. Słyszę donośny szloch męża, przekleństwa i stłumione krzyki. Chciałabym zostać z nim, ale wiem, że po tak wielu latach sam potrafi sobie poradzić, a ja muszę być z dziećmi, które nie powinny być świadkami jego szaleńczych wybuchów.
      Nasze dzieci już były świadkami jego ataków, mimo to Peeta nie chce, żeby musiały na to patrzeć i tym bardziej się go bać.
      Siadam na łóżku Prim i sięgam po książkę, którą otwieram na pierwszej stronie. Zapada cisza. Ja wpatruję się w zapisaną stronice. Synek biegnie do swojej małej sztalugi, którą dostał od taty. A córka podchodzi do komody.
- Co się dzieje z tatą? - pyta Prim, dobywając szczotki. Siada za mną, bierze w dłonie moje ciemne włosy i zaczyna je rozczesywać. - Myślałam, że już nigdy nie będzie miał wybuchów. Przecież minął rok czy dwa od ostatniego...
- Źle z nim, ale przejdzie mu. Jak zawsze, kochanie.
- Przecież zawsze gramy w "Prawda czy fałsz?" - drąży. Nie odpowiadam, czując ból- ukłucie w klatce piersiowej, w miejscu, gdzie znajduje się moje serce. - Nie powinniśmy zrobić tego i tym razem?
- Czasem trzeba odpuścić - mówię, posyłając jej wymuszony uśmiech, nadal patrząc na książkę. Nie mam jednak zamiaru jej czytać, więc zamykam ją i odkładam na bok. Mój wzrok wędruje za okno. Patrzę na inne domy, zamieszkane od wielu lat. Wioska zwycięzców już nie pełni swojej starej roli. Są tu po prostu zwykłe budynki mieszkalne, zajęte przez zwykłych ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z Głodowymi Igrzyskami. Przez ludzi, którzy być może już nie pamiętają tamtych czasów. Minęło już przecież ponad dwadzieścia pięć lat. My jednak pamiętamy, bo nasze wspomnienia są zbyt mocne, żeby się ich pozbyć. I wszystko nam o tym przypomina  - spotykamy to na każdym kroku.
     Moja córka jakby czytając mi w myślach, mówi
- Sama w to nie wierzysz, mamo. Prawda czy fałsz?
     Moja córka zna mnie za dobrze. I jest bardzo inteligentna. I zbyt dojrzała, jak na swój wiek.
Chociaż... moja córka ma już szesnaście lat i...


     Moje dzieci nie wiedzą wszystkiego. Mówimy im wiele, na prawdę wiele,  ale niektóre wydarzenia pozostają między mną, Peetą i historią, która tkwi głęboko w umysłach wielu ludzi, którzy przetrwali wojnę. Nie chcę im tego mówić. Peeta również. Oboje zgodnie uważamy, że są za mali, byśmy opowiadali im wszystko.

      Ale chyba dopiero teraz do mnie dochodzi, że mają tyle lat... i mają prawo wiedzieć. Byliśmy w tym samym wieku, co Prim, gdy poszliśmy na swoje pierwsze Igrzyska.
      Mój wzrok wędruje w kierunku syna, a raczej w kierunku sztalugi, przy której ostatnio jeszcze był. Teraz go nie ma - został po nim jedynie ślad na płótnie. Zrywam się z miejsca, i jakby obawiając się, idę do salonu, gdzie zostawiliśmy Peetę. Córka podąża za mną i nawet nie usiłuję jej odesłać z powrotem. Wcale nie dziwi mnie, gdy widzę taką scenkę :
     Peeta siedzi na kanapie z dłońmi zaciśniętymi na włosach, a chłopiec obok. Głaszcze go po ręce, zaciska palce na ramieniu i przemawia do niego miłym, łagodzącym tonem. Przychodzi mi na myśl, że może często podglądali nas, gdy próbowałam uspokoić męża.
     Peeta każe mu odejść - mówi to szorstko i bardzo cicho, ale nie stara się go urazić, a syn nie ma zamiaru go zostawić. Finn mówi do niego o malowaniu. Opowiada  mu, że chce narysować naszą szczęśliwą rodzinę i, nie zważając na szloch taty, prosi go o pomoc w tym. A potem śpiewa mu piosenkę. Peeta w końcu się uspokaja i oczami pełnymi łez patrzy na swoje dziecko. Przyciąga  go za bark i przytula.
- Widzisz - szepcze Prim i kładzie głowę na moim ramieniu. - Potrafimy sobie poradzić. Możemy wam pomagać.
     Wzdycham, czując emocje, uderzające we mnie z rozmachem. Matce zawsze jest trudno zaakceptować fakt, że jej dzieci nie są już takie zaś małe i powoli dojrzewają. A moje dzieci wiedzą - wiedzą, że przeżyliśmy wiele. Rozumieją jakie są tego konsekwencje. I wiedzą jak sprawić nam radość. Więc kiedy myślę o tym, co wcześniej powiedział Finn, dochodzę do wniosku, że mógł wypowiedzieć to naumyślnie.
     Kiedy obydwoje zauważają naszą obecność i - Peeta najpierw ociera łzy - zapraszają nas do siebie. Wszyscy lokujemy się na kanapie. I postanawiam opowiedzieć im o swoich koszmarach, wyjaśniam im, jak udaje mi się przetrwać. Dowiadują się o kiepskich porankach, kiedy nie potrafię czerpać przyjemności z niczego, bo boję się, że zostanie mi to odebrane.
- Sporządzam wtedy w myślach listę dobrych uczynków, których byłam świadkiem. To taka zabawa.
- Zabawa jak ta w "Prawdę czy fałsz" ? - pyta Finn, szczerze poruszony moim wyznaniem.
- Całkiem podobna. I bawię się w nią, choć po upływie ponad dwudziestu lat staje się trochę nużąca.
" Istnieją jednak znacznie gorsze zabawy ", kwituje Peeta.
     Moje dzieci mają po naście lat. Żyją w pięknym świecie. W bezpiecznym świecie. W świecie wolnym od Głodowych Igrzysk i wszechobecnej śmierci. Ale rozumieją więcej, niż możemy sobie wyobrazić. Istnieją dla nas, jako nagroda, jako lek.
    Patrzę na moją  córkę, tak podobną do mnie, i zagarniam ją w ramiona. Byłam w jej wieku, gdy zgłosiłam się za siostrę. Dziewczyna oddaje uścisk. Nie muszę jej chronić przed niebezpieczeństwem. Uderza jednak we mnie myśl, że ona jest gotowa i zdeterminowana, by chronić mnie przed własnymi wspomnieniami i snami.
    Całe życie odganiałam od siebie myśl, że mogłabym mieć dzieci. Teraz wiem, że są ona moim największym skarbem i największym zwycięstwem.

 ➳➳➳