niedziela, 26 kwietnia 2015

Jesteś moją ostoją, dobrym duchem, świeżym powietrzem. Jesteś słońcem na deszczowym niebie (...)

      Kilka dni po tym jak przyjęłam oświadczyny Peety, chłopak zaczął budować małą altankę z łukiem ozdobionym śniedkami i ostróżkami, w lesie, kilka metrów od jeziora, w którym pływałam z tatą. Stoję za zakrętem, więc jedynie kilka drzew dzieli mnie od zebranych.
     Wygładzam materiał koronkowej, delikatnej, prostej sukienki, wycierając przy okazji spocone od stresu dłonie. Kreacja jest długa do ziemi, zwiewna, odcinana w talii i podkreślająca krągłości, z subtelnym wycięciem na plecach. Co prawda nie jest to sukienka w stu procentach Cinny, ale cieszę się, że mam szansę założyć ją w tak ważnym dla mnie dniu, bo czuję, jakby był tu ze mną, a pewnie jest... duchem. Brakuje mi jeszcze sztucznych płomieni, które otulałyby mnie jak jego ramiona, myślę.
"Cinna powiedział, że chce, abyś nosiła jego sukienkę w dniu ślubu - nie ważne kiedy to miałoby się stać. Był pewny jednak, że to się stanie. Znał cię mimo wszystko lepiej, niż ty sama. Chciałabym, żeby tu był i zobaczył jak pięknie wyglądasz", powiedziała Effie, kiedy przyszła do mnie rano. Sukienka jest świetna, bardzo do mnie pasuje. Delikatna, nie przesadzona. W ogóle nie przypomina tych, które zaprojektował na pierwszy, wymuszony ślub. Ta jest prawdziwa, ale niemniej wspaniała.
     Haymitch, ubrany schludnie - w ciemny garnitur - z uczesanymi włosami i z ogoloną brodą, stoi u mojego boku i ściska moją dłoń. Jest całkiem trzeźwy i wydaje się szczęśliwy.
- Ostatnia rada? - pytam, śmiejąc się nerwowo.
- Tak - mężczyzna łapie mnie za ramię. - Nie zemdlej. Odruchowo zagryzam wargę, ale posyłam mu jeden nieśmiały uśmiech, który odwzajemnia.
     Razem wchodzimy na ścieżkę. Jeśli myślałam, że ucisk w żołądku, który czułam dziś rano, był nieznośny, to teraz jest istną męczarnią. Staram się stawiać pewne kroki, ale nogi mam jak z waty i trudno jest mi nimi kierować. Głowę trzymam prosto, jakby ktoś przyczepił na czubku mojej czaszki niewidzialną linkę, by za nią ciągnąc Kątem oka dostrzegam cztery długie ławki, które stoją przed altanką. Są ozdobione białymi kwiatami i wstążkami, a siedzą na nich nasi przyjaciele i rodzina, którzy przyjechali z całego kraju, by świętować nasz szczególny dzień.
     Wstają i zwracają swoje twarze ku mnie, zaciskając pięści na chusteczkach lub zakrywając usta.
     Peeta czeka na mnie. Uśmiecha się tak mocno, że wydaje mi się to aż groteskowe. Wygląda pięknie - ubrany w biały, prosty garnitur z przypiętym nad sercem mniszkiem. Śmieję się pod nosem, widząc ten szczegół i wiem, że zrobił to, bym się rozluźniła.
     Krajobraz za jego plecami jest oszałamiający. Słońce chowa się za jeziorem, już prawie go nie ma, ale zostawia na horyzoncie kolorowe smugi. Niebo zlewa się w pomarańczowy, czerwony, niebieski, żółty i fioletowy kolor, a wygląda to tak pięknie, że mam ochotę stanąć i przez kilka minut po prostu się popatrzeć, nasycając wzrok czymś tak sielankowym. Nastrój dopełniają wiszące z gałęzi drzew białe lampiony i maleńkie lampki. Nic nie jest sztucznie "piękne", jak to zawsze uważali w Kapitolu.
Jest po prostu P I Ę K N I E.
      Kroczę powoli, chociaż graniczy to z cudem, bo najchętniej pobiegłabym do chłopaka. Ale opanowuję się i uważnie stawiam każdy krok oraz spokojnie oddycham. A przynajmniej staram się najmocniej jak potrafię.
     Z całych sił ściskam ramię mentora, wdzięczna, że nie porzucił mnie na pastwę losu, bym sama przebyła tę wydawałoby się krótką, ale dla mnie okropnie trudną drogę.
     Pozwalam sobie szybko przelecieć wzrokiem po zebranych. Dostrzegam Johanne, ubraną w fioletową, krótką ale klasyczną sukienkę, która stoi w odległości kilku kroków od mojego przyszłego męża, a obok niej... nikt. To miejsce miał zająć Gale i byłam stu procentowo pewna, że jednak przyjdzie. Wciąż mu ufałam, chociaż nie widziałam go, w moim mniemaniu,  całe wieki, ale zawiódł mnie. Peeta mówił, żebym wybrała kogoś innego, ale uparłam się, wierząc, że się jednak zjawi. Przekazałam zaproszenie dla Gale'a Plutarchowi, który ma znajomości w wojsku.
Myślałam, że znam mojego przyjaciela.
Mina mi rzednie. Przez chwile ściskam wargi, czując rozczarowanie, ale przypominam sobie w jakiej sytuacji jestem i ponownie wzbiera we mnie podekscytowanie.
     W pierwszej ławce po lewej stronie siedzi  mama, Hazelle, Śliska Sae i Effie. W drugim rzędzie jest Delly i rodzeństwo Gale'a. Po przeciwnej stronie zasiedli Plutarch, Annie z synkiem na kolanach, Beetee, Flavius, Octavia, Vienia oraz kilkoro nowych, dobrych znajomych z Dwunastego Dystryktu.
     Gdzieś z boku stoją Pollux i Cressida, których zadaniem jest nagranie całego wydarzenia.
Instynktownie odgarniam długie loki i oddycham z ulgą, uśmiechając się do obiektywu. Dobrze, że moja była ekipa przygotowawcza pod bystrym okiem Effie, zaaranżowała mój wygląd dzisiejszego ranka.
     Dochodzimy do schodków altanki. Haymitch odprowadza mnie do narzeczonego, podaje mu moją rękę i klepie w ramię. Szepcze mu coś, a on kiwa głową i przyciąga mnie do siebie. Przez moment kojąco ściska moją dłoń.
    Stajemy twarzami do siebie pod kwiecistym łukiem, a  do moich nozdrzy wkrada się słodki zapach. Wpatruję się w niebieskie oczy Peety i uspokajam się nieco. Rozluźniam mięśnie i pozwalam sobie na głęboki oddech oraz na oczyszczający wydech.Trzymam jego rękę mocno, nie chcąc, by puścił, ale w głowie włącza mi się czerwona lampka, która nakazuje mi rozluźnić uścisk, bo pewnie nie dopływa mu krew do tej kończyny. Całuje moje knykcie, a zebrani głośno wzdychają. Dostrzegam w jego oczach przezroczystą ciecz. Jedna łza spływa po jego policzku, więc szybko wycieram ją kciukiem. Sama staram się nie okazywać słabości.
     Dołącza do nas Mistrz Ceremonii, który staje przed nami.

***
Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, mieliśmy zaledwie po pięć lat i posiadaliśmy nikły bagaż doświadczeń oraz uczuć. Co mogliśmy wiedzieć o świecie?
Miałaś wtedy dwa warkocze i czerwoną sukienkę w kratkę. Zaśpiewałaś, ptaki zamilkły, a ja? Zakochałem się w tobie bez pamięci, miłością czystą i najprawdziwszą.
Kochałem cię całe dwanaście lat, a później... zatraciłem się w tym aż do zapomnienia. I wtedy już po prostu nie wiedziałem nic o miłości. Widziałem w głowie zniekształcony obraz ukochanej. 
Jednak, gdy w końcu mieliśmy czas na chwilę wytchnienia... zakochałem się w tobie od nowa. Uczucie odrodziło się jeszcze silniejsze. Pokochałem cię mocniej, niż mogłem kiedykolwiek wcześniej. Poznałem cię na prawdę; bez natarczywych gapiów, ułudy, bez kamer, bólu, bez sztucznej czułości i bez wymuszania. 
Doskonale wiem jak pachniesz, wiem jak się rumienisz, gdy się zawstydzisz. Znam na pamięć twój śmiech. Pamiętam każdy centymetr twojego ciała, jakbym studiował je latami. Są noce, gdy obserwuję cię podczas snu - wyglądasz wówczas jak anioł w ludzkim przebraniu.
Uwielbiam sposób, w który na mnie patrzysz, gdy jesteś zła, ale zaraz potem odpuszczasz i mnie całujesz. Uwielbiam też momenty, gdy zachowujemy się jak dzieci, ganiając się po lesie. 
Znam każdą twoją minę. Tę radosną i smutną. Tę skupioną i rozkojarzoną. Tę rozmarzoną, stęsknioną, pełną nadziei, pełną miłości Mogę czytać z nich jak z nut, bo znam cię zapewne lepiej, niż ty sama. Wiem też na pewno, że gdy śpiewasz - ptaki milkną.
 I kocham twój głos. 
Jesteś moją ostoją, dobrym duchem, świeżym powietrzem. Jesteś słońcem na deszczowym niebie, wyłaniającym się zza szarych chmur. Jesteś moją perłą z morza, przyjaciółką, pierwszą i jedyną miłością, sprzymierzeńcem, dziewczyną igrającą z ogniem. A teraz także i żoną.
To, że cię poznałem, było moim przeznaczeniem.
To, że zostałem twoim przyjacielem, było moim wyborem.
To, że się w tobie zakochałem było poza kontrolą.

    Myślę o słowach Peety, które wypowiedział z pamięci, ciągle wpatrując się w moje oczy. O tym jak dopracowane i idealne były. O tym, że musiał pracować nad tym długimi godzinami. Czuję się fatalnie z myślą, że ja nie napisałam nic. Z tą przysięgą miałam tak samo jak z przemową w Jedenastym Dystrykcie, gdy podczas Tournée Zwycięzców miałam stanąć przed rodziną Rue. Siedziałam wówczas przez długi czas i starałam się zapisać kartkę chociaż częściowo. Wszystko na nic. Wyszło to ze mnie dopiero, gdy stanęłam przed kamerą, a brązowe oczy siostry mojej sojuszniczki przeszyły moją duszę, wyrywając ze mnie słowa.
     Próbowałam napisać tę przysięgę miesiącami. Jednak kartka do dziś pozostała pusta. 
     Wycieram łzę, która samotnie błąka się po mojej twarzy i obdarzam Peetę jednym uśmiechem. Chłopak nachyla się i całuje mnie błyskawicznie. Wypowiadam nieme "kocham cię", a on odpowiada to samo. Czuję buzujące emocje, które popychają mnie do tego, bym zaczęła mówić. Postanawiam więc obrać taką samą taktykę jak zawsze, w końcu to wychodzi mi najlepiej - jak w Jedenastym Dystrykcie, jak na arenie, jak na wojnie. Zaczynam mówić, a słowa wypływają ze mnie płynnie, chociaż początek przychodzi mi z trudem. Początki mają to do siebie, że wymagają wysiłku, ale kiedy się już zacznie, reszta przychodzi łatwiej.
      - Nie wiem kiedy się w tobie zakochałam. W zasadzie nie mogę jednoznacznie stwierdzić, kiedy zorientowałam się, że to miłość. To było albo bardzo nagłe i niespodziewane lub... długie i... W każdym razie do ostatka. Być może to uczucie kiełkowało we mnie już na naszej pierwszej arenie i rosło we mnie przez te lata. Wiem, że i tak by do tego doszło. Wtedy chyba chciałam zwyczajnie o tym nie myśleć, bo w tamtym świecie nie było na to miejsca. Na pewno nie w naszej sytuacji. A może... bałam się obdarzyć uczuciami kogoś z obawy przed utratą? - mówię, a Peeta łapie mnie za dłoń.
- Od zawsze uważałam, że nigdy nie zapomina się twarzy osoby, która była twoją ostatnią nadzieją. Twojej twarzy nie zapomniałabym nawet po śmierci, mój żółty mniszku na wiosnę. Uratowałeś mnie... nie raz, nie dwa. I zawsze, kiedy bierzesz mnie w ramiona, wiem, że pragniesz ustrzec mnie od zła. Jesteś dla mnie jak kołysanka, która utula dziecko do snu. Jesteś łapaczem snów, nocnym strażnikiem - odganiasz zło, które czai się w ciemnościach i w krainie sennej. Podziwiam cię za twoje oddanie. Peeta, zostań ze mną - kończę, bo niechciane łzy zaczynają pchać mi się do oczu, a w spojrzeniu chłopaka dostrzegam błysk, który mówi wszystko. Wiem, że to, co powiedziałam mu wystarczy, chociaż nie było szalenie długie.
     Zdaję sobie sprawę, że moje słowa nie są tak piękne, romantyczne i dobitne, ale płyną z serca.
-Zawsze - odpowiada i ściska moje palce jeszcze mocniej.
     Kątem oka patrzę na publiczność, która nagle pojawia się z powrotem pod altanką. Wydaję się, że przez ostatnie minuty wszyscy ludzie zniknęli. Liczyliśmy się tylko my. Wszyscy są wzruszeni do cna. Widzę uśmiech mamy, który sprawia, że i ja czuję się jeszcze szczęśliwsza. Kładę czoło na klatce piersiowej Peety i daję sobie chwilę, by pooddychać z nim jednym powietrzem. 
    Wsuwamy sobie wzajemnie na palce obrączki. Mąż ujmuje moją dłoń i całuje palce. Później, na pozwolenie mistrza ceremonii, całuje mnie też w usta. Długo i aż do utraty tchu. Słyszmy brawa i okrzyki zadowolenia ze strony rodziny oraz przyjaciół. Przyłapuję się na chichotaniu i zakrywam twarz. Kiedy jednak przypominam sobie, że mam prawo być szczęśliwa, odsłaniam usta i wspinam się na palce, by złożyć pocałunek pod okiem chłopaka.
     Idziemy przed siebie. Pod nogami mamy dywan z kwiatów, który ciągnie się aż nad jezioro, gdzie przygotowana została mała kolacja. Kilka stolików stoi zastawionych. Na samym środku zastawy położone zostały świeczki i przeźroczyste wazony z polnymi kwiatami. Podobnie jak wokół altanki - na drzewach wiszą białe lampiony i lampki. Gdzieś w oddali dostrzegam gromadę świetlików świętojańskich, które przez chwilę mylą mi się z gwiazdami na ciemniejącym niebie, ale gdy zaczynają latać, orientuję się, że to bajeczne owady.
     Idziemy a przed nami, nie licząc kamerzystów, nie ma nikogo. Wszyscy ciągną się z tyłu i odśpiewują starą pieśń, która jest dawną tradycją i swoistą pamiątką. Peeta trzyma mnie za dłoń, a jego ręka jest silna niczym głaz. Nawet gdybym miała teraz stracić równowagę, nie upadnę, bo on mnie trzyma. Przysuwam głowę bliżej niego i kładę mu policzek na ramieniu. Na chwilę zamykam oczy, a loki przysłaniają mi twarz, ale nie przeszkadza mi to w utrzymaniu równego kroku. Kiedy dochodzimy na miejsce, stajemy na środku, a ludzie okrążają nas, łapią się za ręce i tworzą koło. To oznacza, że mamy zatańczyć. Z głośnika, który stoi kilka metrów od nas leci piosenka. Powolna, ale wywołująca miłe wspomnienia. Staję przodem do Peety, a jego ręce natychmiast oplatają mnie w talii. Zawieszam mu się wręcz na szyi i przytulam twarz do jego piersi. Wsłuchujemy się w muzykę i improwizujemy, przypominając sobie kilka podstawowych ruchów, które swego czasu pokazała nam Effie, twierdząc, że to pierwszy taniec państwa młodych, więc musimy się prezentować. Zwalniamy na moment, a ja staję na palcach i całuję Peetę w usta, a on odwzajemnia pocałunek z takim samym uczuciem. Pochyla się nade mną i muska ustami ucho.
- Kocham cię, Katniss - szepcze mi prosto w usta, a ja czuję jego oddech na wargach, spragniona jego dotyku. -Kocham cię - odpowiadam i z uśmiechem wtulam się w jego szyję. Kołyszemy się w rytm muzyki. Jesteśmy bardzo zgrani i wiem, że gdyby muzyka nagle ustała nie byłoby to dla nas powodem do zaprzestania tańca. Poruszalibyśmy się w rytm naszych serc jak wtedy w lesie.

*
      Haymitch wstaje, odchrząkuje i prosi o uwagę. Jak na życzenie wszystkie twarze kierują się ku niemu, a wraz z nimi moja oraz Peety. Bierze głęboki wdech i zaczyna swój monolog.
- Sami dobrze wiecie, że nie jestem dobry w takich rzeczach, ale poczułem, że zasługujecie kilka słów ode mnie, waszego starego przyjaciela - stwierdza i wyciąga z kieszeni kilka małych kartek. Zaciska je w palcach i odchodzi od stolika. Staje dokładnie pomiędzy wszystkimi gośćmi, na przeciwko nas i kontynuuje.
- W zasadzie czuję się jak cudotwórca. Beze mnie prawdopodobnie nie bylibyście razem, prawda? Dobra, dobra - macha dłonią. -Chociaż nie wierzę w takie mdławe rzeczy, uważam, że wasze uczucie to coś wyjątkowego co i tak by was połączyło. Prędzej czy później. Ja to prawdopodobnie tylko przyspieszyłem - mówi i uśmiecha się, gdy słyszy śmiech zebranych, bo na to zapewne liczył.
- Chodzi o to, że byłem na tyle inteligentny, że wymyśliłem tę całą strategię. Dobrze, wiedziałem, że Peeta i tak cię kocha, ale z tobą był inny problem,bo nie chciałaś otworzyć serca. Jesteś do mnie taka podobna. Nie potrzebowałaś słów, by zrozumieć czego od ciebie oczekuje. I to cię może zaskoczyć, ale bardzo rzadko mnie zawodziłaś! Miałaś przecież zaledwie siedemnaście lat, gdy uwolniłaś nasz kraj od tyranii. Siedemnaście lat i tyle hartu ducha. Teraz jest szalenie wspaniale, co skarbie? - pyta, patrząc mi prosto w oczy. Uśmiecham się pod nosem i ściskam przedramię męża. - A ty Peeta? Chodzący ideał człowieka. Szczerze to na początku nie wiedziałem co możesz w niej widzieć - wyznaje i odrywa wzrok od kartek. - Chyba raz przyrównałem ją do zdechłej dżdżownicy - wybucha śmiechem, a ja razem z nim, ponieważ na przestrzeni lat wydaje mi się to całkiem zabawne, chociaż wtedy nie było mi do śmiechu. - Byłeś w stanie oddać własne życie za nią, dwa razy, czyż to nie najromantyczniejsza rzecz na świecie? Śmierć w imię miłości. Nawet nie wiecie jak wspaniale obserwowało się z boku to, jak powoli zakochiwałaś się w Peecie - znów zwraca się do mnie.
-Wiesz, Cinna mówił, że obrastasz w skrzydła z każdymi kolejnymi dniami z Peetą. Znał cię bardzo dobrze i wiedział, że coś do niego czujesz. Zapewniał mnie, że kiedyś będziemy mieli szansę zobaczyć Cię w białej sukni u boku tego chłopaka. Ten dzień nastał dziś. Szkoda tylko, że nie ma go z nami. Byłby z was dumny - milknie, a ciszę przerywa dopiero Effie, która wstaje i dołącza do Haymitcha. Owija dłoń wokół jego ramienia i zaczyna mówić.
- Nauczyliście mnie tak wiele... Nigdy nie byłam przyzwyczajona do  myślenia w taki sposób o wszystkim, co się wówczas  działo. Z czasem jednak zrozumiałam jak niepoprawne były Igrzyska. Może nie widziałam tego jak wy, ale powoli, bardzo powoli wychodziłam ze świata ułudy. Kiedy musiałam losować drugi raz wasze nazwiska, byście pojechali na arenę, serce mi się krajało. Nie byliście tylko moimi zwycięzcami, moim triumfem... byliście moją rodziną. Skarbem, który chciałam ustrzec, chociaż nie miałam mocy, by to zrobić. Widziałam... widziałam wasze uczucie. Byłam pewna, że to miłość, gdy Peeta wleciał na pole i prawie umarł - zatrzymuje się i chowa twarz w szyi Haymitcha. Kiedy się uspokaja i ponownie pokazuje czerwną twarz, sama wybucham płaczem i przytulam się do Peety.
- Zasługiwaliście na o wiele lepszy los. Dobrze, że teraz możecie żyć spokojnie - kończy.
     Wszyscy biją brawo, a ja staram się przetworzyć te słowa. Jestem szczególnie pod wrażeniem byłego mentora, który raczej nigdy nie pokazywał uczuć. Dobrze jednak, że jego przemowa została zachowana w typowym dla niego humorze.
      Wprowadzają duży tort, który kładą na wolnym stoliku. Widzę go z daleka i wiem, że to dzieło Peety. Pracował nad nim jeszcze dzisiejszego ranka, ale mogę zobaczyć go dopiero teraz, bo uznał, że to ma być niespodzianką. Nie mogłam nawet łypać na niego przez drzwi piekarni. Wszyscy zbierają się ze swoich miejsc i idą, by podziwiać wypiek chłopaka.
    To trzypiętrowy tort pokryty białą masą cukrową. Zachowany jest w kolorystyce zieleni, różu i żółci. Przez wszystkie pietra wspinają się gałązki z listkami, a sama góra tortu usłana jest żółtymi mniszkami i różowymi prymulkami. Dostrzegam kilka lukrowych ptaszków, które przysiadły na gałązkach. To bardzo wydawałoby się prosty tort, ale ma w sobie te wszystkie szczegóły, które sprawiają, że jest piękniejszy, niż mogłabym sobie wyobrazić.
- Jest wspaniały - mówię do Peety i składam pocałunek na jego policzku.
     Odsuwamy się na chwilę, by dać kamerom nasycić się pięknem tortu, ale katem oka dostrzegam, że nagrywają  również nas, gdy stoimy w niedźwiedzim uścisku, więc ukrywam twarz w szyi męża, by dać sobie chociaż nieco prywatności, a chłopak przechyla głowę i opiera się żuchwą o moją czaszkę.
     Wspólnie kroimy tort i karmimy się wzajemnie. Nabieram lukier na palec i brudzę nim kącik ust Peety, ale szybko to scałowuję.
     Bawimy się wszyscy do północy, wspólnie tańcząc, jedząc i dokazując. Mama wzniosła toast za młodą parę a Johanna jej zawtórowała.
     O równej dwunastej Peeta ciągnie mnie za rękę na bok i przytula mnie od tyłu.
- Obiecałaś, że spotkamy się o północy - przypomina mi to, co powiedziałam na naszej drugiej arenie, zanim nie oddzieliłam się od grupy. Śmieję się cicho.
- Jestem więc.
     Ciepłe dłonie  Peety przesuwają się po moich ramionach, szyi, obojczykach i karku. Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy, opierając potylicę o jego ciało. Czuję coś zimnego na dekolcie. Kiedy patrzę w dół, dostrzegam naszyjnik z perłą. Tę perłę rozpoznam wszędzie. To ta sama, którą dostałam od Peety  i którą zatrzymałam. Na naszych drugich Igrzyskach. Leżała przez te wszystkie lata, schowana w szkatułce na najwyższej półce, jakbym była przekonana, że ukrycie jej warunkuje nasze dobre późniejsze bytowanie. Odwracam się do niego i kładę obydwie dłonie dłoń na jego klatce piersiowej a drugą na szyi. - Dziękuję.
- Peeta, czuję, że powiedziałam ci zbyt mało - mówię.
- Powiedziałaś tyle, ile mogłaś powiedzieć.
- Chcę, żebyś wiedział, że jestem ci wdzięczna za wszystko. Podziwiam cię za to jakim jesteś człowiekiem... Nigdy nie chciałeś być pionkach w ich grze. Na początku tego nie zrozumiałam, ale kiedy umarła Rue... - łapie mnie za przygłupy i całuje mnie, żeby mnie uciszyć. - Wszystko wiem, Katniss.

*

     Peeta podnosi mnie i obraca kilka razy przed drzwiami domu.  Całuje mnie raz i przenosi przez próg. W środku panują grobowe ciemności nie licząc ognia w kominku, który ktoś musiał rozpalić, zanim tu przyszliśmy. Podejrzewam, że zrobiła to mama, która jest przywiązana do naszej starej tradycji pieczenia tostów. Zauważam, że zostawiła nam też pokrojony chleb.
    Chłopak niesie mnie i stawia na ziemi dopiero na dywanie obok kominka. Odgarniam moją suknię i siadam, a mąż idzie w moje ślady. Zostajemy w ogarniającej nas ciemności, skupiamy się na ogniu. Najpierw siedzimy, wtulając się w siebie i wpatrując się w płomienie. Peeta muska ustami moje ramię i szepcze mi do ucha, że mnie kocha. Podkurczam nogi i przysuwam się jeszcze bliżej mojego chłopca z chlebem. 
- Gotowa? - pyta się i sięga po pieczywo. Kiwam głową i razem nadziewamy kromkę na patyk. Chwytamy rączkę kijka, odnajdując swoje dłonie i rasem nachylamy się by przysunąć chleb jak najbliżej ognia. Obracamy ją, przybliżamy do ognia i momentami wyciągamy ją całkowicie, by jej nie przypalić. W trakcie całego pieczenia tostów raczymy się swoim towarzystwem, obdarzamy się pocałunkami i pieścimy. Dopiero teraz czuję się prawdziwą żoną i wiem, że Peeta czuje to samo, bo kiedy kromka jest idealnie opieczona i zjadamy ją razem, Peeta rzuca się na mnie, siada na mnie okrakiem, i bierze moją twarz w ręce. - Pani Mellark - mówi tym szczególnym tonem. Ujmuje moją dłoń i przyciska ją do swoich ust. Nagle podnosi mnie na nogi i bierze na ręce, po czym niesie do sypialni. Kładzie mnie płasko na łóżku i przystaje na moment, by na mnie popatrzeć. Podnoszę się na przedramionach i posyłam mu szeroki uśmiech. 
- Już jesteś tylko moja - przypomina mi, kiedy staję obok niego.
- Już jesteś tylko mój.
     Czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dochodzi do mnie, że zasługujemy na chwile szczęścia, zamiast żyć przeszłością i ciągle się zamartwiać. Teraz jestem szczęśliwa, chociaż bywają dni, kiedy nie potrafię czerpać przyjemności z niczego, bo boję się, że zostanie mi to odebrane.


 ➳➳➳

No i nadszedł ten dzień, gdy Katniss i Peeta zostali małżeństwem. Nawet nie wiecie, jak duży problem sprawiło mi pisanie tego epizodu, a w szczególności przysięgi Katniss. Miałam dosłownie jak ona, kiedy siedziałam , a po ponad miesiącu kartka nie została zapisana nawet w małej części. Z przemową Peety poszło mi łatwiej, bo to Peeta, który potrafi nazywać uczucia i ma dar pięknej mowy. Jeszcze wczoraj siedziałam nad tą sceną i nie mogłam napisać nic. W zasadzie szukałam sobie odciągników. Wszystko tylko, żeby nie pisać - tu pozdrawiam biedne osoby z mojego snapchata. 
Jeśli mam być szczera - płakałam, gdy pisałam ten epizod.  To jest chyba zbyt wiele dla mojego biednego serca! 
Do niedzieli, kochani! I niech los zawsze wam sprzyja!, Roksana.