sobota, 16 lipca 2016

Wspomnienia Finnicka

     W morzu się urodziłem, w morzu chciałbym umrzeć.

     Woda. Zawsze czułem się w niej wspaniale - jakbym był jej naturalnym mieszkańcem.
      Morskie fale. Spieniona zieleń. Słonawy zapach wiatru. Kiedy myślę o moim wczesnym dzieciństwie, przede wszystkim to przychodzi mi na myśl, rozpala zmysły i napełnia umysł miłymi wspomnieniami o smaku świeżej ryby.
     Przyszedłem na świat w wodzie, plamiąc ją czerwienią, rozrywając ciszę swoim pierwszy wrzaskiem. Wychowałem się w niej.
     Matka ułożyła mnie na maleńkich, mokrych od fali, kamyczkach, które powylepiały się w moje krótkie włoski, wciąż brudne od krwi. Położyła się obok mnie, do połowy w wodzie. Moje nogi obmywała morska woda, a ja radośnie pomrukiwałem. Tak przynajmniej mi opowiadała.

    Promienie słońca. Śpiew morskich ptaków. Piasek między palcami.
    Dorastałem w wodzie, była moim drugim, spokojniejszym i piękniejszym domem. Za zabawki służyły mi muszle oraz kolorowe kamyczki i to zawsze w zupełności mi wystarczało. Kiedy tylko mogłem, wychodziłem z domu i biegłem na plażę - tam spędzałem większość dnia. Zdarzało się, że tata musiał wyciągać mnie z niej siłą. Czułem się tam tak beztrosko... i miałem do tego pełne prawo. No w każdym razie do pewnego momentu....

     Kiedy miałem pięć lat, tata wręczył mi dość spory kawał liny. I zaczął uczyć mnie zaplatania najłatwiejszych węzłów, szło mi nieźle. Wkrótce po tym babcia nauczyła mnie pleść sieci rybackie i robić haczyki - bardzo ładne haczyki, zresztą. I później cała nauka stała się bardzo łatwa i przyjemna. Kiedy szedłem na plażę, zabierałem linę i tam ćwiczyłem coraz to nowe węzły. Tata i mama byli ze mnie dumni - choć mama zapewniała mnie, że jeszcze mam czas na naukę. Kiedy dostałem pierwszą wędkę, przesiedziałem nad morzem jeszcze więcej czasu - łowiłem ryby z tatą, korzystając z haczyków zrobionych przez babcię i sieci, uplecionych przez mamę. Siedzieliśmy tam praktycznie cały zień, trochę na brzegu, trochę na starej łódce i trochę w wodzie, stojąc po pas w wodzie. Pamiętam, że tata wówczas powiedział mi, iż wędka wcale nie jest ważna, to nie ona czyni mnie dobrym rybakiem (wtedy mógłbym być wędkarzem, ie rybakiem). I wskoczył do wody, zamoczył się prawie po głowę, siłował się z morzem, aż w końcu wyciągnął w moją stronę rękę, a w niej rybę. Patrzyłem na niego z otwartą buzią, nie dowierzając. Tata od zawsze był dla mnie bohaterem, ale wtedy nie widziałem niczego, poza nim. Resztę dnia poświęciłem na łapanie ryb gołymi rękoma.
     Choć nie mogliśmy zabrać żadnej ryby, którą złowiliśmy, bo trzeba było przekazać ją Kapitolowi (nasz przydział dostawaliśmy po jakimś czasie, kiedy wszystko przekalkulowano i zyski leciały mocno w górę), tata schował dwie (jedną swoją i jedną moją) pod koszulą i mama je usmażyła. Tamtego wieczora kolacja była wyjątkowa - nie często mieliśmy aż tak świeże ryby. No chyba, że podczas łowów uszkodziliśmy pewną sztukę, wówczas mogliśmy ją zabrać. Takie omyłki nie mogły zdarzać się często, bo byłoby to podejrzane. Nasz Dystrykt i dwa inne, co prawda, były lepiej traktowane, niż reszta, ale i tak nie wolno było przesadzać z korzystaniem z niewielu przywilejów, które nam ofiarowali. Mimo wszystko dzieciństwo kojarzy mi się ze świeżymi rybami, może przez tamto jedno, szczególne zdarzenie.
     W wieku dziewięciu lat dowiedziałem się o co chodziło mamie z tym czasem na naukę.
Zostałem wysłany na "szkolenie" do Głodowych Igrzysk. Rzecz jasna takie przygotowania nie były dozwolone, ale nasz Dystrykt, jak już zdążyłem wspomnieć, miał szczególne względy u Kapitolu. Wobec tego organizowano takie treningi.
Ojciec zawsze uważał, że chlubą dla domu byłoby moje zwycięstwo. Lub chociaż sam fakt dobrowolnego zgłoszenia się. Większość osób jednak zgłaszała się w ostatnim roku swoich Dożynek, mając już szereg morderczych i ratujących życie umiejętności.


     Annie. Słodka Annie. Poznałem ją, gdy miałem 12 lat - czyli 2 lata przed moimi pierwszymi Igrzyskami i w roku moich pierwszych Dożynek. Ona natomiast liczyła sobie 11 wiosen. Biegała wówczas z nożem w ręku i z dalekich odległości rzucała do celów. Była w tym dobra. Ja tego dnia dzierżawiłem trójząb, który później wybrałem sobie jako najukochańszą broń - z czasem stała się ona naturalnym przedłużeniem mojej ręki.
      Kiedy się skupia, na jej twarzy maluje się taki szczególny wyraz. Wygląda wtedy bardzo tajemniczo. I pięknie.
      Nie mogłem oprzeć się pokusie patrzenia na nią. Miała w sobie coś wyjątkowego. Nadal ma to w sobie.
     Mogę przysiąc, że nasze oczy się spotkały się na krótką chwilę, na na prawdę krótką chwilę. I kiedy, tego samego dnia, przyszedłem na plażę, nie mogę zapomnieć koloru jej oczu. Wpatrując się w daleki punkt przed sobą - w punkt, w którym zbiegało się morze, niebo i zachodzące słońce - doszedłem do wniosku,że to właśnie tu barwa oczu Annie i kolor morza, miesza się z miękkością zachodu słońca.
      Następnego dnia znów ją widziałem. Stała z koleżankami i zaciekle o czymś dyskutowała. Zakradłem się więc na palcach i przykucnąłem w małej odległości od nich. Annie prosiła je o naukę pływania.
    Dziwne, pomyślałem, mieszka w czwartym dystrykcie i nie potrafi pływać? 
Mnie tej umiejętności nauczył tata. Mama troszkę też. Może jej nie miał kto pokazać, bo wszyscy są chorzy lub bardzo zapracowani? Na naszych treningach też nie uczono nas pływać, wszyscy wychodzili z założenia, że tę umiejętność powinniśmy posiadać, ot tak.
- Trudno, sama się nauczę - odparowała z grymasem na twarzy i odmaszerowała w inną stronę.                 Notabene rozumiałem jej zachowanie. Gdyby moi przyjaciele nie mieli dla mnie czasu, byłbym wściekły, ale ostatecznie uparłbym się i sam pognałbym nad morze, żeby się nauczyć, tak samo jak ona.
      Ufałem, że pójdzie jeszcze tego samego dnia, by jak najszybciej pokazać "przyjaciołom", że sama sobie radzi równie dobrze, jak radziłaby sobie z ich pomocą. Nie przeliczyłem się.
      Wieczorem ukryłem się za starą, zwaloną łódką - kilka metrów od morza - i wyczekiwałem. Tkwiłem w takiej pozycji aż do jej przybycia, nogi w tym czasie zdążyły mi kompletnie zdrętwieć.
       Patrzyłem, jak dziewczyna stoi nad wodą i po prostu się w nią wpatruje. Nawet z tej odległości widziałem zakłopotanie i niepewność na jej twarzy. Kiedy w końcu odważyła się wejść, nie odeszła dalej, niż dwa metry, gdzie woda sięgała jej zaledwie do kolan. Zacisnęła pięści , kilka razy je strzepnęła, jakby to miało pomóc jej się odstresować i przezwyciężyć strach, i rzuciła się do wody na brzuch. Młócąc rękami i nogami, usiłowała płynąć. Niestety z marnym skutkiem.
      Patrząc na jej starania, chciało mi się śmiać - rzecz jasna nie z niej. Po prostu patrzenie na nią mnie uszczęśliwiało.
       Przychodziła nad morze równy tydzień (o tej samej godzinie, w to samo miejsce), zanim do niej wyszedłem, a ja za każdym razem się chowałem i obserwowałem godzinami, aż zmęczona musiała odpuścić. Jednak, gdy siódmego dnia zobaczyłem chłopaka, czekającego na plaży, zdecydowałem się z nim porozmawiać. Dowiedziałem się, że ma uczyć ją pływać. Odesłałem go do domu - ku mojemu zdziwieniu nawet nie pytał o wiele -  i sam zostałem, by jej pomóc. Jakież było jej zdziwienie, gdy poinformowałem ją o tym. Musiałem długo się tłumaczyć, by nareszcie była usatysfakcjonowana - oczywiście nie powiedziałem jej całej prawdy, bo tę zniekształciłem na moją korzyść.
      Annie była i jest pojętna, już po kilku dniach radziła sobie dobrze, na tyle dobrze, że piątego dnia postanowiliśmy wypłynąć dalej, niż zwykle. Romantyczny nastrój, narzucany przez zachód słońca, nie zrekompensował nam tego, że Annie prawie się utopiła. Wyłowiłem ją i dociągnąłem na brzeg. Obyło się bez reanimacji. Dziewczyna była bardzo zawstydzona, więc podziękowała mi za dzisiejszą naukę i pobiegła do domu, zostawiając mnie zupełnie samego, uśmiechającego się do siebie na wspomnienie jej zawstydzonej twarzy.
      Felerna sytuacja jej nie zniechęciła. Po kolejnych kilku lekcjach Annie pływała już bardzo dobrze, a ja czułem, że jest mi coraz bliższa. Wypływaliśmy dalej i dalej, a dziewczyna już nigdy nawet się nie zakrztusiła. Goniliśmy się w wodzie, chlapaliśmy i były to najpiękniejsze momenty w moim życiu. Czuliśmy się jak dzieci, którymi przecież byliśmy. Lekcje przeplatane były z długimi rozmowami o wszystkim i o niczym. Była moją najlepszą przyjaciółką.

       Zakochiwałem się w niej powoli, tak, jak pierwszy raz wchodzi się do wody - małymi kroczkami. Najpierw moczysz jedynie palce, żeby sprawdzić temperaturę, później łydki - czujesz dziwne, niepokojące dreszcze - a później coraz głębiej, ochlapując się wodą, aż w końcu morze otacza cię całego i wcale nie jest ci zimno - wciąż towarzyszy ci mrowienie, przyjemne dreszcze -  w końcu czujesz się błogo lekki i nie chcesz wyjść z wody, bo na brzegu wcale nie jest lepiej. Tak to właśnie wyglądało.
   
     Któregoś słonecznego dnia, siedząc na plaży, patrzyłem, jak Annie bawi się paskiem. Brała w dłonie suchy, biegła do morza, by go zwilżyć i wracała, żeby dodać go do prawie ukończonego, misternie ulepionego zamku. Zastanawiałem się, dlaczego, u licha, nie usiadła na mokrej części plaży, gdzie piasek był już mokry od morskich fal.
     Z językiem wetkniętym w prawy kącik ust, szybko budowała - tu dokładała, tam odejmowała, rzeźbiła, wygładzała, tworzyła, niszczyła. W kółko i w kółko.
- Mógłbyś pomóc - uznała, nabierając kolejną porcję piasku. Pobiegła do wody i lada moment wróciła, a kiedy stanęła obok mnie, coś mokrego wylądował na mojej głowie. Ja zerwałem się jak oparzony, a Annie uciekła w stronę morza. Kiedy zorientowała się, że biegnę za nią (raczej na to liczyła), skręciła w inną stronę. Już prawie była przy chodniku, kiedy ją dorwałem. Runęliśmy razem na maleńkie kamyczki, które przylepiły się do naszych mokrych od potu ciał. Chwilę patrzyła mi w oczy, gdy ją obejmowałem, ale szybko się wyzwoliła i znów zaczęła uciekać. Kiedy znów ją dogoniłem, wpadliśmy w zamek.
     Annie, oburzona, zaczęła krzyczeć. Stanęła, oparła się dłońmi o biodra i oceniała szkody. Znów śmiałem się pod nosem, widząc ją w takim stanie. Denerwowała się, jakby ten piaskowy budynek był jakimś ważnym dziełem.
- Przepraszam, Annie! - powiedziałem, usiłując, by te słowa zabrzmiały szczerze, ale zamiar ten rujnował chichot, wydostający się z moich ust. Ona jedynie przewróciła oczami i znów usiadła na piasku. Włożyła dłonie w pozostałości po budowli i znów zaczęła tworzyć. Przez chwilę po prostu się jej przyglądałem, ale ostatecznie postanowiłem jej pomoc. Usadowiłem się wygodnie i zacząłem budować razem z nią. Uśmiechała się pod nosem na prawdę bardzo długo... aż do momentu, gdy nasze dłonie się spotkały. Wówczas wszystkie emocje z jej twarzy znikły: wszystkie prócz ciekawości. Policzki się jej zaróżowiły, ale nie zabrała ręki. Ja też tego nie zrobiłem, więc tkwiliśmy tak kilka sekund. A po tym czasie przybliżyłem się nieco i splotłem nasze palce razem.

        Niektóre rzeczy nie są godne zapamiętania, wracają jedynie na koniec, jak wspomnienie wielu nocy, spędzonych na rozkaz Prezydenta Snowa, z Kapitolińskimi kobietami. Na szczęście tylko na chwilkę, a ich granice są zamazane i blade. Przed śmiercią człowiek widzi całe woje życie, ale ten niezwykły film, wyreżyserowany przez naszą pamięć, dobrodusznie nastawia się na pokazanie szczęśliwszych momentów.  Zatem swoje pierwsze Igrzyska pamiętam jak przez mgłę, jak już wspomniałem, nie było to nic godnego zapamiętania - wręcz usiłowałem pozbyć się tych wspomnień na siłę. Igrzyska Annie były jeszcze gorsze, bo siedzenie i patrzenie, jak ukochana walczy na śmierć i życie boli dziesięć razy mocniej, niż rana...
       Byłem jej mentorem, więc w zasadzie miałem więcej możliwości pomocy. Czasem wystarczyło, że dziarskim krokiem podszedłem do sponsorów, wcześniej odpinając jeden czy dwa guziki koszuli. Na ogół wszystko szło po mojej myśli.
       Annie wróciła cała i zdrowa. Dobra,  cała i zdrowa fizycznie, bo psychicznie była zniszczona. Panicznie bała się wszystkiego. Kiedy leżeliśmy w łóżku i nagle okno zamknęło się z impetem, krzyczała długo i głośno. Bała się również burzy, nie było już mowy o bieganiu w deszczy. I pocałunkach.
      Na stresujące i przerażające chwile reagowała dziwnie - raz płakała, raz śmiała się w głos (sytuacja nigdy nie była odpowiednia), krzyczała, chowała twarz w dłonie, nieraz w ogóle nieruchomiała. Nauczyliśmy się z tym radzić, odtąd to ja byłem jej bramą do zdrowia psychicznego.
       Drugie Igrzyska były równie okropne, ale miałem cel i pewną obietnicę, która sprawiała, że patrzyłem na tę sytuację nieco pogodniej - za pomoc w ucieczce Katniss z areny, ja również miałem przeżyć. Przeżycie oznaczało to, że znowu zobaczę swoją miłość.

       Annie szła ku mnie, wolno, z uśmiechem na twarzy i rękoma zaciśniętymi na bokach materiału. Na prawdę była szczęśliwa.Co prawda zawsze wyobrażałem sobie ją w białej kreacji z niebieskimi elementami, ale zielona suknia była jeszcze piękniejsza, podkreślała kolor jej oczu. Kiedy nareszcie dołączyła do mnie, Dalton, kowboj z Dziesiątki, rozpoczął ceremonię (prowadził ją on, gdyż przypominała te z jego Dystryktu). Jakiż byłem szczęśliwy, mając tę kobietę u swojego boku, wiedząc, że za chwilę będzie tylko moja. Muzyka grana przez skrzypka, rozluźniała mnie na tyle, że wcale się nie stresowałem.
       Podczas przysięgi zarzucono nam na ramiona sieć uplecioną z długich źdźbeł trawy. Tradycja Czwartego Dystryktu wyraźni głosi, że to przyszła panna młoda musi sama upleść to nakrycie - dlatego Annie przesiedziała nad nim wieczór, uprzedzający nasz ślub. Kilka lat temu moja mama uczyła ją tej sztuki (Mags też miła w tym swój udział), dlatego nasze nakrycie przypominało mi o rodzinie.
       Po przysiędze przyszedł czas na moczenie palców w słonej wodzie i dotykanie nimi ust partnera, podczas, gdy cała zaczęła śpiewać starą pieśń - przygotowującą przyszłych małżonków do morskiej podróży - po chwili my również się przyłączyliśmy, ściskając się za ręce. I w końcu mogłem ją pocałować.
      Przed północą przynieśli wielki tort, był  na prawdę piękny i przepyszny. Kiedy zobaczyłem go z bliska, bo Annie pociągnęła mnie tam od razu, doszedłem do wniosku, że musiało być to dzieło Peety (było mi go strasznie szkoda). Kiedy tak patrzyłem na ten wypiek, idealny, przemyślany i dopracowany, na usta cisnęło mi się tylko jedno słowo "arcydzieło". Nie dało się inaczej tego opisać.
      Przetańczyliśmy całą noc - razem, osobno, z innymi ludźmi. Wcale nie przeszkadzały mi kamery, rejestrujące wszystkie nasze kroki, by następnie użyć tego do Propagit. Cieszyłem się również, widząc rozluźnioną i uśmiechniętą Katniss, ufałem, że była prawdziwie szczęśliwa.
       Wczesnym porankiem, wymknęliśmy się do swojej kwatery, chichocząc i nie skąpiąc sobie pocałunków. Wpadliśmy z wielkim hukiem na drzwi, a następnie na pryczę. Odrywaliśmy się od siebie jedynie na krótkie chwilę - by zaczerpnąć powietrza tudzież pozbyć się kolejnej części garderoby; ściąganie z niej tej sukni było dla mnie przyjemnością (szczególnie, że pod spodem czekała na mnie rozgrzana i delikatna skóra Annie).
      
       Wojna jest dla mnie bolesna ale również piękna i owocna - czy w innej sytuacji również mógłbym poślubić  Annie i nie narazić się na gniew Prezydenta Snowa? W końcu byłem jego towarem. Już nigdy więcej nie będę i ta myśl podnosi mnie na duchu, gdy stoję tu tak, w wodzie po pas, wymachując trójzębem.
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                               
       Oddech Annie pachniał miętą, którą jadła garściami, zmieszaną z czymś słonawym - może rybą albo morską wodą. Jej usta smakowały tak samo i za pierwszym razem i za ostatnim. Lubiłem czuć jej oddech - to na policzku, to na karku, ostatecznie na ustach.
   
      Ostatnim wspomnieniem wracam do jej warg, miękkich i delikatnych, tworzących idealne połączenie z moimi. Dosłownie, w tym momencie, czuję miłe mrowienie, pozostawione przez jej całusy, chociaż przecież jest bardzo daleko stąd. Słyszę chyba nawet jej uroczy śmiech... Nawiasem mówiąc, jej pocałunki, odkąd pierwszy raz to zrobiliśmy, stały się moim uzależnieniem i potem już nie wyobrażałem sobie dnia bez poczucia jej warg na swoich. Wydarzyło się to pewnej pochmurnej niedzieli, kiedy wszyscy pozamykali się w domach, a my biegaliśmy w deszczu, czując się, jak jedyni ludzie na świecie. Darowaliśmy sobie pływanie, lepiej nie kusić losu, wdrapaliśmy się na  dach starego domu ( to z perspektywy czasu wydaje mi się równie lekkomyślne, jak pływanie podczas burzy, ale wtedy takie nie było ). Woda przesiąknęła przez nasze ubrania nie zostawiając na nich ani suchej nitki. Włosy Annie targał wiatr, zarzucając je jej na twarz - mokre pasma przyklejały się w różnych pozycjach do jej policzków i czoła, a ona raz za razem odgarniała je z twarzy. Ciemne chmury prawie w całości przysłoniły niebo - tylko jeden nieśmiały promień wyłonił się zza nich i pozostawiał słoneczny poblask na buzi Annie. Dziewczyna wyglądała tak pięknie, że zrobiłbym głupotę, wciąż stojąc daleko od niej. Kiedy podszedłem do dziewczyny,  kręciła się wokół własnej osi z rękoma u góry. Położyłem więc dłonie na jej biodrach - zatrzymując ją tym samym - i zacząłem tańczyć z nią, a kiedy odwróciła się do mnie, spojrzała mi głęboko w oczy i splotła palce na moim karku... nawet nie zdążyłem pomyśleć i po prostu przyciągnąłem ją do siebie. Krople deszczu zawzięcie usiłowały przedostać się między nasz, ale byliśmy bardzo blisko siebie, a ja z uporem przyciskałem usta mocniej do jej warg. Było to piękne kilka sekund, pech chciał, że następnego dnia wylosowano mnie na Głodowe Igrzyska.

        Woda chlapie z wszystkich stron, moczy mi ostatni suchy kawałek ubrania, wpada do oczu i rwie na boki. Z  głębi korytarza słyszę wrzask, pośpiesznie patrzę w tamtą stronę, by zobaczyć, do kogo należy, ale widzę jedynie ciemność - w tym miejscu ogólnie panuje ciemność, nie licząc tego klapy u góry, prowadzącej do miasta. Z rozszarpanej rany na plecach cieknie mi krew. Czuję swój bliski koniec, ale adrenalina nie opuszcza mnie ani na chwilę. Powalam jednego jaszczuro - człowieka, ale następny się na mnie rzuca, wbijam mu w brzuch trójząb.
      Z góry dochodzi do mnie głos Katniss, musiała dostrzec coś, czego ja nie zdążyłem.
- Łykołak, łykołak, łykołak - mówi słabym, łamliwym głosem, a ja zdążam kątem oka dostrzec twarz Katniss, zanim zrzuca w dół Holo, które potem leci proso na mnie i nagle

➳➳➳




      

      
       
      
      
       
      
         
     

        

       

       
   
      
    
    
       
     












                      








   

czwartek, 14 stycznia 2016

Moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa (...)

    Kiedy byłam mała, tata zabierał mnie na polowania.
Wciąż pamiętam dzień, w którym pierwszy raz umknęłam poza granice Dystryktu Dwunastego do zielonego lasu - tętniącego życiem, lepszego świata, w którym nietrudno o jedzenie, a i czujesz się bezpieczniejszy, niż w zasięgu wzroku Kapitolu.
      Musiałam wstać wczesnym porankiem, gdy słońce dopiero zaczęło wchodzić na horyzont, barwiąc niebo rozkosznymi kolorami - pomarańczą, czerwienią, a nawet fioletem. Te miękkie kolory, które zaraz po przebudzeniu dostrzegłam przez okno, sprawiły, że wstało mi się jeszcze przyjemniej, wiedząc, że na chwilę uciekamy z Dystryktu. Będziemy o kilka kroków bliżej słońca, pomyślałam.
     Tata zarzucił mi na ramiona przydużą myśliwską kurtkę, która wszędzie miała poukrywane małe kieszonki, by można było bezpiecznie przechowywać drobne rzeczy, których za żadne skarby świata nie chciało się zgubić. Jak na przykład srebrny pierścionek mamy, który jest w rodzinie od pokoleń, a mama podarowała go ojcu. "Byś zawsze miał coś, co będzie ci o mnie przypominało, w razie gdybyś..."
     Oczywiste, że wówczas chodziło jej o zagrożenie, jakie wiąże ze sobą nielegalne polowanie.
Po dzisiejszy dzień mam ten pierścionek. Schowany głęboko, odseparowany od wszystkich. Prawdę mówiąc nawet go nie wyciągam. W zasadzie nie pamiętam czy kiedykolwiek wyszedł poza maleńką, przetartą kieszonkę kurtki taty.
     Nie było zimno. Bynajmniej. Wręcz odwrotnie, bo było bardzo ciepło. Ale tata nigdy nie polował bez niej.
     Na nogi założyłam specjalne buty ze skóry, elastyczne i dopasowujące się do stopy, które ojciec kupił na ćwieku. Dał za nie dwie wiewiórki, trzy ryby i wiaderko poziomek. Nie wiem jak wynegocjował taką niską cenę, to robota pierwsza klasa. Te buty, wytrzymałe i wygodne, kosztowały zdecydowanie więcej. To pewnie dlatego, że wszyscy na ćwieku bardzo go lubili i szanowali. Obuwie dobrze się sprawowało.
      Zanim w ogóle przekroczyliśmy próg naszego skromnego domu, tata zagrodził mi drogę, odgarnął jeden z warkoczy do tyłu i powiedział:
- Musisz wiedzieć, że w teorii takie wyprawy są bardzo niebezpieczne. Grożą nawet śmiercią, jeśli strażnicy pokoju cię przyłapią. W najlepszym wypadku wychłostają cię. Aczkolwiek trażnicy też są ludźmi i pragną świeżego mięsa, wobec tego trochę przymykają oko na wyprawy kilku mieszkańców. Dlatego w praktyce jest, jeśli można to tak nazwać, bezpieczniej. Niemniej jednak nigdy nie myśl o bezpieczeństwie, jako o czymś osiągalnym i zapewnionym. Nigdy nic nie wiadomo, dlatego miej oczy szeroko otwarte.
- Wiem to. Nie boję się - odparłam pośpiesznie, chcąc grać dorosłą. Chyba nawet myślałam w taki sposób, nie bałam się. Nie aż tak, jakby można było przypuszczać...
      Kiedy podeszliśmy pod płot, tata przystanął i przyłożył palec do ust. To wymowny znak, który oznacza, że trzeba być cicho. I zaczęliśmy nasłuchiwać charakterystycznego dźwięczenia płotu pod napięciem. Po minucie głuchej ciszy, zakłóconej jedynie szelestem liści, rozejrzeliśmy się i pośpiesznie przeczołgaliśmy pod poluzowanymi drutami. Na ogół nie płynął tędy prąd. Choć przecież powinien. A kiedy go nie było, płot stawał się zwykłym kawałkiem drutu, zupełnie nieszkodliwym. Tata nauczył mnie odruchu nasłuchiwania. I dobrze, bo czasem, przez zrządzenie losu, prąd jednak płynął i wystarczyłoby muśniecie palcem, a padłabym, usmażona.
          - Spójrz - powiedział, gdy byliśmy już w takim miejscu, że zewsząd okrążał nas las - tu rosną jagody. Zerwij je.
Oczy zapewne mi zabłysły. Moja ręka automatycznie wystrzeliła w ich kierunku. Nie pomyślałam o obejrzeniu owocu, od razu skierowałam dłoń do ust.
- Jesteś pewna, Katniss? Nie działasz zbyt szybko? Pomyśl.
     Zmarszczyłam brwi i wbiłam wzrok w fioletowe, słodkie kulki. Ile miałam lat? Może dziewięć. Nie potrafiłam wówczas zrozumieć niektórych rzeczy. Dla mnie jagoda była zwykłą jagodą, nie pomyślałabym, że może służyć jako broń lub trucizna w walce, co przecież później wykorzystałam na siedemdziesiątych czwartych Igrzyskach, lub że może zabić mnie, jeśli tylko kropelka soku spadnie  na mój język albo będzie miało jakikolwiek kontakt z moimi błonami śluzowymi.
 - Chcę ci tylko przypomnieć, że musisz mieć oczy szeroko otwarte. Jest pewien owoc, który szalenie przypomina ten, który trzymasz w ręku. Łykołak - urwał i wpatrywał się we mnie, dając mi czas na przetworzenie informacji. - Jest trujący. Zabija w jedną chwilę, a wystarczy jedna kuleczka. Tak maleńka jak ta - wskazał palcem na moją dłoń, a ja automatycznie wyrzuciłam je na ziemię, jakby sam styk ze skórą mógłby zrobić mi krzywdę.
- Te są w porządku. Możesz je zjeść.
- A te rośliny - schylił się, żeby zerwać je - są lecznicze. Mama na pewno się ucieszy z nowych zapasów. Mogą uratować życie kiedy na przykład pożądlą cię osy gończe. Tutaj zdarza się to rzadko, ale można być ubezpieczonym, bo przecież różnie to bywa.
     Uśmiechnął się, gdy się wyprostował, ale w jego twarzy potrafiłam dostrzec cień bólu. Praca, polowanie. To wszystko bardzo go męczyło. Wyglądał na steranego. Mimo wszystko wiem, że sprawiało mu to przyjemność, bo czuł się tu w pewien sposób wolny niczym ptak. Dystrykt Dwunasty był przyciasną klatką, ogrodzenie zamknięciem, przez które da się przecisnąć, jeśli się spróbuje i jeśli jest się człowiekiem odważnym, a las był... wolnością. A to wolności przecież Kapitol boi się najbardziej. Dla mnie później również.
     Przycisnęłam do piersi książkę. Rodzinny zielnik, w którym opisane było wiele roślin. Tata powiedział, że mam go dobrze pilnować. Nie wolno mi go zgubić, bo kiedyś być może ta wiedza mi się przyda. I pilnowałam ją nawet po śmierci taty. Często wertowałam pożółkłe stronice księgi, usiłując zapamiętać opisy roślin, a następnie szukałam ich po lesie. Nieraz siedziałam godzinami, przyglądając się znalezionemu okazowi, żeby upewnić się czy to na pewno to. Tata zwykł mówić, że każdy nierozważny ruch może zabić, bo czasem wydawałoby się jadalne rośliny mogą być trujące, a zwykłe chwasty mogą być lekarstwem. To właśnie uratowało Peetę na naszych pierwszych Igrzyskach Głodowych.
     Kiedy przekartkowywałam książkę, wyczuwałam niewidzialne ślady i zapach ojca gdzieś między kartkami. Wpatrując się w pochyłe litery, wzruszałam się, przypominając sobie osobę, która nauczyła mnie tak wiele.
   
*** 

     Tata trzymał mnie za rękę. Jego dłonie były duże, mocne, ciepłe, ale też szorstkie od niezliczonych godzin, spędzonych pod ziemią, w kopalni, w której później przyszło mu umrzeć...
     Szliśmy, przyglądaliśmy się różnym roślinom, a ja czasem otwierałam książkę, aby znaleźć w niej dany gatunek. Cieszyłam się, gdy tata potwierdzał moje przypuszczenia - owoc, który wskazałam, był jadalny, liście, które zerwałam mają działanie odkażające. Pozbierałam więc je i schowałam do małej torebki. Pomyślałam wówczas, że Prim ucieszy się, kiedy przyniosę jej prezent w postaci leśnych słodyczy, a mamie rośliny, z których przyrządzi specyfiki. Tak jak tata to robi. Przynosi mamie coś z lasu. To taki symboliczny podarunek, ale mama za każdym razem wzrusza się do tego stopnia, że jedna czy dwie łzy spływały po jej rumianych policzkach. Kiedy teraz o tym myślę, do głowy przychodzi mi, że to - oprócz aktu miłości -  mogło być swego rodzaju trofeum. Coś jak dowód zaradności ojca, który wymknął się z lasu, co jest zakazane, i przeżył, nie został pojmany przez władze. Swoisty dowód życia.
     - Chodź! W tym drzewie ukryłem łuk. Jest kilka pni, starych, częściowo pustych, w których bezpiecznie schowałem broń. Może po mojej śmierci znajdziesz jeden i być może wzruszysz się, przypominając sobie swojego ojca - powiedział z uśmiechem, a ja skrzywiłam się, zastanawiając się nad jego słowami. "Jak może umrzeć? Zostawiłby nas? Wtedy i my byśmy umarły". Nie powiedziałam nic. Odwzajemniłam uśmiech, choć sztucznie, bo przecież on szczerzył zęby bardzo szeroko, więc nie mogłam się ot tak rozkleić. Na chwilę schowałam twarz za gruby szal i uroniłam jedną łzę. 
- Tutaj schowałam też jeden egzemplarz dla ciebie, Katniss. 
      I tym razem uśmiechnęłam się szczerze. Łuk. Mój własny łuk, wykonany przez mocne, zaradne ręce. Wskazał mi palcem na pusty, zwalony pień drzewa. Otwór był przykryty zielonymi liśćmi, patykami i wyrwanym mchem, misternie poupychanym przy wlocie. Delikatnie odgarnęłam zasłonę i zajrzałam wgłąb skrytki. Musiałam położyć się na ziemi i wsunąć do środka po ramiona, a następnie jak najdalej wyciągnąć rękę, żeby dosięgnąć łuku. Wysunęłam się, położyłam na ziemi i wsunęłam z powrotem. Powtórzyłam tę czynność z większym łukiem i dwoma kołczanami ze strzałami. 
     Przejeżdżałam raz za razem po drewnianym, gładkim majdanie, póki tata nie zabrał mi go, żeby go przygotować.  Później włożył też swój majdan pomiędzy nogi, nagiął go i  założył cięciwę na swój, większy i potężniejszy, niż moja dziecięca wersja. 
     Usiadłam na ziemi, objęłam nogi rękami i wpatrywałam się w ojca, który władał bronią, jakby była naturalnym przedłużeniem jego kończyn, chciałam nasycać umysł wiedzą. Pamiętam, że wtedy pomyślałam, że kiedyś chcę być taka jak on! Silna, zaradna, tak bardzo inteligentna. I odważna.
     I tak wpatrywałam się w niego, kiedy celował do drugiej wiewiórki, którą miał później sprzedać piekarzowi w mieście. Stał wówczas przede mną, w wielkim skupieniu, i nawet bym nie pomyślała, że za dwa, trzy lata już nie będzie go z nami, bo wybuch w kopalni rozerwie go na strzępy, a on stanie się nieżywy, jak wiewiórka, którą trafił w oko, a ja będę musiała przejąc jego obowiązki, żebyśmy mogły przeżyć.
      Kiedy była moja kolej wstałam, trzymając w dłoni łuk. Ustawiłam się w pozycji, którą podpatrzyłam u niego. Już nawet wyciągnęłam strzałę, a jej rowek założyłam na cięciwę. I starałam się być na prawdę bardzo, bardzo poważna i pewna w tym, co miałam zamiar wtedy zrobić, ale za żadne skarby nie potrafiłam uspokoić lub chociaż ukryć trzęsących się dłoni. Tata tylko uśmiechnął się pod nosem i powiedział, że mam czas na naukę, że nie opanuję  tego od razu, bo jest to bardzo trudne, więc nie mam się co stresować. A później dodał "nie musisz dorastać zbyt szybko". Szkoda, że jednak musiałam dorosnąć, będąc dzieckiem. Ale wtedy, w tym miłym momencie mojego życia,  nie wiedziałam tego i chyba żyło mi się lepiej z takim przekonaniem. Z myślą, że tata zawsze będzie, że nie będę musiała sama dbać o rodzinę, i tylko będę się spokojnie uczyć.
     Pierwsza próba była straszna. Ale tata zapewniał mnie, że tak będzie, bo łucznictwo to twardy orzech do zgryzienia.  Zgubiłam jedną strzałę, która poleciała przed siebie w gęstwinę i nie potrafiłam wymuskać jej spomiędzy ostrych gałęzi. Druga próba była lepsza, bo prawie trafiłam w jabłko, które tata postawił na jednym ze zwalonych drzew, ale jednak chybiłam o dwa centymetry, strzała dobiła do drzewa i przełamała się wpół, a ja wcześniej zraniłam się w przedramię cięciwą, gdy ją zwalniała.
Trzecią próbę zaliczyłam do udanych.
- Nie stresuj się, zepnij mięśnie, celuj, skup się! 
     I trafiłam w jabłko, strzała przepołowiła owoc, który zwalił się z pnia, na którym je postawiono. Klasnęłam w ręce i automatycznie wtuliłam się w człowieka, stojącego za mną. Sięgałam mu zaledwie do klatki piersiowej, ale to dobrze. W kojącej ciszy i spokoju, ofiarowywanemu nam przez las, słyszałam bicie jego serca. "Dobrze", powtarzał mi cicho. "Dobrze, jestem dumny. Jeszcze będziesz świetna, czuję to".
      Pracowaliśmy i ćwiczyliśmy jeszcze może przez godzinę, a następnie ruszyliśmy w drogę. Tata ustrzelił jeszcze dwie kolejne wiewiórki i trzy zające, które schowałam do torby. W drodze nad jezioro, ojciec nagle stanął, wpatrując się w mały punkt ponad moją głową - gdzieś wysoko na gałęzi siedział ptak, jak wytłumaczył mi tata, Kosogłos. I to był pierwszy raz, gdy zobaczyłam to ciekawe stworzenie, którym dane mi później było się stać. Dowiedziałam się skąd się wzięły i jakie niezwykłe umiejętności posiadały.
- Więc zaśpiewaj - powiedziałam z uśmiechem. - Chcę usłyszeć, jak powtarzają po tobie. 
   
Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
Tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.


     W ciszy i skupieniu wsłuchiwałam się w ciepły, ale głęboki głos taty, w słowa, które usiłowałam zrozumieć i w piękną, łatwą melodię, którą od razu załapałam. Kiedy skończył, patrzyłam na ptaki, które zleciały się na pobliskie drzewa, gdy usłyszały piosenkę, oczekując na podjęcie przez nie melodii. Ale nic się nie wydarzyło, ptaki milczały. Okazało się, że i one oczekiwały na dalszy ciąg, na kolejne minuty wsłuchiwania się w głos mężczyzny, ale kiedy zorientowały się, że to koniec, zaczęły wyśpiewywać swoją wersję drzewa wisielców. Na prawdę byłam zachwycona. To nowe doświadczenie, szalenie umilające czas. Później przez cały czas śpiewałam w głos różne piosenki - począwszy od starej jak świat pieśni o dolinie, którą wykonywałam przed klasą w pierwszym dniu szkoły, przez piosenki, które kiedyś nauczył mnie tata, do tej nowej, która na dobre wszyła mi się w głowę. Ptaki mi wtórowały. One też musiały być zachwycone. Niewiele osób wybiera się w te rejony, a jak już, to na pewno nie marnują czasu i energii na śpiew. To tata zakorzenił we mnie miłość do muzyki. To ona osładzała nam życie, istniała w naszym domu całymi dniami, a i nocami, gdy budziłyśmy się z koszmaru, ja lub moja siostra.  Wszyscy śpiewaliśmy, dlatego zdziwiłam się raz, gdy mama zabroniła mi śpiewać drzewo wisielców, a ja zrozumiałam dlaczego dopiero, gdy byłam starsza i w końcu pojęłam znaczenie słów.
Kiedy tata zmarł, muzyka umarła razem z nim. Powróciła do mnie dopiero później, w najgorszych momentach.
    Uparłam się, że chcę zobaczyć jezioro. Tata opowiadał o jego pięknie, o czystej wodzie i pozytywnej energii, która tam panuje. Widząc słońce, wiszące nad głową, rozjarzone i grzejące, jeszcze bardziej chciałam tam iść.
Na miejscu, gdy pierwszy raz zobaczyłam cały krajobraz, nie zawiodłam się. Od tamtej sekundy wiedziałam, że to będzie nasze specjalne miejsce, do którego warto powracać dla samych, choćby, wspomnień. Wiatr tam wiał nieco mocniej, ale pachniało jakąś, pewnego rodzaju, świeżością i rześkością. Ściągnęłam buty i skarpetki, po czym weszłam do wody po kostki, dalej się bałam, póki co. Tata dołączył do mnie.
- Widzisz to? - wskazał na roślinę, pływającą po gładkiej tafli. - To strzałka wodna. Od jej nazwy pochodzi twoje imię - powiedział. - Głód nie zajrzy ci w oczy, jeśli uda ci się odnaleźć siebie - dodał żartobliwie, a ja mimowolnie się zaśmiałam. Więc następną godzinę brodziliśmy w jeziorze, nogami wygrzebując z mułu korzenie tej rośliny i rozmawiając o innych, które można znaleźć, jeśli się dobrze szuka.
- Kiedyś nauczę cię pływać - zapewnił mnie, kiedy wycieraliśmy nogi brudnym ręcznikiem, który upchał w torbie. - Nie dziś, bo trzeba wracać, powoli robi się późno, a przed nami długa droga do domu.
      Droga powrotna była równie przyjemna. Gdy przeczołgaliśmy się pod poluzowanym fragmentem ogrodzenia, pomyślałam, że nie chcę wracać do miasta, że chcę zamieszkać w lesie, bo tam jest moje miejsce. Nogi bolały mnie po tych wszystkich kilometrach, które przebyliśmy, ale nie przeszkadzało mi to, był to miły, kojący ból. 
      W mieście wstąpiliśmy do piekarza, który zabrał wiewiórki, a dał nam chleb, uśmiechnął się ciepło i wręczył mi ciastko z wymalowanymi niebieskimi, ładnymi kwiatkami, zupełnie za darmo. Weszliśmy też na Ćwiek.
      Nie mogłam przestać myśleć o tamtym miejscu. Moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa są zielone, osłodzone dzikimi owocami, pachną świeżością, trawą i jeziorem, czuć w nich wolność i słychać głos taty, szum liści i wody oraz rozćwierkane Kosogłosy.
 ➳➳➳

Jakoś tak przyjemnie mi się to pisało!:)
Nie ukrywam, że troszkę zainspirował mnie jeden fanowski fimik "The Hunger Games: The Hanging Tree"   To jest serio dobre. Polecam, jeśli ktoś nie widział!