niedziela, 30 sierpnia 2015

Chcę wiedzieć, że znowu może być dobrze, a tylko Peeta może mi to ofiarować cz.3

     Od śmierci Prim, i mojego powrotu do Dwunastki nasz dom jest bardzo pusty. Zbyt duży, by mieszkała w nim jedna osoba. I zbyt obcy, by był to mój dom. Krzątam się po nim, szukając miejsc, w których kłębią się wspomnienia, kątów, gdzie odnajdę jej obecność. Pewnego dnia znalazłam gumki, którymi związywała dwa warkocze. Innym razem wstążkę, którą przewiązałam szyję jej Kozy, Damy, którą podarowałam jej na urodziny. Czuję jej obecność w lekach, które stoją w kuchni.
      Wróciliśmy tu rok temu i chociaż minęło już tyle czasu, ja wciąż czuję się tu zbyt samotna.
Więc kiedy ja i Peeta postanowiliśmy zrobić ten duży krok, poczułam, że chłopak wypełni tę pustkę swoją obecnością - swoim ciałem, oddechem, roznoszącym się po domu, krokami, śmiechem i głosem.

      Siedzę na schodach mojego... naszego domu, gdy Peeta wychodzi z wielkim pudłem po brzegi wypełnionym różnymi drobiazgami. Idzie ku mnie i uśmiecha się bardzo szeroko, ukazując cały rządek białych zębów. Wstaję, gdy do mnie dołącza. Otwieram mu drzwi i chwile je przytrzymuje, a on przez nie wchodzi i kładzie karton obok sterty innych, takich samych, ale wypełnionych zupełnie innymi małymi osobistymi rzeczami.
- Jesteś pewna, że powinniśmy to robić? - pyta, kiedy siada na kanapie, a ja na jego kolanach, i wtulam się w jego szyję.
- Tak. Dlaczego mamy tego nie robić?
Nic nie odpowiada. Przyciąga mnie jeszcze bliżej. Więc tak siedzimy przez dłuższą chwile i wpatrujemy się w nierozpakowane pudła.
- Lepiej weźmy się za nie - proponuję i obydwoje zgodnie wstajemy.
      Zanurzam rękę w stercie pięknych rzeczy. Wszystkie należą do Peety, i wszystkie coś dla niego znaczą. A on, bo tak powiedział, chce się ze mną wszystkim dzielić. Wszystkim co ma - wspomnieniami, dobrymi momentami - tymi złymi również - wszystkim materialnym, co posiada. Chce również mieć nowe wspomnienia, ze mną, które będziemy dzielić. A ja chcę, by wszystko, co posiadam było także jego. Dlatego nie uważam, że wspólne zamieszkanie jest złym pomysłem. Będziemy dzielić dom, powietrze, poranki, wieczory. Będziemy dzielić łóżko. I będziemy powolutku się zrastać na nowo.
     Moja dłoń napotyka na coś metalowego. Przez chwilę chłonę chłód przedmiotu, i w końcu wyskubuję go spomiędzy reszty rzeczy.
      Nie wierzę własnym oczom, gdy w wyciągniętej dłoni trzymam medalion. Intensywnie wpatruję się w kosogłosa na przodzie. W końcu przejeżdżam palcem po zatrzasku, a ten odskakuje i widzę zdjęcia w środku. Wygląda tak jak kiedyś. Może jest nieco zniszczony - podrapany i przetarty tu i tam - ale wciąż jak kiedyś. Patrząc na jego złotą, połyskującą powierzchnie, wspomnienia uderzają we mnie tak bardzo, że aż zaczynam się trząść. Przenoszę wzrok na Peetę, który kuca obok mnie, w ciszy.
- Jakim cudem masz ten medalion?
- W Kapitolu mi go odebrali, ale po wojnie znaleźli go w pudle z rzeczami Snowa. Uznali, że mam do niego prawo, że jest mój. I oddali mi go.
- Wciąż je masz? - pytam, zmieniając temat. - Te ewokacje - dodaję pośpiesznie. Chociaż dobrze znam odpowiedz, czekam aż sam mi jej udzieli. Milczy.
- Od dwóch miesięcy nie widziałam cię w takim stanie.
- Nie chciałem, żebyś mnie widziała takiego. Już zbyt wiele razy mi pomagałaś - stwierdza ze wzruszeniem ramionami. - Czuję się wtedy jak potwór.
- Przerabialiśmy już to. Jestem od tego.
      Pochyla się i całuje mnie w usta. Na chwile traci równowagę i razem lądujemy na ziemi.
Kiedy patrzę na jego twarz, dokładnie widzę łzy w kącikach jego oczu.
      Jedyne co mi zostaje, to rozmowa. A rozmowa może działać cuda, tak myślę. Dlatego więc, kiedy czuję kryształowy naszyjnik z jego łez na szyi, przemawiam do niego delikatnym tonem.
- Co teraz czujesz?
- Wszystko błyszczy, Katniss. Wzbiera we mnie wściekłość, chociaż tak nie powinno być. Twoja twarz... - na chwile urywa i dotyka mojego policzka. Koniuszkiem palce obrysowuje moje wargi. - Twoja twarz nagle się zmieniła. Nie rozumiem dlaczego widzę cię inaczej. Rozmazaną, niewyraźną. Jakąś taką... przerażającą. Jak nie ty. Po tym czasie już chyba powinienem odróżniać rzeczywistość od ułudy - i w tym momencie zamyka oczy, a palce zaciska na mojej ręce, więc nic nie odpowiadam, bo patrząc prawdzie w oczy, żadne z nas nie zna odpowiedzi.

***
     - Nie ruszaj się - krzyczę, wymierzając w niego ubrudzonym od kremowej farby pędzlem.
 - Powinieneś zastygnąć w jednej, dobrej pozycji - polecam mu, a on bez zbędnej gadaniny wykonuje mój rozkaz. Przez chwilę się wiercę aż odnajduję zadowalające ułożenie. Poprawiam kartkę w jednej dłoni i pędzel w drugiej. Pigment kapie raz za razem na czystą pościel, ale nie zwracam na to uwagi. Zanurzam koniuszek narzędzia w farbie i zaczynam kreślić jakiś kształt na kartce, który ma przypominać popiersie Peety. Śmieję się pod nosem, zauważając marny skutek całej tej czynności. 
     Chłopak siedzi naprzeciwko mnie i w prezentacyjnej pozie napina nagie mięśnie torsu i ramion, na których dostrzegam jeszcze większe czy mniejsze blizny po poparzeniach - zamierzam je pominąć na moim obrazie. Zakryty jest do połowy białą pościelą, dostatecznie ubrudzoną kolorowymi farbami. Albo nie... są piękne.
      Obok niego leży wypełnione płótno średniej wielkości, które Peeta przyniósł ze strychu, gdy jeszcze spałam. A zrobił to, bo uznał, że tak pięknie wyglądam z rana i chce to namalować. Nie przyznał mi się jak długo spałam, zanim się obudziłam i zauważyłam, że tworzy. Ale kiedy już byłam na tyle przytomna, żeby usiąść i się rozejrzeć, obraz był  prawie dokończony. Obrzuciłam go wtedy zabójczym spojrzeniem, ale zaraz potem wybuchłam śmiechem i położyłam się z powrotem, żeby umożliwić mu dokończenie tego, co zaczął. Kiedy jednak odłożył dzieło na bok, uparłam się, że tym razem ja chcę spróbować - choć oboje dobrze wiemy, że nie posiadam takiego talentu. 
" Trudno ", powiedziałam i usiadłam, zakrywając się kołdrą. " Dlaczego mam nie spróbować? ". I posłałam Peetę po kartki. Wstał i powolnym krokiem poszedł po to, o co go prosiłam. Kiedy wrócił, usadowił się na starym miejscu i zakrył twarz dłońmi, a kiedy je zdjął, na jego twarzy widniał już wielki, wyrośnięty rumieniec.
     Podkłada rękę pod kark, a jego mięśnie w rezultacie eksponują się jeszcze bardziej. 
Z entuzjazmem przeciągam pędzlem po po białej powierzchni, aż wkrótce widzę coś, co nawet przypomina Peetę. Uśmiecham się z dumą i już chcę nabierać niebieskiej farby, ale po przeglądnięciu wszystkich, którymi dysponuję, dochodzę do wniosku, że żadna nie oddaje koloru jego oczu.
- Wymieszaj kolory - proponuje mi Peeta, przykładając palec wskazujący do górnej wargi, na której błąka się cień uśmiechu.
      Nakładam po trochu różnych odcieni i bawię się, mieszając, aż otrzymuję powiedzmy podobny kolor, choć nie do końca. Peeta rzuca mi jeszcze jedną tubkę, a kiedy wyciskam jej zawartość na tackę, usta otwierają mi się ze złości. Prawie idealny kolor. Należy dodać do niego tylko odrobinę białego.
- Ty! ... - krzyczę i rzucam się na niego, ówcześnie odkładając kartkę. 
      Umazanymi rękami głaszczę jego twarz i ramiona, aż prawie całe pokryte się niebieskimi plamami. Usta zresztą też ma kolorowe. A kiedy zaczyna składać pocałunki na mojej szyi, zostawia tam mocniejsze i bledsze ślady, aż w końcu tylko mnie całuje. Wkrótce przenosi pocałunki na moją twarz i z uśmiechem pokazuje mi swoje dzieło, którego wcześniej nie chciał pokazać.
     Wyglądam na nim niemal pięknie - z włosami rozrzuconymi po poduszce i ustami delikatnie otworzonymi - nadal oznaczonymi pocałunkami Peety z wcześniejszej nocy. Jedną rękę zaciskam na kołdrze, którą zakrywam górną część ciała , a druga swobodnie leży gdzieś przede mną. Za mną jest okno, które rzeczywiście znajduje się za mną, gdy śpię, a za szybą widzę piękny zachód słońca.
      Wyglądam tu tak jakoś... delikatnie i wcale niezabójczo. Nie wyglądam jak dziewczyna przez którą zginęło tyle ludzi. Czy umysł i oczy Peety jeszcze potrafią zobaczyć mnie w ten sposób? Jak kiedyś? 
     Przysuwam się bliżej chłopaka, pocieszona tą myślą i zamykam oczy.

***

     - Miałaby piętnaście lat... Piętnaście lat - słyszę złamany głos zza drzwi łazienki. 
Przez chwilę biję się z myślami, ale w końcu szarpię za klamkę - drzwi bez problemu puszczają - i wchodzę do środka. Od razu uderza we mnie zapach owocowego żelu. Ciepła mgiełka osadza mi się na twarzy i tworzy wilgotną warstwę. Wierzchem doni ścieram kropelkę, która uformowała mi się na wardze. 
     Katniss siedzi zgarbiona i kompletnie zrezygnowana w brodziku prysznica. Woda leci na nią z góry i całkowicie ją moczy - prawdopodobnie wpływa do ust, wpada do oczu i miesza się z łzami. Włosy stoją jej w każdą stronę. Przez to, że gorączkowo wplątuje dłonie we włosy, kołtun formuje się na kołtunie, ale nie zwraca na to uwagi i jeszcze namiętniej je splątuje. Kiedy zauważa moją obecność wcale nie przestaje płakać, nie uspokaja się, owija tylko rękami nogi i przyciąga je bliżej siebie. Jej wcześniej różowe usta teraz stały się czerwone - ubrudzone od krwi - i popękane oraz pokaleczone od nadmiernego ich zagryzania.
- Skończyłaby piętnaście lat - szepcze ni to do mnie, ni to do siebie, i zakrywa usta. Wbija we mnie wzrok, jakby przypomniała sobie o tym, że ją obserwuję. 
- Nie myśl sobie, że jestem obłąkana - prosi, ale w jej głosie słyszę krztę oskarżycielskiego tonu. - Dziś urodziny Prim - dodaje w ramach wytłumaczenia. I znów zalewa się rzęsistymi łzami. 
     Nawet nie myślę o zdjęciu ubrań, zanim wchodzę pod strumienie wody. Automatycznie wyciąga ręce w moim kierunku, kiedy kucam obok niej.
- Mnie też jej brakuje, kochanie - zapewniam ją, kiedy w końcu usadawiam się wygodnie, a Katniss zajmuje miejsce na moich nogach. Moje ubrania od razu przesiąkają wodą aż do ostatniej suchej nitki. Z końcówek moich włosów woda spływa ciurkiem. 
- Dziś są jej urodziny - powtarza, a mnie aż kraja się serce, gdy słyszę ton jej słabego głosu. Nawet nie muszę się jej pytać ile tu tak łkała, bo dobrze wiem, że długo. 
- To nie powinno się stać, prawda? - pyta, ale nie daje mi czasu na odpowiedz. - To jest jakaś ironia - wybucha. - Nieśmieszny żart.
     Oddycha głośno i pociąga nosem, który natarczywie pociera. Skórę ma całą czerwoną i dopiero na ten widok przytomnieję i wyłączam wrzącą wodę, płynącą z prysznica, której ciepłota parzy skórę.
- Zgłosiłam się za nią, żeby ją uratować, a ona i tak umarła. Umarła. I to przeze mnie, jeśli spojrzeć na to głębiej. 
- Nie mów tak, proszę. To nie jest prawda. Nie mogłaś nic na to poradzić. Bo przecież kto wiedział, że spuszczą te spadochrony? Nie ja, nie ty. 
-Ale gdyby nie ja, nie byłoby wojny i...
- Gdyby nie ty, wciąż trwałyby Głodowe Igrzyska. 

      Kiedy w końcu cichnie, zsuwa się nieco i opiera czoło o mój obojczyk. Warga jej drży. Broda również, ale wygląda na to, że wierzy moim słowom - chociaż troszkę, ale nie do końca. Nikomu nigdy nie uda się jej to wyperswadować do końca, ta myśl zostanie w niej, choćby kłębiąc się w niej - gdzieś w środku, ale nie będę zabraniał jej czuć chwilowej słabości i tęsknoty, gdyż jest tylko człowiekiem, a ludzie odczuwają takie rzeczy w trudniejszych chwilach, gdy ciężar leżący w sercu staje się aż nadto natarczywy. Ale jest człowiekiem i powinna czuć takie rzeczy.
Wysuszyliśmy się, ubraliśmy i spokojnie, by dać myślom szansę na poukładanie się, ruszyliśmy w kierunku lasu, gdzie zrobiliśmy coś na wzór grobu, miejsca upamiętniającego Prim, by spędzić tam kilka chwil i obsypać je kwiatami
    Katniss dotyka kamienia, który tu położyliśmy. Spędziłem dwa dni na malowaniu tu podobizny Prim. Chcieliśmy, by wokoło jej twarzy wypisane były słowa piosenki.
W oddali łąki, wejdźże do łóżka
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż.

Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.
     Za każdym razem, gdy tu przychodzimy, Katniss przysiada na ziemi, ozdabia grób kwiatami i śpiewa tę piosenkę. Raz cicho, raz głośno, raz płacząc, a czasem z uśmiechem na ustach. Za każdym razem jednak ta sytuacja kojarzy mi się  z naszą pierwszą areną, gdy w ten sam sposób postąpiła z Rue, jej małą sojuszniczką z Jedenastego Dystryktu. Wiem dobrze, że od zawsze te dwie dziewczynki jej się ze sobą kojarzyły.  - O czym teraz myślisz? - pytam. - O tym, że na pewno by się polubiły.
Czasem najlepszym  pocieszeniem jest cisza. Więc milczę i patrzę, jak Katniss coraz lżej oddycha, aż w końcu się uśmiecha i śpiewa piosenkę.
 ➳➳➳
Nie rozpisuję się nazbyt długo, bo czasu brak, czasu brak! Czytam właśnie lekturę - tak, wiem, że mamy jeszcze wakacje, ale powiedzcie to mojemu poloniście.

Wielką inspiracją ( dla wszystkich części epizodu ) był [ten] obrazek. Uważam, że ten człowiek jest świetnym artystą! 
Do kolejnego, Roksana :)